środa, 24 grudnia 2014

Życzenia świąteczne


Wesołych Świąt Bożego Narodzenia oraz 
wszystkiego dobrego w Nowym Roku 
życzy 
Adaś z rodzicami

Niech ten Nowy Rok przyniesie same dobre rzeczy i wiele wspaniałych przeżyć.
Niech te Święta będą czasem rodzinnym i radosnym, wypełnionym spotkaniami z najbliższymi.
Niech dzieci cieszą się choinką, prezentami i obecnością bliskich im osób...
 i niech zapamiętają te Święta jako cudowny, niezwykły i piękny czas.

wtorek, 23 grudnia 2014

Przedświątecznie

O absolutnie magicznych Jasełkach, pieczeniu muffinów, ubieraniu choinki oraz o naszej wyczekiwanej "normalności".
W ubiegły piątek Adaś miał w przedszkolu Jasełka. Nie były to pierwsze Jasełka Adasia, ale pierwsze, w których dostał indywidualną rolę. Razem z kolegą byli pastuszkami. Każdy z nich miał do wygłoszenia po jednym zdaniu, a potem kilka słów wspólnie. 
Byłam przekonana, że Adaś sobie poradzi. Poradził sobie rewelacyjnie.
Niesamowita była cała oprawa tych Jasełek. Zaświecone lampki na choinkach, lekko przyciemnione światło na "widowni" składającej się z rodziców. Dzieci śpiewały kolędy. Byłam pod wrażeniem, ilu pięknych kolęd się nauczyli. 
Mniej było ambitnie niż w zeszłym roku. Za to dużo więcej "od dzieci". Program był dostosowany do ich możliwości i ja bardzo cenię takie podejście. Widziałam, jakie to dla dzieci było przeżycie. 

Adaś - pastuszek
Byłam przekonana, że na scenie Adaś poradzi sobie świetnie. Zastanawiałam się, jak to będzie później. 
Po Jasełkach był poczęstunek dla rodziców. Siłą rzeczy trochę zamieszania. Żeby nazwać rzecz po imieniu - obawiałam się, że trzeba się będzie ewakuować w trybie przyspieszonym. 
Skądże! Dzieci przysiadły się do rodziców i ze smakiem zajadały pierniczki. Adaś pierniczka nie odpuści, rzecz jasna. Kiedy zjadł, zaproponowaliśmy mu, żeby poszedł się pobawić z kolegami. Poszedł! 
Nigdy, przenigdy, nie widziałam Adasia w takiej akcji! Szalał równo, biegał po sali tak, że aż się zastanawiałam, czy aby nie za bardzo się rozbrykał. Kiedy podzieliłam się tą uwagą z wychowawczynią Adasia, zaczęła się śmiać, że przecież dziecko musi się wyszaleć. No, musi, ale ja nie przywykłam jeszcze. Do tej pory Adaś nie musiał...
Przedszkole opuszczaliśmy niemal ostatni, razem z dwójką najlepszych kolegów Adasia. 
Niesamowite to było, naprawdę. Niesamowite było też to, że chyba po raz pierwszy byliśmy "w tle" i w zabawę Adasia nie musieliśmy się wtrącać. To było coś zupełnie nowego widzieć jak Adaś z przyjemnością bawi się z innymi dziećmi i jak...potrafi się bawić! 

W sobotę piekliśmy muffiny. Bardziej świąteczne byłyby pierniczki, ale muffiny były z okazji wizyty u znajomych. Polubił Adaś to zajęcie. Co zaskakujące, wizyty u znajomych (w każdym razie tych jednych) Adaś też polubił.

Pełna radość. Zabieramy się do pracy.
Drobna pomoc ze strony mamy.
Nakładanie ciasta. To jest najlepsze.
Miksowania Adaś nie lubi. Wychodzi wtedy do innego pomieszczenia.
Muszę potem po niego iść i zapewnić, że już wszystko zostało zmiksowane.
A taki uśmiech pojawił się na twarzy Adasia, kiedy mu pozwoliłam zjeść
resztkę nie wykorzystanego do babeczek budyniu.
W niedzielę ubraliśmy choinkę. Obawiałam się trochę, jak Adaś zaakceptuje taką zmianę w wystroju pokoju dziennego, ale przyjął ją nie tylko ze spokojem, a nawet z radością. Bo u nas, tak się składa, to Mikołaj przynosi choinkę. Taka nasza tradycja. Nie wyniesiona z domów rodzinnych mojego czy taty Adasia. Nasza, zupełnie nowa. 
Choinka ubrana

piątek, 19 grudnia 2014

Jarmark Bożonarodzeniowy

Mikołajkowy weekend należał u nas do raczej trudnych, choć niby nic się takiego nie działo. Ot - kolejny weekend spędzony w domu z tego względu, że nie dało się robić nic innego. W planach był wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy, ale Adaś był wyraźnie nie w humorze. Zresztą nie w humorze był już wcześniej. Może zima i krótkie dni dają mu się we znaki?
Były przedszkolne Mikołajki. Adaś z jednej strony niby chciał, ale z drugiej strony wcale nie chciał - jak to on. Miałam wrażenie, że idąc wtedy do przedszkola, wcale nie cieszył się, że będzie Mikołaj i prezenty. Przejęty był bardzo i chyba by wolał, żeby było zwyczajnie. 
Czasami mam to przeczucie, że dana chwila nie jest najlepsza, żeby zrobić to czy tamto. Tak było również z wizytą w bibliotece. Wiedziałam, że Mikołajki i piątek (czyli całotygodniowe zmęczenie) sprawiają, że biblioteka może być zbyt dużym wyzwaniem dla Adasia. No, ale konieczność. Wcześniej nie było za bardzo kiedy. Na początku tygodnia terapie, potem tata miał pracę do wieczora. Książki zdążyły się już lekko się przeterminować...
Chociaż wszystko było zaplanowane, a bibliotekę (oczywiście jak nie ma tam innych dzieci) Adaś w miarę lubi, to i tak mogłam przewidzieć, że wybuch adasiowej frustracji nastąpi. Tak też się stało. Bezpośrednim pretekstem był brak książeczki o kierowcy autobusu. 
Adaś miał taką o koparce. Wypatrzył na okładce, że jest jeszcze z tej serii książeczka o autobusie. Obiecałam, że jak będzie to ją wypożyczymy. Jak na złość nie było. Z całej serii były do wyboru: książeczka o dentyście - wątpię, żebyśmy mieli ją czytać dla przyjemności, choć kiedyś czytaliśmy ją "na okoliczność", i o pielęgniarce - nieco zbyt mocna nawet dla mnie. 
W każdym razie następny weekend był trudny i tym bardziej miałam poczucie, że to nie jest czas na dodatkowe atrakcje. Zamiast tego robiliśmy konfetti zwane brokatem i kładliśmy rury kanalizacyjne ze słomek prowadzące do budowanych z klocków domów. Próbowaliśmy też przygotowywać kartki świąteczne, ale to nie szło najlepiej.
W kolejny weekend podjęliśmy próbę wybrania się na Jarmark, choć okoliczności również wydawały się mało sprzyjające. Pojechaliśmy na wrocławski Rynek. Wszystkie kramiki i atrakcje Adaś omijał szerokim łukiem. Można było posłuchać bajek, ale przecież tam były inne dzieci. Z kolejki Adasia interesowało tylko to, kiedy ona stanie, a potem od nowa - przyglądał się jak jeździ w kółko, żeby wyłapać moment, gdy zacznie zwalniać, wymienią się jadące nią dzieci i znów ruszy. Na sam koniec poszliśmy zobaczy choinkę, ale wkoło zgromadzeni byli ludzie, oglądający rzeźbienie w lodzie. Adaś więc nie był zainteresowany.
A obok...niepozornie latające bańki mydlane. Adaś oglądał je jak oczarowany, a kiedy mógł sam spróbować był taki szczęśliwy! Ja tymczasem nie spodziewałam się, że Adasiowi robienie olbrzymich baniek mydlanych będzie szło aż tak dobrze. Wyobrażacie sobie to? Wkoło mnóstwo ludzi patrzących, jak Adaś wyczarowuje wielkie, lecące w niebo bańki?

Pełne skupienie na początku, profesjonalne podejście...



Zaczynamy! Wyobrażam sobie, ile wysiłku Adaś musiał w to włożyć, ale za to ile miał z tego radości :)




Koniec spaceru był lekko kryzysowy. Zmęczenie dało się we znaki. Ostatnie metry dzielące nas od samochodu Adaś pokonywał stylem mieszanym - na rękach u mamy lub od słupka do słupka. Ale mimo wszystko dał radę chłopak! A wyprawa była super!


czwartek, 11 grudnia 2014

Strachy i inne

Z wczorajszych zajęć z panią psycholog Adaś wyszedł z takim oto pająkiem. 


Pająk jest świetny! Jest też zarazem...wyjątkowo realistyczny. 
Jak mi go wieczorem Adaś podłożył, zupełnie nieświadomie, na słabo oświetlonych schodach, to mało nie padłam ze strachu ;)
Na wszelki wypadek położyłam pająka tak, żeby Adaś go w nocy nie widział.

