Temat szczepień wraca raz na jakiś czas, budząc zawsze wiele emocji po każdej ze stron. Tym razem znów wrócił w przestrzeni publicznej, szybciej nawet niż dyżurna coroczna "epidemia grypy".
W mediach zawrzało z powodu rodziców, którzy zabrali ze szpitala dziecko, nie zgadzając się na wykonanie procedur medycznych uznawanych przez szpital za standardowe. Emocje podgrzewał fakt, że dziecko urodziło się przed terminem.
Nie znam tych ludzi, nie znam ich poglądów. Całą sytuację znam tylko z medialnych doniesień, które na początku grzmiały, że nieodpowiedzialni rodzice, nie zgadzając się na interwencję lekarzy, bezpośrednio narazili na niebezpieczeństwo życie noworodka, a następnie nie posiadając pełnych praw rodzicielskich, zabrali dziecko ze szpitala. Wniosek prosty: dziecku dzieje się krzywda. Po tygodniu okazało się, że jednak życie dziecka zagrożone nie było, a na pewno nie bezpośrednio - co uzasadniałoby tak szybką rozprawę i ograniczenie praw rodzicielskich. Dziecko bowiem żyje i ma się dobrze. Nie o ratowanie życia więc chodziło.
Doszło do tego, że odmowa procedur - uznawanych w Zachodniej Europie za przestarzałe, od których odchodzi się również w niektórych szpitalach w Polsce - oraz odmowa zaszczepienia dziecka mogą być podstawą ograniczenia władz rodzicielskich i to w kilka godzin. Szczerze mówiąc trochę mnie to zaniepokoiło.
W którą stronę pójdziemy w przyszłości: sankcje czy merytoryczna debata na temat szczepień?
Kiedy opowiedziałam mężowi całą sytuację, zapytał zamyślony:
-Myślisz, że my byśmy się zgodzili zaszczepić dziecko zaraz po urodzeniu?
Przecież się zgodziliśmy - pomyślałam. Adaś, pomimo wcześniactwa, został zaszczepiony Euvaxem (szczepionka przeciw WZW stosowana powszechnie w polskich szpitalach) w pierwszej dobie życia, kiedy lekarze mówili mi, że nic jeszcze nie są w stanie powiedzieć o dziecku - bo to, co się wydarzy w najbliższych godzinach, jest wielką niewiadomą. Czy oddech będzie się stabilizował, czy nie dojdzie do wylewów, czy nie przyplącze się jakieś zakażenie (tak się, zresztą, stało - pierwszego dnia CRP było praktycznie w granicach normy, po kilku dniach rosło pomimo podawania antybiotyku pierwszego wyboru i dopiero zmiana antybiotyku powstrzymała dalszy wzrost wykładników stanu zapalnego)?
-Ale co byśmy zrobili teraz - rozumiesz - jakbyśmy teraz mieli decydować?
Więc nie wiem, co byśmy zrobili. Są szczepienia, które uważamy za ważne, ale na pewno do tematu podchodzimy dużo ostrożniej niż 7 lat temu, ze względu na to, co przeszliśmy z Adasiem.
Jak jest teraz ze szczepieniami u Adasia? Kilka lat temu pisałam o swoich obawach z tym związanych (Szczepienia). Między innymi - czy znajdę lekarza, który rzetelnie oceni korzyści i ryzyko związane ze szczepieniem takiego dziecka, jak Adaś. Przez pierwsze dwa lata Adaś był szczepiony zgodnie z kalendarzem szczepień, szczepionkami obowiązkowymi i zalecanymi - jak dziecko urodzone o czasie i z nieobciążonym wywiadem. Nie na każde szczepienie zareagował dobrze. Od tamtego czasu trochę się wydarzyło. Kilka razy Adaś miał drgawki gorączkowe. Między innymi te, po których został przeniesiony na oddział intensywnego nadzoru. Przekroczył już "wiek standardowy" dla drgawek gorączkowych, czyli 5-6 lat. Lekarze są zgodni, że drgawki gorączkowe w tak późnym wieku nie są zjawiskiem normalnym i - niestety - coś jest na rzeczy.