Ostatnio Adaś boi się nocnych strachów. Spał zawsze niespokojnie i budził się w nocy, ale jakiś tydzień temu przybiegł do nas w nocy przestraszony. Nocna akcja była krótka i Adaś szybko zasnął. W dzień za to się zaczęło...Więc tłumaczyliśmy, rozmawialiśmy, zapewnialiśmy, że zawsze synek może do nas przyjść nocą. Wszystko na nic. W końcu tata wymyślił sposób na "strachy". Po chwili Adaś śmiał się do łez. Mam tylko cichą nadzieję, że Adaś nie podzieli się tym "sposobem na strachy" w przedszkolu...;)

Co do przedszkola to równowaga musi być. Więc dla równowagi wczoraj Adaś wrócił z przedszkola z rozbitą wargą. Krew się polała. Adaś wygląda jak bokser po walce, bo spuchła mu cała buzia. Płakał, biedaczek, przez połowę popołudnia. 
Najgorsze, że znów nie do końca wiemy, jak to się stało. 

wtorek, 9 grudnia 2014

IPET

Byłam dzisiaj w przedszkolu porozmawiać o indywidualnym programie terapeutyczno-edukacyjnym przygotowanym dla Adasia. 
To, co usłyszałam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Usłyszałam, że Adaś praktycznie nie odbiega w niczym od rówieśników! Owszem, ma słabsze i mocniejsze strony, ale w takim zakresie, w jakim ma je każde inne dziecko. Radzi sobie w grupie, choć nie jest inicjatorem zabaw i potrzebuje lekkiego wsparcia, to z każdym dniem jest coraz lepiej. 
Na testach Adaś wypadł rewelacyjnie. Tylko jedno dziecko w grupie osiągnęło lepsze wyniki. Od jakiegoś czasu bardzo dobre wyniki Adasia w sferze poznawczej mnie nie dziwią. To zaskoczenie przeżyłam już rok temu, podczas składania wniosku o orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. Jakież jednak było moje zdziwienie, kiedy zrozumiałam, że chodzi o cały wynik testów. Z niedowierzaniem dopytałam, czy naprawdę w każdej sferze Adaś wypadł tak dobrze. W każdej. Jeśli chodzi o motorykę również? Tak, wszystko było brane pod uwagę. 
W sferze funkcji poznawczych Adaś wybiega o rok do przodu. Motoryka, która zawsze była jedną z najsłabszych stron – została oceniona nieco poniżej wieku metrykalnego. Dowiedziałam się, że Adaś, wbrew temu, co widziałam na pokazowej lekcji matematyki, potrafi liczyć w pamięci jak mało który z rówieśników. Potrafi odwzorowywać literki. Potrafi naprawdę dużo, dużo więcej, niż bym się spodziewała. Musi tylko chcieć. 
Lekki niepokój zasiało we mnie pytanie o wzrok i słuch Adasia. Z percepcją wzrokową i słuchową są spore problemy. Adaś i wzrok i słuch miał badane, ale ziarnko niepewności jest. 
Rozmawiałam też o tej listopadowej lekcji matematyki. Pani pedagog uspokoiła mnie, że na co dzień Adaś uczestniczy w zajęciach normalnie. Nie rozprasza się tak często i nie fiksuje. Zajęcia były o 15 i Adaś był zwyczajnie zmęczony. Podobno zawsze popołudniu funkcjonuje znacznie gorzej niż rano. 
Po tych wszystkich pozytywnych rzeczach, które usłyszałam na temat Adasia, nadal z lekkim niedowierzaniem, zapytałam tylko, czy z kolorowaniem i wycinaniem też nie ma najmniejszych problemów. Nie ma. Pani pedagog była zaskoczona, kiedy powiedziałam, dlaczego pytam. 
Nie tak dawno, może jakieś dwa tygodnie temu, odbierając Adasia zostałam poproszona na stronę przez panią wychowawczynię. Adaś ma problem z kolorowaniem. Zupełnie mu nie idzie. Na tyle, że trzeba nad tym sporo popracować. Założyłam, że nic nowego – obniżone napięcie mięśniowe i tak dalej, chociaż lekko się podłamałam, bo przecież ćwiczymy to od co najmniej dwóch lat. Wcześniej bym tego nie napisała, ale biorąc pod uwagę, że to nie do końca tak…Tamten obrazek, pokolorowany przez Adasia, rzeczywiście nie prezentował się najlepiej, delikatnie rzecz ujmując. 
Kilka dni później sytuacja jak wyżej. Adaś ma duży problem z wycinaniem. Znów obrazek wycięty przez Adasia znacznie odbiegał od prac rówieśników. Znów lekko się podłamałam, bo kolorowania, choć wałkujemy od lat, Adaś nigdy szczególnie nie lubił, ale wycinanie uwielbia wręcz! Są takie dni, że godzinami wycina literki z gazet, kupony rabatowe. Dzisiaj na przykład wyciął ze dwadzieścia jedynek narysowanych przeze mnie. Dlaczego jedynek? Trudno powiedzieć. Ostatnio lubi jedynki. 
W każdym razie zmartwiłam się trochę, że skoro przez tak długi czas pewne umiejętności ćwiczymy i nie przynosi to efektów, to są one nie do wyćwiczenia. A teraz słyszę, że problemu nie ma. 
Do teraz mnie zastanawia, czy jest to kwestia pory dnia, humoru Adasia, czy też jego chciejstwa bądź niechciejstwa...
W każdym razie Adaś umiejętności posiada, choć może nie zawsze je ujawnia. Założę się, że jest jeszcze trochę takich rzeczy, które Adaś potrafi, a których jeszcze nie zaprezentował.
Na koniec pani psycholog i pani pedagog powiedziały mi, że jak się przed rozpoczęciem roku zapoznawały z dokumentacją Adasia to myślały, że to będzie naprawdę trudne do prowadzenia dziecko, a jest...Jest dobrze. No, ale jak ja bym teraz przeczytała wszystkie "papiery" Adasia, zwłaszcza te sprzed dwóch lat, to też bym pewnie wyciągnęła wniosek, że zmiana jest ogromna. 
Z przedszkola do pracy szłam jak na skrzydłach i myślałam sobie tylko "chwilo trwaj" :)
Mój prywatny rollercoaster...

wtorek, 2 grudnia 2014

Kolekcjonerstwo i zbieractwo

Niedzielny poranek.
Zaszył się Adaś w kuchni.
Skubnął z szafki papierowe ręczniczki i ułożył je równiutko, po jednym na każdym kafelku.
Z papieru toaletowego też czasem robi podobny użytek, ale papier toaletowy jest rozkładany w sypialni.   
Wszystko zawsze musi być "na zapas". 
W szafce mamy ogromny zapas papieru kolorowego. Właśnie dlatego, żeby był na zapas. 
Mamy też konfetti zwane brokatem. Idealne zajęcie na długie zimowe wieczory - dziurkowanie kolorowych kartek papieru.

Zdjęcie by Tata Adasia
Adaś rysuje, ale nie o rysowanie tu chodzi, tylko o te równo ułożone papierki. Fortecę.
Rysować tak naprawdę Adaś nie lubi. Kredki się go nie słuchają. Trzeba bardzo mocno dociskać, żeby cokolwiek było widać. Lepsze są flamastry. 
Ostatnio względami Adasia cieszą się zmywalne mazaki do tablicy. 
Przy ich użyciu powstało takie oto dzieło:


To jest maszyna do robienia soku. 
Niezwykle skomplikowania. Nie jakaś tam banalna sokowirówka.

czwartek, 27 listopada 2014

Lekcja matematyki i lekcja w teatrze

Niedawno miałam okazję uczestniczyć w zajęciach pokazowych w Adasia przedszkolu. Były to zabawy matematyczne. Rodzice zostali zaproszeni, żeby zobaczyć, jak przedszkolaki się uczą i bawią.

Dzieci usiadły w kółeczku na środku sali. Rodzice pod oknami, na malutkich krzesełkach.
Pomimo tego, że w sali zgromadziło dosyć dużo osób (14 dzieci i 14 rodziców, plus panie przedszkolanki, a pod koniec i pani dyrektor dołączyła), nadal było przestronnie, spokojnie. Prawie zwyczajnie. Prawie, jakby nas pod tymi oknami nie było.
Adasiowi przypadło pierwsze zadanie - miał pozbierać wszystkie kropelki w jednym kolorze, a następnie ułożyć je pod chmurką tego samego koloru. Tego nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Przecież Adaś UWIELBIA układać...
No i układał kropelki z niezwykłą precyzją, swoim zwyczajem równiutko w rządku - pomimo zapewnień, że aż tak dokładnie nie trzeba. Trochę to trwało. Policzenie tych kropelek to już był drobiazg.
Następnie dzieci uczyły się liczyć na klockach. Po dwóch minutach Adaś miał klocki ułożone równiutko w rządku. Po pięciu minutach zbudował z tych klocków samolot. Potem zupełnie stracił zainteresowanie wszystkim wkoło. 

Z jednej strony byłam ogromnie dumna z synka, że w ogóle wziął udział w takich zajęciach, ale drugiej strony miałam gulę w gardle. Rozczarowanie? Chyba nie do końca. Raczej zderzenie z rzeczywistością.
Mogę patrzyć na szklankę do połowy pustą lub do połowy pełną. 
Zobaczyłam w Adasiu dziecko autystyczne. Niestety - boli. Jakkolwiek to zabrzmi, ja tego na co dzień nie widzę. Wiem, że Adaś ma diagnozę, na co dzień mamy takie czy inne problemy... 
Chyba jednak do tej pory zaakceptowałam papier - dokument poświadczający, że Adaś ma autyzm, jakąś klasyfikację medyczną, a nie fakt, że Adaś różni się od innych dzieci...
Cieszę się, że synek odnalazł się w nowym przedszkolu, że ma kolegów, jest lubiany. Adaś naprawdę jest lubiany! Kilka razy podchodzili do mnie rodzice innych dzieci:
-To pani jest mama Adasia? Bo mój synek/moja córeczka to bardzo Adasia lubi. Bo on taki spokojny. 
Tylko myślałam...Hm...Myślałam, że autyzm to Adaś ma tylko w domu? Sama nie wiem.
Biorąc jednak pod uwagę, że Adaś jest autystyczny, to przecież mogę być dumna. Mogę być dumna, że w zajęciach uczestniczył, że nie uciekł, nie wystraszył się. Nie wyglądał nawet na przejętego obecnością rodziców. No i jestem dumna. 