W ubiegłym roku nadszedł czas "wymagalności" kolejnych szczepień i w przychodni chciano już nas umawiać. Na rutynowej kontroli u neurologa poruszyłam więc ten temat. Ku mojemu - szczerze powiem - zaskoczeniu, pani doktor zapytała:
W ubiegłym roku nadszedł czas "wymagalności" kolejnych szczepień i w przychodni chciano już nas umawiać. Na rutynowej kontroli u neurologa poruszyłam więc ten temat. Ku mojemu - szczerze powiem - zaskoczeniu, pani doktor zapytała:
-Czy moglibyście państwo z tymi szczepieniami poczekać? Przynajmniej do czasu, aż się to wszystko jakoś wyjaśni...
Kamień spadł mi z serca tak, że aż huknęło o ziemię.
Prawdopodobnie i tak byśmy nie zaszczepili. Nie teraz - za dużo obaw, za dużo niepewności. Odroczenie obowiązkowych szczepień z powodu przeciwwskazań neurologicznych to jednak dla mnie ogromna ulga. Co oznacza? Spokój. Nie wiem, czy rozumiecie...nie wypadamy poza system, bo mamy na papierze, że nie powinniśmy szczepić. Nie musimy robić uników. Nie musimy bać się wizyty u pediatry!
Zaraz ktoś powie, że to przecież oczywiste - jeśli tylko istnieją obiektywne, stwierdzone przez lekarza przeciwwskazania, to nikt takich dzieci nie zaszczepi, to co innego niż "widzi mi się" rodziców. A ja powiem - guzik prawda! Mam świadomość, że mieliśmy ogromne szczęście, znalazł się lekarz znający Adasia od lat kilku, świadomy wszelkich jego problemów i - jak widać - świadomy, że istnieje coś takiego, jak niepożądane odczyny poszczepienne. Ja po prostu wiem, że wcale tak nie musiało być i wiem, że niektórzy rodzice - bez takiego "papierka", a z podobnymi przeciwwskazaniami i obawami, mieli mniej szczęścia.
Przez ostatnie pół roku Adaś sporo chorował. Odkąd złapał grypę, posypało się równo. Co chwila coś. Jak nie jedno, to drugie. Antybiotyk za antybiotykiem. Tak w tym ciągu weekend sierpniowy mieliśmy z przytupem. Czterdzieści stopni gorączki przez cztery doby, a do tego paskudna wysypka. Choć wysypka wyglądała na wirusową, CRP było na tyle wysokie, że skończyło się znów antybiotykiem. W tym wszystkim pozytywne, że udało nam się wytrwać w domu, choć lekko nie było; dwie godziny miałam takie, że wolę nie pamiętać - gorączka rosła, a mi się skończyły możliwości reagowania, zostały chłodne okłady i czekanie z telefonem pod ręką...
W każdym razie na początku tej ostatniej infekcji trafiliśmy w przychodni na pewna panią doktor. Tak od słowa do słowa - w sumie chyba pani doktor po prostu chciała ten temat poruszyć - zeszło na szczepienia: że Adasia, jeśli taki chorowity i źle znosi infekcje to koniecznie trzeba szczepić, na wszystko, co tylko możliwe - na grypę, pneumokoki, menigokoki, na ospę wietrzną...
-Ospę wietrzną już miał. Bardzo łagodnie przeszedł - wtrąciliśmy nieśmiało - Na pneumokoki szczepiony i choruje. Obecnie neurolog nie wyraził zgody na dalsze szczepienia.
Pani doktor, niewzruszona, kontynuowała:
-No ja nie wiem, co ci neurolodzy - czy oni z jakiejś innej wiedzy korzystają, czy co? Wszyscy pediatrzy, lekarze od chorób zakaźnych zachęcają do szczepień, a ci odraczają...