Wczoraj Adaś pojechał na przedszkolną wycieczkę do teatru. Oczywiście obawiałam się, jak to będzie. Na pewno było to wymagające dla Adasia, dużo wrażeń, spory wysiłek psychiczny i fizyczny. Ale było dobrze.
Podobno wychodząc z teatru Adaś wziął ulotkę, mówiąc:
-Być może zapomnę, o czym było to przedstawienie, ale jak będę miał obrazek, to na pewno sobie przypomnę i będę mógł opowiedzieć.
Potem jechaliśmy jeszcze na zajęcia SI. Wszystkim po drodze Adaś pokazywał ulotkę i opowiadał, że w przedstawieniu były takie pączki, jak sprzedają w Biedronce i że mama mu nigdy takiego pączka nie kupiła. Wyszłam na wyrodną matkę? ;)
Jak zobaczyłam, co to był za spektakl (Pączkowe Drzewo; uwaga - link włącza się z muzyką), to tym bardziej ucieszyłam się, że Adaś jednak pojechał z całym przedszkolem.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Listopadowe liście

Listopadowe spacery podczas długiego weekendu.
Spacer "do drzewa żołędziowego i z powrotem". Adaś chciał zbierać żołędzie, ale niestety prawie ich już nie było. Za to całą drogę przejechał na rowerku!
PS. Po zdjęciach widać, że spacer był raczej błotny, ale uprzejmie donoszę, że tym razem Adaś nie zaliczył upadku prosto w największą kałużę, jak to czasami bywa;)


Spacer po parku. 
Jak tam pięknie było! Tym razem Adaś dał się namówić na zbieranie liści. Zbieraliśmy po jednym liściu z każdego rodzaju z zamiarem zrobienia w domu plakatu, zwanego przez Adasia "kartka liściową". 



Parę dni później, kiedy odbierałam Adasia z przedszkola, dzieci wychodziły akurat na przedszkolne podwórko zbierać liście. Była zabawa w szukanie największego liścia. Potem najmniejszego. Adaś też się wciągnął. 

Jeszcze nie tak dawno Adaś w ogóle nie akceptował opadania liści. Stronę na ten temat w książeczce przewracał ze łzami w oczach. "Dlaczego?! Dlaczego?...Kiedy liście znowu będą?" 
Teraz zaskoczyło. Adaś zaakceptował ten aspekt jesieni. Chyba nawet mu się spodobało. Zafascynowało...
...Po trochu stało się jedną z kolejnych fiksacji. 
Nie tak dawno przejeżdżaliśmy przez mało nam znaną część miasta. 
-Adasiu, patrz, tam jest duży most! A tutaj park! 
-Czy w tym parku są liście? - zapytał Adaś.
-Tak, na pewno jest ich tam bardzo dużo.
-To ja bym chciał kiedyś tu przyjechać i zbierać liście.
Gdziekolwiek byśmy nie szli, Adaś pyta, czy po drodze będą liście? Czy będziemy je zbierać? Zawsze przyuważy jakiś listek po drodze i koniecznie zabieramy go ze sobą. Adaś mówi, że to do "kartki liściowej", chociaż tak naprawdę przyklejaniem tych liści na kartce wcale nie jest zainteresowany. W przyklejaniu ciekawe jest jedynie to, że klej wysuwa się z pudełeczka ruchem obrotowym.

Miałam jeszcze napisać, że Adaś powoli przekonuje się do samodzielnego chodzenia.
Ten spacer po parku w długi listopadowy weekend wydawał mi się przełomowy. Tak jakby Adaś przekroczył jakąś barierę - nie wiem, niepewność, strach, jakieś nieprzyjemne doznania sensoryczne, które go do tej pory blokowały.
Od dwóch czy trzech tygodni Adaś chodził już sam z przedszkola na przystanek. Jaka ja byłam szczęśliwa, jak się nam po raz pierwszy udało! Motywacja pozytywna okazała się skuteczna. 
W ten poniedziałek Adaś po drobnej zachęcie, bez obietnicy jakiejkolwiek nagrody, postanowił sam pospacerować. Prawie cały spacer na własnych nogach.
Dopiero wieczorem sobie uświadomiłam jak rzadka to była sytuacja...niemal wyjątkowa. A zarazem tak naturalna i niewymuszona. Pełna radość. I miałam o tej radości napisać...
Tylko że następnego dnia rano Adaś wstał z łóżka i nawet nie doszedł do drugiego pokoju. Położył się w przedpokoju na podłodze i tak leżał. Szybko przygotowałam mu coś do jedzenia. Zmierzyliśmy cukier i tym razem wynik był tak niski, jak nigdy dotąd, nawet wówczas, gdy Adaś trafił do szpitala.
Po zjedzeniu dwóch misek kaszki i wypiciu kubka słodzonej herbaty Adaś wyglądał, jakby mu ktoś baterie wymienił. Odżył momentalnie. 
Chyba jednak tym spacerem się nam przeforsował chłopak:( 
Czar prysł. Od czasu tamtego spaceru codzienne dojście z przedszkola na przystanek wygląda jeszcze gorzej, niż wcześniej. 

poniedziałek, 17 listopada 2014

Światowy Dzień Wcześniaka

Dzisiaj obchodzony jest kolejny Światowy Dzień Wcześniaka. 
Wiem o nim od kilku lat. Wiedzą zapewne inni rodzice wcześniaków, może rodziny, może znajomi tych rodzin.

Adaś jest wcześniakiem. Właściwie wcześniakiem-hipotrofikiem, a nawet bardziej hipotrofikiem niż wcześniakiem. Zapewne gdyby urodził się w 35 tygodniu ciąży bez dodatkowych problemów, dziś byśmy o jego wcześniactwie mogli zapomnieć.
Zawsze myślałam, że wszystkie trudne wspomnienia są gdzieś daleko - minione i oswojone. Nic takiego!
Jakiś czas temu koleżanka, oczekująca właśnie dziecka, zapytała mnie, jak to u mnie było - czemu wcześniak, czemu mniejszy. 
Nigdy o tym nie rozmawiałam. Właściwie z nikim. 
Ktoś mógłby pomyśleć, że to pytania, których nie należy zadawać. Zależy kto, komu i kiedy. Ona akurat mogła. Na koniec powiedziała mi, dlaczego pyta. Znalazła się w podobnej sytuacji...Gdybym wiedziała, może parę spraw przedstawiłabym inaczej? Może więcej zachowałabym dla siebie? Może...
Wróciły wspomnienia. Myślałam, że się trzymam, a jednak...Kiedy wracałam do domu, łzy same ciekły mi po policzkach. 
...
Przypomniałam sobie godziny spędzone na porodówce. Patrzyłam, jak przychodzą na świat kolejne maleństwa i w duchu modliłam się, żeby mój synek mógł poczekać jeszcze chociaż parę dni. Patrzyłam na pulchniutkie, donoszone noworodki ze świadomością, że moje dziecko po urodzeniu nie będzie tak wyglądać.

Pamiętam, kiedy na porodówkę trafiłam po raz pierwszy. Standardowe KTG, miarowe pik-pik i nagle cisza. Wykres poleciał w dól. Po chwili stało nade mną mnóstwo osób - pielęgniarki i lekarze, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. Czułam tylko, że jest bardzo źle. 
Po jakimś czasie zapis wrócił do normy. Znów słyszałam miarowe bicie serca mojego synka. Lekarze wyszli. Powoli dochodziłam do siebie. Tylko potem przyszła pielęgniarka i kazała mi się szybko przebrać...
Miałam świadomość, że nie wytrwam do terminu porodu, ale nie spodziewałam się, że będzie to tak szybko. Był 14 sierpnia, późny wieczór. Leżałam podpięta pod KTG i myślałam, że 15 sierpnia to piękna data, ale ja nie chcę! Tak bardzo nie chcę, żeby to było już!
Po kilku godzinach wróciłam na oddział patologii ciąży. Lekarze podjęli decyzję, że można jeszcze poczekać...
I tak było przez następne tygodnie. Średnio co dwa dni schodziłam na dół i po paru godzinach wracałam na oddział na górę. Z czasem się przyzwyczaiłam. W końcu uwierzyłam, że dociągniemy do 37 tygodnia ciąży. Nabrałam nawet takiej, niczym nie popartej, pewności...

Zaraz po porodzie lekarz poinformował mnie, że o dziecku trudno cokolwiek powiedzieć. Nie zrozumiałam. Nie wiedziałam niczego. Nie znałam możliwych konsekwencji przedwczesnego porodu. Dla mnie wtedy liczyło się to, że dziecko żyje i jest w stabilnym stanie.
Pamiętam, jak po porodzie z sali pooperacyjnej trafiłam na zwykłą. Wkoło same mamy z noworodkami. Po trzech dniach szły do domu, przychodziły następne. My zostawaliśmy. Na sali obok była inna mama wcześniaka. W nocy, zanosząc mleko na OIOM, mijałyśmy się na szpitalnych korytarzach. 
Salę miałam  z widokiem na salę operacyjną. Zawsze, gdy nocą widziałam palące się tam światło, czułam niepokój. 

Pamiętam, jak podczas jednego z wieczornych obchodów lekarka rozejrzała się po naszej czteroosobowej sali. Cztery mamy, trójka dzieci. Zapytała mnie, gdzie jest dziecko. Wybuchnęłam płaczem. Wydusiłam z siebie, że na OIOMie, ale wszystko z nim w porządku. I w duchu myślałam, dlaczego ja, głupia, ryczę, skoro wszystko jest w porządku i naprawdę nic się takiego nie dzieje...