W duchu pomyślałam sobie tylko, że z wiedzy korzystają może i tej samej, ale doświadczeń czasem innych - w końcu do pediatrów, na oddziały pediatryczne, na oddziały zakaźne trafiają dzieci z powikłaniami po chorobach zakaźnych, a w ręce neurologów i fizjoterapeutów - te z powikłaniami po szczepieniach. Każdy ma tutaj swój punkt widzenia i swoje doświadczenie zawodowe.
Na koniec jeszcze pani doktor dobitnie podsumowała:
-Nie wiem, czego oni się boją. Nie ma czegoś takiego, jak niepożądane odczyny poszczepienne! Co niby miałoby się wydarzyć? Nigdy się przecież nic nie działo po jakiejkolwiek szczepionce. Ja bym tam szczepiła - na wszystko, na co tylko się da!
Czegoś takiego naprawdę nie słyszałam - niepożądane odczyny są w ulotce każdej szczepionki wpisane i nawet w urzędowym rozporządzeniu. Nie był to jednak naprawdę dobry czas na polemikę (Adaś z 40-stopniową gorączką), pokiwałam więc głową z niedowierzaniem i tematu nie podjęłam. Nie będę przecież pani doktor tłumaczyć, jak trudno uwierzyć, że 40-stopniowa gorączka bez innych objawów, w kilka godzin po szczepieniu to zupełny przypadek.
Odnotowałam w pamięci - nigdy więcej do tej pani doktor, i tyle. Mieszkam niedaleko dużego miasta, mam wybór lekarza. Co jednak, jeśli taki lekarz - de facto podważający prawdę naukową - przyjmuje w wiosce, gdzie nikogo innego nie ma? Na pewno zaszczepi każde dziecko i na wszystko. Na pewno nie zgłosi ani jednego NOP-u, bo takie coś przecież nie istnieje. Na pewno rodzic nie zostanie nawet odesłany do neurologa w razie wątpliwości dotyczących rozwoju dziecka, bo przecież "neurolodzy korzystają z innej wiedzy".
Wiem, że wszyscy, którzy mają watpliwości odnośnie obecnie funkcjonującego w Polsce systemu szczepień, uznawani są za ludzi zacofanych i przeczących faktom. Po każdej jednak ze stron można zaobserwować pewien poziom absurdu, przy którym pozostaje tylko się uśmiechnąć, i zarazem każda ze stron ma swoje argumenty, które otwierają możliwość dyskusji.
Taka mała anegdotka. Luch time w korporacji - kto pracuje w wielkim zagranicznym koncernie, ten zna te klimaty, kto nie - parę słów wyjaśnienia. Pora obiadowa, towarzystwo 30-40 lat, raczej bezdzietne, postępowe i nowoczesne. Lunch w pracy, siłownia (wersja dla panów) lub fitness (wersja dla pań) po pracy. Tematy różne, zależnie od dnia i nastroju - raporty służbowe, spotkania, spadki i wzrosty na giełdzie, sytuacja w Republice Południowej Afryki, efekt cieplarniany, panowie stający pod Biedronką, wyprawy na biegun, tanie loty do Lizbony...O wszystkim i o niczym. Czasem ciekawych rzeczy można posłuchać, czegoś się dowiedzieć.
Tak któregoś razu zeszło na szczepionki.
-Przez tych antyszczepionkowców wracają choroby, które już dawno były wyeliminowane! - oznajmił stanowczo jeden kolega.
Zapytałam, jakie choroby ma na myśli. Ja - jedyna dzieciata. Zakładałam, że powie: krztusiec, odra. Może polio na Ukrainie (ponoć poszczepienne).
-No...ospa - wymienił.