Kiedy wspominam pierwsze chwile w domu, uświadamiam sobie, jak bardzo byliśmy wtedy bezradni. Jak mało wsparcia mieliśmy ze strony lekarzy. Jak mało wiedzieliśmy...
Ale wtedy wszystko jakoś się toczyło. Musiało. Musieliśmy dać radę, tak po prostu. 

Czy ja to wszystko naprawdę chciałam napisać?...

niedziela, 9 listopada 2014

Rozmowa z czterolatkiem

W piątek popołudniu zapytałam synka:
-Adasiu, co się dzisiaj działo w przedszkolu?
-Wiesz, mamo, szkoda, że pani nie miała czasu, żeby ci powiedzieć, co dzisiaj było w przedszkolu, bo ja tak właściwie to nie pamiętam.
Po chwili namysłu Adaś jednak kontynuował.
-...Przyszedłem do przedszkola, zjedliśmy pierwsze śniadanko, potem robiliśmy prace, potem było drugie śniadanko...Po drugim śniadanku poszliśmy na górę. I właśnie nie wiem, co na tej górze było...
-Może jakieś przedstawienie?
-Tak, przedstawienie.
-Dzieci z przedszkola występowały?
-Nie...
-A kto?
-Dwie panie.
-Coś mówiły, śpiewały czy grały?
-Grały...

Zdawkowość odpowiedzi świadczyła o tym, że przedszkolne przedstawienie z okazji Dnia Niepodległości, które odbyło się w piątek, z różnych względów Adasiowi nie przypadło do gustu lub sprawiło jakiś dyskomfort. Wiem już, że podobne wybiegi znaczą mniej więcej tyle, co "nie chcę o tym rozmawiać".

-Mamo, a najlepiej to zapytaj panią Anię po święcie narodowym. Pewnie ci opowie o tym przedstawieniu.
Podsumował Adaś, idealnie odtwarzając zasłyszane słowa. 

środa, 29 października 2014

Trochę się niepokoję...

Odebrałam dziś Adasia z przedszkola ze sporym siniakiem na policzku. 
Gdyby pani Ania powiedziała mi, że Adaś biegał i się przewrócił, że potknął się o coś przez nieuwagę, że na kogoś wbiegł, stwierdziłabym, iż nic się takiego nie stało. Zdarza się.
Ale usłyszałam, że Adaś upadł właściwie nie wiadomo jak, i sam też nie bardzo jest w stanie powiedzieć, co się stało. Po prostu w trakcie zabawy, jakby bez przyczyny, upadł na twarz i mocno uderzył się w policzek. Nie wiem, o co się uderzył, nie pytałam nawet, ale to mało istotne. Zapewne upadł na krzesło, stolik czy zabawkę.
Niepokoję się tym bardziej, że przedwczoraj, kiedy odbierałam Adasia z przedszkola, wywrócił się przy mnie w podobny sposób. Na prostej drodze. Byłam przy tym, a nie byłam w stanie dociec, jak to się stało. Wówczas nabił sobie siniaka na czole. 
Wiem, że w przypadku Adasia tak bywa. Kilka takich niekontrolowanych upadków na twarz jednego dnia, czasem w odstępie kilku dni. Często kończą się one rozbitą wargą albo siniakiem na łuku brwiowym. Potem jest długa przerwa, czasem trwająca kilka miesięcy, czasem pół roku.
Zdarzało się w domu. 
W poprzednim przedszkolu też się zdarzyło. Tata przyszedł odebrać Adasia. Dzieci miały akurat zajęcia przy stoliczku, więc tata poszedł piętro niżej coś załatwić. Jak wrócił, Adaś miał rozbity łuk brwiowy - ponoć zupełnie bez przyczyny w pewnym momencie uderzył głową w stolik. 

W poniedziałek odpychałam od siebie niepokojące myśli, tłumacząc, że Adaś na pewno o coś się potknął, tylko ja tego nie zauważyłam. Bywa przecież nieuważny. 
Dzisiaj jednak, kiedy coś podobnego wydarzyło się w tak krótkim odstępie czasu...niepokoję się coraz bardziej.

wtorek, 28 października 2014

Szczepienia

Kolejny temat, za który zabierałam się od dawna i za każdym razem dawałam sobie spokój. Za dużo emocji, zbyt wiele znaków zapytania. Trudno rzeczowo podjąć temat, który budzi tyle kontrowersji. 
Mamy swoje doświadczenia, które mogą być zupełnie różne od doświadczeń i przekonań innych rodziców. 
Przez ostatnie niemal dwa lata temat szczepień nie dotyczył nas osobiście. Ostatnią szczepionkę Adaś otrzymał w marcu 2012. Spokój na kilka lat, zero dylematów. Czasami tylko natrętne myśli "co by było gdyby..." Tego nie wiem i najprawdopodobniej nigdy wiedzieć nie będę. 
Nie oznacza to, że obok doniesień medialnych na temat szczepień przechodziłam zupełnie obojętnie. Wręcz przeciwnie. Gotowało się we mnie nie raz.
Teraz temat wraca. Podczas ostatniej wizyty w przychodni z powodu adasiowego zapalenia krtani, zapytałam o bilans czterolatka. W książeczce zdrowia dziecka widnieje odpowiednia karta, choć nikt z lekarzy szczególnie nam o tym nie przypominał. Pani doktor odpowiedziała, że w przypadku dziecka z taką historia medyczną, będącego pod opieka wielu poradni specjalistycznych i meldującego się u przeróżnych lekarzy nie rzadziej niż raz na miesiąc, nie ma potrzeby na ten bilans specjalnie przychodzić .
Trzeba natomiast za rok zjawić się w poradni dzieci zdrowych na obowiązkowe szczepienie...

Nie wiem, czy szczepienia miały wpływ na obecny stan zdrowia Adasia. Wiem natomiast, ze szczepienia Adaś zniósł źle. 
Wiem też, że nie zawsze mogłam liczyć na rzetelną informację na temat szczepień ze strony lekarzy. Mam świadomość, że dane na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych są zaniżane, a problemy poszczepienne bagatelizowane lub uznawane za niezwiązane ze szczepieniem.
Takie mamy doświadczenia, niestety.

Adaś, urodzony jako wcześniak, szybko z tego wcześniactwa został wyciągnięty, przynajmniej na papierze. W końcu urodził się w 35 tygodniu ciąży. Wylewów nie miał, nieprawidłowości neurologicznych nie wykazywał. Pozostała niska masa urodzeniowa, odpowiadająca mniej więcej 31 tygodniowi ciąży, ale tą żaden z lekarzy się nie przejmował. Za każdym razem słyszeliśmy, że "nadrobi". 
Dostaliśmy zielone światło, żeby szczepić Adasia zgodnie z kalendarzem szczepień, jak każde dziecko urodzone o czasie.
Pierwsze szczepienia poza szpitalem, przewidziane na 2-gi miesiąc życia, Adaś dostał więc, ważąc mniej więcej tyle, co drobniejszy noworodek. 
Szczepiliśmy Adasia szczepionką skojarzoną oraz, dodatkowo, zalecaną wcześniakom szczepionką przeciw pneumokokom. Nigdy nie zgodziłam się na podanie obu tych szczepionek podczas jednej wizyty, pomimo zapewnień lekarzy, że jest to postępowanie standardowe i w pełni bezpieczne, a oszczędza dziecku niepotrzebnych wycieczek do przychodni. Zawsze zachowywaliśmy przynajmniej dwa tygodnie odstępu.
Po pierwszej szczepionce Adaś przespał dwa dni. Zgłosiliśmy, ale lekarka skomentowała, że w takim razie "szczepienie zniósł dobrze".
Po 2 tygodniach trafił do szpitala z zapaleniem płuc. Potem kaszlał jeszcze przez miesiąc. Pani doktor z poradni chorób zakaźnych mówiła, że może to być krztusiec. W wypisie jednak widnieje tylko "infekcja górnych dróg oddechowych o nieokreślonej etiologii". Czy miało to związek ze szczepieniem? Tego nie wiem i wiedzieć nie będę. 
Największe obawy wzbudzała we mnie szczepionka na odrę, świnkę i różyczkę. Wiedziałam, że bardzo obciąża organizm. Jest to jedyna podawana dzieciom szczepionka zawierająca aż trzy żywe wirusy. Nie bałam się wtedy rtęci, bałam się tych trzech wirusów na raz.
Jako matka wiedziałam też, że nie był to najlepszy czas na szczepienie mojego dziecka.
Adaś był wtedy po długiej chorobie, trwającej niemal 2 miesiące. Trzy różne serie antybiotyku, pobyt w szpitalu, kroplówki, OB na poziomie 120 i...brak przyczyny. Wtedy pierwszy taki epizod.
Po wyjściu ze szpitala, ze względu na stan zdrowia Adasia, przychodnię odwiedzaliśmy dość często. Choć przychodziłam w innym celu, za każdym razem musiałam odmawiać zaszczepienia dziecka. Zaczęły się uniki. Zdarzyło się nawet, że lekarka nie chciała wydać dziecku zaświadczenia do żłobka, że jest już zdrowe, ale...chciała je przy okazji zaszczepić!
Wiele razy stanowczo walczyłam o nie-zaszczepienie mojego dziecka. Odczekaliśmy parę tygodni od zakończenia antybiotyku.  Uwierzyliśmy zapewnieniom, że już nie ma ryzyka większego niż standardowo i Adaś dostał Priorix. 
Na drugi dzień po szczepieniu zaczął się "zawieszać". Pomimo sceptycznego podejścia do szczepień, nie uwierzyłabym w taką historie, gdybym tego nie widziała na własne oczy. Adaś patrzył gdzieś w przestrzeń i nie dało się w żaden sposób zwrócić na siebie jego uwagi. To były takie kilkunasto-kilkudziesięciominutowe zapatrzenia. 
Przed oczami stanęły mi wszystkie doniesienia na temat związku szczepionki MMR z autyzmem. 
Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy po trzech dniach Adaś dostał silnej biegunki. Rotawirus. Chociaż wiązało się to z kolejnym, dość długim, pobytem w szpitalu, to jednak w zaistniałych okolicznościach wydawało się czymś niemal błahym. W końcu były dużo gorsze opcje...
Wreszcie ostatnie szczepienia. Moja czujność została już uśpiona. Ostatnia dawka. Koniec. Po sprawie. Była to kolejna dawka szczepionki, którą Adaś już wcześniej dostawał. Synek był w pełni zdrowy, nawet katarku nie miał przez ostatnie trzy miesiące. Poza tym nie był już niemowlakiem. 
Nie spodziewałam się, że akurat po tej szczepionce będą największe problemy. 
W nocy Adaś dostał bardzo wysokiej gorączki, dochodzącej do 40 stopni i trudnej do zbicia lekami. 
Znów zgłosiliśmy w przychodni, ale jedynym komentarzem było "dobrze, że to już ostatnia dawka". Tyle. Wiem, że nic nigdzie nie nie zostało zgłoszone. Oficjalne statystyki mówią o około 10 takich przypadkach rocznie...
Było jeszcze coś, na co początkowo nie zwróciłam uwagi. Drobniutka wysypka wokół noska. Z dnia na dzień coraz większa i większa. Po trzech miesiącach Adaś miał wielkie, czerwone i suche plamy na policzkach. Schudł pół kilograma, co w jego przypadku było naprawdę dość znaczną utratą wagi. Dopiero podczas rutynowej wizyty w poradni gastroenterologicznej lekarz powiedział nam, że to się zdarza - alergia pokarmowa, najczęściej na białko jajka. Ale jak to? Adaś miał wykonywane 4 miesiące wcześniej testy alergiczne, które niczego nie wykazały. Najmniejszego śladu alergii. "Zdarza się, ze szczepionka aktywuje alergię. Proszę spróbować wykluczyć jajka z diety" Zadziałało...
2-letni Adaś był na poziomie dziecka niespełna rocznego, zupełnie nie zainteresowany światem zewnętrznym, niemówiący, krzyczący przy określonych dźwiękach. 
Wcale nie chcę powiedzieć, że wcześniej Adaś rozwijał się książkowo, bo mam świadomość, że książkowo nigdy się nie rozwijał. Nie było typowego regresu, który wiązałabym z takim czy innym wydarzeniem.
Po tych wszystkich doświadczeniach nie uważam jednak, że szczepionki są bezpieczne dla mojego dziecka. Mam liczne obawy, że nie trafię na takiego lekarza, który będzie w stanie rozsądnie ocenić ryzyko i korzyści związane ze szczepieniem, a w przypadku problemów - ich nie zbagatelizuje.

piątek, 24 października 2014

Adaś nigdy nie jest smutny

- Adaś nigdy nie jest smutny - usłyszałam po środowych zajęciach Adasia z panią psycholog.
Na dowód tego Adaś trzymał w rękach pięknie wyklejone dwa drzewka, jedno uśmiechnięte, drugie smutne. To uśmiechnięte miało mnóstwo listków, opisujących sytuacje, w których Adaś jest szczęśliwy. Na drugim było tylko kilka listków na napisem NIGDY.
-...Adaś jest szczęśliwy, nawet kiedy upadnie i rozbije sobie kolano, gdy zgubi ulubioną zabawkę, kiedy musi iść do przedszkola...- opisywała dalej pani Iwona.
To ostatnie może być akurat prawdą...
W każdym razie Adaś jest zawsze szczęśliwy i musimy koniecznie coś z tym zrobić. Oczywiście nie chodzi o to, żebyśmy mieli dziecko unieszczęśliwiać, tylko pomóc mu rozmawiać o emocjach.

- How are you? - wypada zapytać, witając się z kimś po angielsku.
- I'm fine, thank you. - należy odpowiedzieć, niezależnie od okoliczności.
Następnie można odwdzięczyć się tym samym pytaniem i raczej nie oczekiwać odpowiedzi. Rozmówca i tak wie, a przynajmniej wiedzieć powinien, że drugą stronę odpowiedź niewiele obchodzi. Ot - zwrot grzecznościowy. 
Tyle wyniosłam z lekcji angielskiego.
Adaś w tę konwencję wpisuje się idealnie. Zapytany o samopoczucie zawsze odpowie, że ma się świetnie, a jeśli sam komuś zada podobne pytanie, to absolutnie nie dlatego, że oczekuje na nie szczerej odpowiedzi.

wtorek, 21 października 2014

Ogórkowy bal

Tydzień temu dowiedziałam się, że w przedszkolu Adasia szykuje się bal. Bal o tematyce "warzywno-owocowej". 
Trzeba było zadać dziecku to ważne pytanie - czy chce być marchewką, pomidorem, a może ogórkiem? Adaś wybrał przebranie ogórka. Wiedziałam! Ogórki są zielone, a do tego ostatnio Adaś się nimi zajada. 
Wspólnie zrobiliśmy ogórkowe nakrycie głowy. Adaś wycinał i przyklejał na czapce oczka. Chciał jeszcze, żebym zrobiła ogórkowi zęby, ale...cóż, nie czułam się na siłach. Podejrzewam, że ogórek z zębami mojego wykonania byłby odpowiednim przebraniem na Halloween. Zamiast zębów były wąsy.
Oto efekty.


Bal był super!
W towarzystwie innych ogórków, marchewek i pomidorów Adaś zaśpiewał piosenkę.
Potem była wspólna zabawa dla rodziców i dzieci.
Adaś skakał na dmuchanym zamku (!) i zjadł pierwszą w życiu watę cukrową. Jemu smakowała, tata mówił, że była okropna, a ja nie próbowałam ;) 
Wieczorem co prawda widać było, że wrażeń jak na Adasia było odrobinę za dużo, ale zapewne po takiej dawce emocji większość dzieci miała podobnie.
Jeden plus - żadnej głośnej muzyki. Sądzę, że wtedy Adaś, zamiast opuścić bal jako jeden z ostatnich, opuściłby go jako pierwszy.

wtorek, 14 października 2014

Wycieczki rowerowe

W te wakacje odkryliśmy nasz wspólny, rodzinny sposób na spędzanie wolnego czasu.
My na przykład lubimy spacerować, ale już Adaś za spacerami nie przepada. Adaś w ogóle woli przebywać w domu, niż poza nim. Bywają weekendy, kiedy za oknem jest piękna pogoda, a my siedzimy calutkie dwa dni w domu. Frustrujące. Albo letnie wieczory, czy słoneczne i ciepłe, jesienne popołudnia, które zachęcają do wyjścia z domu. Nie ma szans. 
Spacer to dla nas pewnego rodzaju osiągniecie, a zarazem ogromna radość, kiedy widzimy, że Adasiowi również sprawia on przyjemność. Zdarza się, choć rzadko.
Zdarza się też, że musimy w trybie pilnym skrócić spacer, kiedy widzimy, że Adaś już nie daje rady.

Kiedyś z mężem dużo jeździliśmy na rowerach. Codziennie do pracy po kilka-kilkanaście kilometrów. Czasem jakaś przejażdżka za miasto. Potem nie było ani czasu, ani roweru, bo tacie Adasia ukradziono rower spod szpitala, kiedy się Adaś urodził. 
Po prawie czterech latach tata kupił sobie nowy rower. Tak, jak zapowiadał - od razu z fotelikiem dziecięcym.
Adasiowi się spodobało, a my na nowo odkryliśmy wycieczki rowerowe, już we trójkę. 
Nie jeździmy daleko. Często wystarczy jednak, że wyjście z domu ma w planach przejażdżkę rowerem, żeby zostało zaakceptowane. Adaś polubił rower do tego stopnia, że choćbyśmy mieli robić zakupy spożywcze, to wystarczy, iż pojedziemy na nie rowerem i już jest dobrze. 
Sezon rowerowy już się chyba, niestety, kończy, ale i tak nie spodziewaliśmy się, że odbędziemy w tym roku tyle naszych małych wypraw rowerowych. 
Najczęściej jedziemy do parku, parę kilometrów od naszego domu. Przy okazji zwiedzamy nowe place zabaw, robimy pikniki na świeżym powietrzu i oglądamy fontanny.
Place zabaw to też nowość od czasu minionych wakacji. Nie sądzę, żeby Adaś szczególnie za nimi przepadał, ale czasami da się namówić, spróbuje gdzieś się wdrapać, czy coś nowego wypróbuje. Chyba po prostu poziom umiejętności już mu na to pozwala. W tej kwestii widzę ogromne efekty terapii SI, którą zaczęliśmy w czerwcu.
Najbardziej spodobał się Adasiowi plac zabaw cały wysypany żwirkiem. Cóż, najlepszą zabawą było wsypywanie sobie tego żwirku za koszulkę, względnie sypanie żwirkiem przed oczami...Ale i tak musimy się tam jeszcze kiedyś wybrać. 





niedziela, 5 października 2014

Pierwszy miesiąc w nowym przedszkolu

Kiedy podejmowaliśmy niełatwą dla nas wszystkich decyzję o zmianie przedszkola, gdzieś tam w głowie miałam nadzieję, że za rok - gdy spojrzę wstecz - będę mogła powiedzieć, że był to krok właściwy. Bałam myśleć w krótszej perspektywie czasu i zastanawiać się, jak będzie po tygodniu, miesiącu czy nawet półroczu?
Ze zmianą przedszkola wiązaliśmy jakieś tam nadzieje - inaczej byśmy się jej nie podjęli. Przede wszystkim liczyłam, że będzie lepiej niż było. Byłam już przekonana, że zachowanie status quo do niczego nie prowadzi. 
To była taka iskierka nadziei, mała, maleńka. Obaw było za to mnóstwo - bo sama zmiana, kolejna adaptacja, a to zawsze duże wyzwanie dla takiego dziecka, jak Adaś. Bo w poprzednim przedszkolu się nie udało, więc wewnętrzny lęk przed kolejną porażką i pytanie - co jeśli i tym razem się nie uda?