-Masz na myśli ospę wietrzną? - zapytałam lekko zdziwiona. Wiatrówka, z tego, co mi wiadomo wyeliminowana nigdy nie była, a szczepienie dostępne jest zaledwie od paru lat i to w ramach szczepień dodatkowych - płatnych.
-Wiatrówkę?! - tutaj kolega wyraził zdziwienie - Nie wiatrówkę - ospę. Nie było już jej i wraca.
-Ospy - na szczęście - nie ma już od kilkudziesięciu lat. Nie szczepi się też już na nią.
Po czym każdy powspominał, jak sam - w przedszkolu czy szkole podstawowej - przechodził wiatrówkę.
-Ale przecież w mediach tak trąbią o tej ospie...- podsumował kolega.
Gdybyś przypadkiem, drogi R. - w co szczerze wątpię - przeczytał to, to wiedz, że nie o Twoją wiedzę tutaj chodzi, tylko przekaz medialny. Sama bowiem wpisując w wyszukiwarce słowo "szczepienia", trafiam od razu na artykuły informujące o wzroście zachorowań na ospę (celowo nie wszędzie "wietrzną"). Tak, jakby ilość szczepień na nią w ostatnich latach spadała, a nie rosła.
Żeby jednak była jasność - nie odmawiam szczepieniom pozytywnych skutków, nie uważam, że w całości są złe. Dopóki jednak będą lekarze głęboko wierzący w brak jakichkolwiek powikłań poszczepiennych i zbywający uśmiechem politowania rodzica, który zjawia się w przychodni na dzień po szczepieniu; lekarze wmawiający rodzicom dziecka, które w dniu szczepienia trafia na oddział, że "na pewno było chore wcześniej", śmiem twierdzić że będą też rodzice odmawiający szczepień, obawiający się szczepień i coraz dalej - niestety - odsuwający się od konwencjonalnej medycyny, która spycha ich na margines i sprawia, że są łatwym łupem dla wszelkiego rodzaju szarlatanów i medycyny niekonwencjonalnej.
Zaraz ktoś powie, że to przecież oczywiste - jeśli tylko istnieją obiektywne, stwierdzone przez lekarza przeciwwskazania, to nikt takich dzieci nie zaszczepi, to co innego niż "widzi mi się" rodziców. A ja powiem - guzik prawda! Mam świadomość, że mieliśmy ogromne szczęście, znalazł się lekarz znający Adasia od lat kilku, świadomy wszelkich jego problemów i - jak widać - świadomy, że istnieje coś takiego, jak niepożądane odczyny poszczepienne. Ja po prostu wiem, że wcale tak nie musiało być i wiem, że niektórzy rodzice - bez takiego "papierka", a z podobnymi przeciwwskazaniami i obawami, mieli mniej szczęścia.
Przez ostatnie pół roku Adaś sporo chorował. Odkąd złapał grypę, posypało się równo. Co chwila coś. Jak nie jedno, to drugie. Antybiotyk za antybiotykiem. Tak w tym ciągu weekend sierpniowy mieliśmy z przytupem. Czterdzieści stopni gorączki przez cztery doby, a do tego paskudna wysypka. Choć wysypka wyglądała na wirusową, CRP było na tyle wysokie, że skończyło się znów antybiotykiem. W tym wszystkim pozytywne, że udało nam się wytrwać w domu, choć lekko nie było; dwie godziny miałam takie, że wolę nie pamiętać - gorączka rosła, a mi się skończyły możliwości reagowania, zostały chłodne okłady i czekanie z telefonem pod ręką...
W każdym razie na początku tej ostatniej infekcji trafiliśmy w przychodni na pewna panią doktor. Tak od słowa do słowa - w sumie chyba pani doktor po prostu chciała ten temat poruszyć - zeszło na szczepienia: że Adasia, jeśli taki chorowity i źle znosi infekcje to koniecznie trzeba szczepić, na wszystko, co tylko możliwe - na grypę, pneumokoki, menigokoki, na ospę wietrzną...