Tymczasem minął pierwszy miesiąc Adasia w nowym przedszkolu. 
Aż się boję to napisać, żeby coś się nie popsuło, ale...jest dobrze, a nawet bardzo dobrze!
Zmiana przerosła nasze oczekiwania. W najbardziej optymistycznych scenariuszach nie zakładałam, że może być tak, jak jest.
Wyrażając to najprostszymi słowami mam poczucie, że Adaś, będąc w przedszkolu, jest w dobrych rękach, w przyjaznym dla niego środowisku. 
Pierwsze łzy wzruszenia były jakieś dwa, a może nawet trzy tygodnie temu. Przyszłam po Adasia i musiałam zaczekać, aż zje obiad. Adaś pobiegł z innymi dziećmi umyć ręce przed jedzeniem. Ustawił się przy umywalce, pomiędzy dwiema wyższymi od niego o głowę dziewczynkami. Jedna z nich, widząc, że Adaś nie dosięgnie do mydła, bo jest za niski, sama mu to mydło podała. Nikt jej tego nie mówił, Adaś tym bardziej nie poprosił o pomoc - bo nie potrafi. 
Kilka dni temu Adaś pokazał mi swojego ulubionego kolegę i opowiedział, w co się zwykle bawią. Zresztą - często od wychowawców słyszę, że Adaś z tym jednym chłopcem bawią się razem.
Następnego dnia, kiedy przyprowadziłam Adasia do przedszkola - a samo wejście do sali to zwykle moment kryzysowy - kolega podbiegł się przywitać. Zaraz potem przybiegła jeszcze dziewczynka. A teraz najważniejsze - Adasiowi to przywitanie wcale nie sprawiło dyskomfortu, a wręcz przeciwnie. 
W drodze powrotnej z przedszkola Adaś przybijał z innym kolegą piątkę na "do widzenia". 
Usłyszeliśmy od pani wychowawczyni pochwałę, że Adaś najlepiej z całej grupy kroi warzywa na sałatkę. Tak - ma chłopak wprawę, dużo z nami gotuje :)

Trudno mi nie porównywać i nie wyciągać pewnych wniosków. 
Oczekiwaliśmy, że w nowym przedszkolu, które jest przedszkolem integracyjnym, trafimy na ludzi, którzy będą potrafili dotrzeć do Adasia, ze względu na posiadane doświadczenie i wykształcenie. 
Tymczasem jest też wiele innych, z pozoru drobnych spraw, które razem składają się na to, że Adaś w nowym przedszkolu czuje się na pewno lepiej niż w poprzednim.

Adaś poszedł do państwowego przedszkola integracyjnego. 
Wiele się czyta o tym, że w przypadku dziecka z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego, lepsze jest przedszkole prywatne. Pragmatyczna kwestia sposobu przekazywania subwencji. Możliwość zapewnienia terapii, rozmywające się środki finansowe i tak dalej.
Może mamy wyjątkowe szczęście. Gdyby jednak każde publiczne przedszkole integracyjne funkcjonowało tak, jak to nasze, to z czystym sercem polecałabym je każdemu rodzicowi dziecka z orzeczeniem.

poniedziałek, 29 września 2014

Problemy dziecka trochę mniejszego

Jakby to ująć, żeby nie zabrzmiało źle...niższego od rówieśników? niestandardowego wzrostu?
Przyszła jesień, nowy sezon przedszkolny. Adaś wyrósł z większości swoich spodni (nareszcie!) Buty kupowane wiosną 2013 (a może jeszcze jesienią 2012?) też okazały się już za małe. 
W sklepie z odzieżą dziecięcą krążę pomiędzy działem z ubraniami dla małych dzieci, a stoiskiem niemowlęcym. Jedne rzeczy są za duże, drugie - za dziecinne. 
W sumie nawet podobają mi się te ubranka niemowlęce, jakieś takie bardziej kolorowe, mniej agresywne we wzorach...
Tylko dlaczego wszystkie koszulki w rozmiarze Adasia mają napy przy kołnierzyku, skarpetki wyposażone są w antypoślizgową podeszwę, pidżamki są jednoczęściowe, a buty reklamowane jako "najlepsze do nauki chodzenia"...
Do tej pory nie miało to większego znaczenia. Teraz jednak Adaś jest przedszkolakiem - takim w pełni. Już nie maluszki, tylko grupa 4-latków. No i przychodzi mi na myśl, czy dzieci nie będą się z Adasia śmiały, że nosi ubranka "dla maluchów"? Takie same, na przykład, jak czyjś młodszy braciszek. 
Pomijając fakt, że skarpetki z antypoślizgową podeszwą muszą być okropnie niewygodne, kiedy się założy na nie buty.
Różnica jednego rozmiaru. Mało, prawda? Ale jeden rozmiar to 6 cm, cały rok lub 1,5 roku rośnięcia.
Wtedy Adaś będzie miał już ponad 5 lat, a jego koledzy wskoczą w rozmiarówkę dla dzieci wczesnoszkolnych.

piątek, 26 września 2014

Pracujący rodzice

Od jakiegoś czasu mam w głowie kilka tematów bardziej ogólnych. Każdy z nich przemyślałam już po tysiąc razy. Warto pisać, czy może lepiej zachować te refleksje dla siebie?
Ten akurat mam w głowie mniej więcej od kwietnia. Mogłam napisać od razu, ale wolałam…przemyśleć. Chociaż teraz przyznaję szczerze, że przez te pół roku do żadnych nowych wniosków ani konkluzji nie doszłam. 
O pracujących rodzicach. Mam na myśli sytuację, w której oboje rodzice pracują. Da się, czy się nie da? A jeśli się da, to jakim kosztem? 
Temat ogólny, ale refleksje jak najbardziej osobiste, bo każdy układ rodzinny jest inny. Unikalna kombinacja rodzaju i czasu pracy jednego i drugiego rodzica, potrzeb dziecka/dzieci i tak dalej. 
Nie piszę tutaj tylko o rodzicach dzieci niepełnosprawnych. Myślę, że problemy, z którymi my się spotykamy, dotyczą większości rodziców, którzy próbują łączyć pracę zawodową z wychowywaniem małych dzieci. 
Adaś chodzi do przedszkola. Ma specyficzne wymagania o tyle, że nie spędzi w przedszkolu całego dnia. Zwyczajnie nie dałby rady. Poza tym wszystko jest tak, jak w wielu innych rodzinach. 
Adaś choruje dość często, ale to żaden wyjątek. Może mniej standardowy jest przebieg tych przedszkolnych infekcji, które zwykle kończą się pobytem w szpitalu. Jednak to już inna kwestia.
Rok temu wróciłam do pracy, na razie na niepełny etat.
Przez ten czas nauczyłam się pracować dwa razy szybciej niż inni. Nigdy nie wiem, kiedy znów będę musiała iść na zwolnienie, żeby zająć się Adasiem. Wychodząc z pracy zostawiam wszystko w jak największym porządku. Jakby ktoś przypadkiem musiał za mnie coś zrobić, choć to się zdarza nieczęsto. Swoje sprawy staram się zawsze pozamykać i mieć wszystko zrobione „na kilka dni do przodu”. Porządek na biurku zresztą ostatnio mnie dobił. Biurko wyglądało tak czysto, że ktoś pomyślał, iż jest niczyje i skubnął mi kalendarz. Kalendarz na szczęście się znalazł, a koledzy z pracy radzili mi wprowadzić jakiś artystyczny nieład w otoczeniu. Albo choćby zostawić kartkę z napisem „wbrew pozorom ja tu pracuję”. 
Początek miesiąca to czas, kiedy absolutnie i koniecznie muszę być w pracy. W tym czasie, w razie potrzeby, zwolnienia bierze tata Adasia. Przy drugim jego szef wyraził nadzieję, że jest to już ostatni raz. Pracodawców nadal dziwi fakt, że chorym dzieckiem może opiekować się ojciec. 
Z podobnym zdziwieniem spotyka się dzielenie zwolnienia podczas jednej choroby dziecka pomiędzy oboje rodziców. Mało kto może pozwolić sobie na 2 czy 3 tygodnie nieobecności w pracy.
Rozmawiałam kiedyś z dawno niewidzianą koleżanką. To akurat był Adasia wiosenny ciąg chorowania: zapalenie krtani, potem angina- antybiotyk, znów krtań i tak dalej. 
-Jeszcze cię nie wylali? - zażartowała koleżanka.
Ja też obróciłam sprawę w żart. Nie, nie wylali i mam to szczęście, że nie muszę codziennie drżeć o to, czy mnie wyleją za te zwolnienia, czy nie. 
Jest coś, co zabolało mnie znacznie bardziej. 
-Nie chciałabym mieć takiego współpracownika jak ty – usłyszałam kiedyś, w innej rozmowie, od innej osoby. Zabolało znacznie bardziej, bo jest prawdziwe. Chociaż wiem, że nie taka była intencja, że nikt mnie nie chciał urazić, to słowa te pokazały mi moje położenie z zupełnie nowej perspektywy. I wbiły w ziemie. Uświadomiłam sobie, że teraz nie jest ważne, jak bardzo się staram, żeby nikt nie musiał nadrabiać czegoś za mnie, ani to, jaką mam wiedzę czy umiejętności. Ważne, że mam dziecko, które dużo choruje. To samo w sobie stanowi, że jestem pracownikiem drugiej kategorii. Taka prawda. 
Niewiele później jedna z koleżanek z pracy złożyła wypowiedzenie. Mówiła, że nie ma już siły na ciągłe nadrabianie zaległości, na nadgodziny i wracanie, kiedy dzieci już śpią. A wracała z urlopu wychowawczego wtedy, kiedy ja.
Tak się zastanawiam czasami, jakie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji...

wtorek, 23 września 2014

Mały konstruktor

Rowerek biegowy Adasia nabrał nowego wyglądu.
Koszyczek z przodu był inspirowany przykładem z bajki, choć tylko w sferze samego pomysłu. Jest zrobiony z pudełka po lodach, ma "odblask" z podkucia do mebli oraz profesjonalne oświetlenie. Tata trochę pomagał przy jego wykonaniu.
A teraz - uwaga! Przedni błotnik jest tylko i wyłącznie autorstwa Adasia. Adaś sam wymyślił, że można zrobić taki błotnik i sam wpadł na pomysł, jak go zrobić. 
Koszyczek był gotowy. Adaś zniknął nam na chwilkę w kuchni. Myśleliśmy, że napełnia koszyczek swoimi skarbami, a tymczasem po kilku minutach Adaś przyszedł dumnie zaprezentować nam swoje dzieło - błotnik z plastikowej części od innej zabawki, przyklejony do rowerka taśmą klejącą. 
Kreatywność Adasia przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. 
Wyobraźnia dziecka jest niesamowitym źródłem pomysłów.

piątek, 19 września 2014

Czwarte urodziny Adasia

Poznajecie tego kawalera? 


Tak, to Adaś. Taki niespełna roczny. 
Im Adaś jest starszy, tym trudniej mi wyobrazić sobie, jaki był maleńki.

Początki raczkowania...


...pierwsze próby samodzielnego jedzenia...


...nauka picia z kubeczka...


...pierwsze samodzielne kroczki...


Przychodzą takie chwile, kiedy nagle uświadamiam sobie, jaki mój synek jest już duży. Już nie niemowlak, już nie maluszek, już w pełni - przedszkolak. Choć może teraz kolejne kroki na drodze do samodzielności nie są tak spektakularne i widoczne na co dzień, jak w pierwszych dwóch latach życia dziecka, to jednak są. Jeśli porównam w myślach Adasia 3-letniego i Adasia 4-letniego to różnica jest ogromna. 
Wydoroślał mi synek, rozumie dużo więcej i mówi dużo więcej (choć rok temu ciężko mi było uwierzyć, że Adaś może posiąść jeszcze większy zasób słownictwa przed osiągnięciem wieku szkolnego ;) Jeździ na rowerku biegowym, powoli uczy się łapać piłkę. Skacze! Rok temu Adaś chyba jeszcze nie potrafił oderwać nóg od podłoża. Pisze kilka literek, potrafi się sam podpisać. Przekonaliśmy się też niedawno, że - nie wiadomo skąd - Adaś umie dodawać w zakresie 10. To zresztą temat na osobny wpis. Nie samo dodawanie, ale sposób, w jaki to odkryliśmy. No i Adaś już wie, kim chce zostać w przyszłości! Był już wokalista rockowy (jejku, myślałam, że o tym marzą nastolatki...), był konduktor, a teraz jest robotnik. Domyślam się, że taki budowlany.
W wieku trzech lat Adaś, z niewielką pomocą, układał puzzle składające się ze 160 elementów. Obecnie nie ułoży nawet takich, które składają się z 20 części. Nie doszukując się w tym drugiego dna - bo mam nadzieję, że takiego nie ma - w pewnym sensie się cieszę. Cieszę się, że równamy do średniej. Zakres umiejętności i zainteresowań Adasia może choć odrobinę zbliżył się do poziomu, jaki prezentuje większość jego rówieśników. 

Trzy tygodnie temu Adaś obchodził swoje 4-te urodziny.
A to wielkie, urodzinowe, nadmorskie lody.
"Zimne" były, jak każde lody ;)


W kwestii prezentu i w tym roku Adaś był wyjątkowo niekonwencjonalny. Chciał dostać temperówkę. Kiedy tylko ją dostał, naostrzył całe pudełko kredek ołówkowych. 

niedziela, 14 września 2014

Dziecięca szczerość

Zaczyna się ten czas, kiedy Adaś powtarza dokładnie to, co powiedziałam, niekoniecznie w momencie, w którym chciałabym to usłyszeć. Zapewne każdy pomyślał teraz o słowach uznawanych za niekulturalne, ale nie w tym rzecz. Rzecz w absolutnej dziecięcej szczerości. Pewnie każdy rodzic kiedyś to przeżywał. Przynajmniej tak się pocieszam w chwilach, kiedy mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu ;)
W sobotę mieliśmy gości. Mieli nas odwiedzić znajomi z synkiem w wieku Adasia mniej więcej. Każdy z chłopców ma swój świat, ale w sumie mam wrażenie, że całkiem się lubią. Od rana Adaś nie mógł się doczekać kolegi. Po południu niecierpliwość Adasia sięgała zenitu, choć na planie dnia wyraźnie było zaznaczone, że goście przyjadą po obiedzie. A jak już było po obiedzie i gości dalej nie było, co chwilę słyszałam pytanie "kiedy przyjadą?" Za którymś razem powiedziałam, że w sumie to powinni już być i na pewno przyjadą lada moment, mając nadzieję, że taka odpowiedź nieco uspokoi Adasia.
Kiedy goście przyjechali Adaś wypalił (na szczęście nie od progu):
-Bo...wy...przyjechaliście trochę później.
...
Pewnego razu podczas pobytu nad morzem stałam z Adasiem pod sklepem i czekaliśmy, aż tata kupi słodką bułkę. W pewnym momencie przyszło mi na myśl, że być może małżonek nie jest dostatecznie uświadomiony, iż sobie i Adasiowi przygotowałam prowiant na plażę, a bułkę ma kupić tylko sobie. No i zdarzyło mi się powiedzieć dokładnie to, co pomyślałam:
-Adasiu, musimy wejść do sklepu i powiedzieć tacie, żeby nie nakupił dziesięciu bułek.
Kiedy stanęliśmy w drzwiach sklepu, ja z ulgą zobaczyłam męża kupującego tylko jedną słodką bułkę, więc uznałam, że interwencja nie jest potrzebna. Adaś za to oznajmił na cały głos:
-Tato, tylko nie nakup dziesięciu bułek!
Uwagę wszystkich zgromadzonych w sklepie mieliśmy zapewnioną. Miny - bezcenne. Moja pewnie też. 
...
Tata Adasia lepiej potrafi wybrnąć z takich sytuacji. Chociaż ta akurat nie miała nic wspólnego z dziecięcą szczerością, to równie skutecznie skupiła uwagę wszystkich klientów w sklepie. 
Adaś z tatą weszli do sklepu spożywczego (ostatnio udaje się z Adasiem zrobić drobne zakupy spożywcze!) Zaraz przy drzwiach są warzywa. 
-There are apple! (Tam są jabłko!) - wykrzyknął Adaś. Zna sporo słówek po angielsku, bo dzieci uczą się tego języka w przedszkolu. Wymowa rewelacyjna - już tata nad tym pracuje ;) Tylko z gramatyką bywa gorzej.
Oczywiście wzrok wszystkich wkoło padł na Adasia. A tata odparł spokojnie:
-Yes, and there are tomatoes! (Tak, a tam są pomidory)
I poszli dalej.
Zresztą od jakiegoś czasu Adaś używa tylko angielskich słów na określenie jabłek i pomidorów. 
Prawdziwym hitem sezonu jest jednak fakt, że Adaś "tomatoes" jada i to w niesamowitych ilościach, prosi o dokładki, a czasem doda jeszcze, że je "uwielbia". Hit polega na tym, że do lipca tego roku Adaś nie tknął pomidora.

czwartek, 11 września 2014

Drugi tydzień w nowym przedszkolu

Przez pierwszy tydzień września Adaś chodził do przedszkola adaptacyjnie, na krócej i z tatą gotowym w każdej chwili wkroczyć do akcji. Oczywiście - gdyby zaszła taka potrzeba. Od tego poniedziałku miało już być normalnie, tak jak zakładamy, że będzie przez najbliższe miesiące. Adaś będzie przyprowadzany do przedszkola na śniadanie, a odbierany po zupce. W sumie będzie w nim spędzał 5 godzin dziennie. Czy to realne? Zobaczymy. 
Od poniedziałku jednak Adaś nie poszedł do przedszkola, bo zdążył już złapać jakiegoś przedszkolnego wirusa. Jak zwykle wirus ów zaatakował krtań, ale na szczęście nic poważniejszego się z tego nie rozwinęło. 
Całkowicie samodzielny debiut w nowym przedszkolu Adaś miał więc dzisiaj. Podobno było całkiem nieźle. Panie pochwaliły, że Adaś dzielnie sobie radził. Jak zwykle rysował samochody.
Po wyjściu z sali synek oprowadził mnie po swoim przedszkolu (nie wiedział chyba, że kilka razy już tam byłam). Pokazał mi akwarium. Akwarium to prawdziwy hit, ale jeszcze bardziej interesują go żółwie wodne. 
Potem poszliśmy (pieszo!) na przystanek autobusowy. Był to pewnego rodzaju test nowej drogi powrotnej z przedszkola. Poznawanie. Początek układania jej tak, żeby było jak najlepiej. 
Droga powrotna z poprzedniego przedszkola była inna, zupełnie inna. Prowadziła poboczną, gruntową drogą przez pola. Jeździły po niej samochody, ale dość rzadko. 
Teraz jest inaczej. Poznajemy wielkie miasto. Poznajemy ruchliwe ulice, hałas na drodze, wsiadanie do autobusu. Nie jest to Adasiowi zupełnie obce, bo na terapię też jeździmy autobusem do miasta. Babcie Adasia mieszkają w mieście. W ogóle to miasto mamy tak blisko, prawie jakbyśmy w nim mieszkali. Z drugiej strony jednak rzadko chodziłam z Adasiem wzdłuż tak ruchliwych ulic. Jeżeli – to Adaś siedział w wózku i zamykał budkę, jakby odcinając się od świata. Zresztą co ma, najlepsza choćby, znajomość miasta, wobec nieznajomości tej jednej, konkretnej drogi, którą trzeba przejść po raz pierwszy.
Teraz szliśmy pieszo. Rozważałam, czy to się uda. Czy Adaś będzie miał tyle siły, żeby dojść na przystanek, czy…Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, zastanawiałam się, czy uda nam się wypracować sposób spacerowania zupełnie naturalny dla większości mam i dzieci – chodzenie za rękę. Adaś za rękę nigdy nie chodził. Jeżeli już szedł, to zawsze gdzieś z tyłu, albo gdzieś z przodu. Nigdy obok. Przystawał, wzbraniał się przed dalszą drogą, a potem pędził do przodu. 
Dzisiaj było dobrze. Adaś szedł za rękę. Walka zaczęła się dopiero na dźwięk przejeżdżającej obok straży pożarnej. Był krzyk, zatykanie uszu. Miasto w tym wydaniu przerosło Adasia.
Potem znów był spokój, pomimo szumu przejeżdżających samochodów. Obserwowaliśmy pętlę tramwajową, Adaś wypatrywał najnowszych modeli autobusów miejskich. Tylko deszcz zaczął padać.
Kiedy dochodziliśmy do domu, deszcz padał już bardzo mocno. 
-Ale pogoda nam się trafiła! – powiedziałam do synka.
Adaś przytaknął, po czym zupełnie poważnie dodał:
-Leje jak zebra! :)
Chyba muszę popracować nad dykcją...;)

środa, 3 września 2014

Przedszkolne początki...po raz drugi

Przeżywaliśmy to rok temu, przeżywamy i w tym roku. 
W lipcu przetoczyła się u nas burzliwa fala niepewności, formalności i załatwiania przedszkolnych spraw. Udało się. Od poniedziałku po raz kolejny mamy przedszkolne początki, tym razem w nowym przedszkolu.
Wiemy, że nie będzie łatwo, ale czujemy, że jest to zmiana na lepsze. 
Adaś samą zmianą chyba szczególnie się nie przejął. Bardziej faktem, że w ogóle idzie do przedszkola. 
Jak było?
Pierwszego dnia, kiedy wróciłam z pracy, Adaś spontanicznie opowiedział mi o przedszkolu. Dowiedziałam się, że są w nim nowe panie, jest akwarium, papugi, a nawet żółw, którego Adaś jeszcze nie widział. Jest też drugi chłopczyk o imieniu Adaś...
Po czym ze stoickim spokojem Adaś dodał:
-W starym przedszkolu nazywali go Tomkiem, a w nowym - Adasiem.
Okazało się, że Adaś z nowego przedszkola jest bardzo podobny do Tomka z poprzedniego przedszkola.
Adaś powiedział mi też, że dzieci były bardzo głośno. Mówił, żeby były ciszej, ale to nie zadziałało.
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej Adaś podzielił się tyloma informacjami na temat przedszkola...

Początki i tym razem są trudne. Jak będzie dalej, tego nie wiem. Jest iskierka optymizmu - czuję, że jeśli ma się udać, to w tym przedszkolu się uda. Z drugiej strony jest też gdzieś ukryta obawa, że być może Adaś nadal nie jest gotowy na przedszkole.

poniedziałek, 1 września 2014

Wakacje

Wróciliśmy z wakacji, wypoczęci i zadowoleni :) Pogoda nie była może wymarzona, ale też nie najgorsza. Słonecznie było, tylko dosyć zimno. W użyciu były zarówno zimowe kurtki, jak i kąpielówki. 
Adaś nas bardzo pozytywnie zaskoczył, a co najważniejsze nad morzem mu się podobało! To wcale nie jest takie oczywiste, że wszystkim dzieciom wakacyjne wyjazdy się podobają, kiedy tylko nie pada deszcz, a rodzice nie każą im zwiedzać zabytków. Z dziećmi ze spektrum autyzmu bywa różnie. Zaczynając od początku...

Podróż
Podróżowanie z Adasie zawsze należało do trudnych. Podejrzewam, że chodzi o chorobę lokomocyjną, albo nadmiar migających za oknem bodźców. W każdym razie Adaś podczas dłuższej jazdy samochodem zaczyna przeraźliwie płakać i rzucać się w foteliku. Wiemy na pewno, że nie jest znudzony, tylko coś mu dolega, chociaż jak na razie nie jest nam jeszcze w stanie powiedzieć, co. Wiemy też, że to nie przejdzie samo. Musimy się zatrzymać w najbliższym możliwym miejscu. Nie zapomnę powrotu znad morza dwa lata temu. Planowaliśmy dojechać do domu około północy, a dojechaliśmy wykończeni o świcie, zwiedzając po drodze dość wątpliwej jakości przydrożne parkingi. 
Tym razem jakieś 30 km przed dotarciem do celu podróży uświadomiłam sobie pewną rzecz...Właśnie wtedy Adaś zaczął płakać i musieliśmy się zatrzymać, ale był to pierwszy nieplanowany postój w czasie 8-godzinnej jazdy! Zdałam sobie sprawę, że właśnie przejechaliśmy zupełnie spokojnie, bez niespodzianek, jakieś 500 kilometrów. Podróż powrotna była równie spokojna. 
Jedyne, co się nie zmieniło - niezależnie od pory, o której jedziemy, Adaś nie śpi. Tym razem w drodze powrotnej znad morza o 22.30 Adaś popijał herbatkę w McDonaldzie w towarzystwie młodzieży, która przyszła tam raczej dla rozrywki. Hm...

Plaża
Adaś wbiegł na plażę z uśmiechem od ucha do ucha. Dziecko, które prawie nigdy nie okazuje emocji, wyglądało na wyraźnie radosne! Nie zniechęcił go wiejący wiatr, ani piasek pod nogami. Kiedyś był z tym problem. Adaś chodził po plaży na paluszkach, piasek pod nogami sprawiał mu wyraźny dyskomfort. Tym razem nic takiego - tarzał się w piasku do woli. Dopiero, kiedy kropelka wody spadła mu na ubranie, reakcja była jak najbardziej standardowa. I tak już było za każdym razem.
Na plaży byliśmy codziennie, chociaż najczęściej było chłodno i wiał silny wiatr. Ulubioną zabawą Adasia stało się budowanie z piasku. Były zamki, dziedzińce, piaskowy żółw, port morski, a nawet...lądowisko dla latawca. Być może to właśnie te piaskowe budowle przyciągały inne dzieci...

Dzieci
Adaś miał kilku plażowych kolegów! Kiedy budowaliśmy coś z piasku, zdarzało się, że mniejsze lub większe dzieci przychodziły do nas się pobawić. Pierwsza reakcja Adasia była z reguły "na nie", ale potem było tylko lepiej. Jednego dnia Adaś szalał na plaży z 6-letnim Grzesiem. Statkami z patyków dopływali do zbudowanej z piasku olbrzymiej latarni morskiej. Innego dnia Adaś budował tunele z 6-letnim Gabrysiem i jego młodszym bratem. Bajka po prostu! Mama i tata w tym czasie rozmawiali sobie spokojnie z mamą chłopców. Z młodszymi dziećmi Adaś dogadywał się zdecydowanie gorzej, ale samo tolerowanie ich obecności to było naprawdę coś. Raz tylko, kiedy pewien maluszek wszedł do zbudowanej przez nas zatoczki w tym samym czasie, kiedy był w niej Adaś, Adaś po prostu zesztywniał. Nic nie powiedział, żadnej reakcji, ale ten wyraz twarzy i całego ciała Adasia pamiętam do teraz.

Plac zabaw
Adaś nie przepada za placami zabaw. Przechodziliśmy raz koło wielkiego, kolorowego placu zabaw. Takiego, że nawet na nas, dorosłych, zrobił wrażenie. Postanowiliśmy wyczekać Adasia. Zwróci uwagę na ten plac zabaw, czy nie? Adaś obejrzał się. Szliśmy dalej, jak gdyby nigdy nic. Będzie chciał pójść się pobawić czy nie? Chciał! Adaś zaczął rozmowę, jak zwykle, od drugiej strony, ale powiedział w końcu to zdanie! "Chcę pójść się pobawić!" Nie dosyć, że zakomunikował nam, czego chce, to jeszcze chciał iść na plac zabaw, na którym były dzieci.
Adaś jest może nieco mniej sprawy, bardziej ostrożny, ale od niedawna zaczyna próbować. Wiele wysiłku i odwagi kosztuje go, żeby wspiąć się tam, gdzie wpinają się inne dzieci, widzimy ten najwyższy poziom skupienia na jego twarzy, jak waży każdy krok i...dumni jesteśmy jak nie wiem co!
A co do tamtego placu zabaw to jeszcze na koniec...Adaś znalazł sobie kolegę :)
Coś mi się wydaje, że kiedyś, może już całkiem niedługo, przekroczymy pewien etap i stanie przed nami nowe zadanie. Jak do tej pory problemem było, żeby Adaś w ogóle chciał jakikolwiek kontakt z dziećmi nawiązywać. Kolejną barierą będzie, żeby umiał rozmawiać z rówieśnikami tak, żeby ten kontakt podtrzymać.

A na koniec parę zdjęć.