-Ospę wietrzną już miał. Bardzo łagodnie przeszedł - wtrąciliśmy nieśmiało - Na pneumokoki szczepiony i choruje. Obecnie neurolog nie wyraził zgody na dalsze szczepienia.
Pani doktor, niewzruszona, kontynuowała:
-No ja nie wiem, co ci neurolodzy - czy oni z jakiejś innej wiedzy korzystają, czy co? Wszyscy pediatrzy, lekarze od chorób zakaźnych zachęcają do szczepień, a ci odraczają...
W duchu pomyślałam sobie tylko, że z wiedzy korzystają może i tej samej, ale doświadczeń czasem innych - w końcu do pediatrów, na oddziały pediatryczne, na oddziały zakaźne trafiają dzieci z powikłaniami po chorobach zakaźnych, a w ręce neurologów i fizjoterapeutów - te z powikłaniami po szczepieniach. Każdy ma tutaj swój punkt widzenia i swoje doświadczenie zawodowe.
Na koniec jeszcze pani doktor dobitnie podsumowała:
-Nie wiem, czego oni się boją. Nie ma czegoś takiego, jak niepożądane odczyny poszczepienne! Co niby miałoby się wydarzyć? Nigdy się przecież nic nie działo po jakiejkolwiek szczepionce. Ja bym tam szczepiła - na wszystko, na co tylko się da!
Czegoś takiego naprawdę nie słyszałam - niepożądane odczyny są w ulotce każdej szczepionki wpisane i nawet w urzędowym rozporządzeniu. Nie był to jednak naprawdę dobry czas na polemikę (Adaś z 40-stopniową gorączką), pokiwałam więc głową z niedowierzaniem i tematu nie podjęłam. Nie będę przecież pani doktor tłumaczyć, jak trudno uwierzyć, że 40-stopniowa gorączka bez innych objawów, w kilka godzin po szczepieniu to zupełny przypadek.
Odnotowałam w pamięci - nigdy więcej do tej pani doktor, i tyle. Mieszkam niedaleko dużego miasta, mam wybór lekarza. Co jednak, jeśli taki lekarz - de facto podważający prawdę naukową - przyjmuje w wiosce, gdzie nikogo innego nie ma? Na pewno zaszczepi każde dziecko i na wszystko. Na pewno nie zgłosi ani jednego NOP-u, bo takie coś przecież nie istnieje. Na pewno rodzic nie zostanie nawet odesłany do neurologa w razie wątpliwości dotyczących rozwoju dziecka, bo przecież "neurolodzy korzystają z innej wiedzy".
Wiem, że wszyscy, którzy mają watpliwości odnośnie obecnie funkcjonującego w Polsce systemu szczepień, uznawani są za ludzi zacofanych i przeczących faktom. Po każdej jednak ze stron można zaobserwować pewien poziom absurdu, przy którym pozostaje tylko się uśmiechnąć, i zarazem każda ze stron ma swoje argumenty, które otwierają możliwość dyskusji.
Taka mała anegdotka. Luch time w korporacji - kto pracuje w wielkim zagranicznym koncernie, ten zna te klimaty, kto nie - parę słów wyjaśnienia. Pora obiadowa, towarzystwo 30-40 lat, raczej bezdzietne, postępowe i nowoczesne. Lunch w pracy, siłownia (wersja dla panów) lub fitness (wersja dla pań) po pracy. Tematy różne, zależnie od dnia i nastroju - raporty służbowe, spotkania, spadki i wzrosty na giełdzie, sytuacja w Republice Południowej Afryki, efekt cieplarniany, panowie stający pod Biedronką, wyprawy na biegun, tanie loty do Lizbony...O wszystkim i o niczym. Czasem ciekawych rzeczy można posłuchać, czegoś się dowiedzieć.
Tak któregoś razu zeszło na szczepionki.
-Przez tych antyszczepionkowców wracają choroby, które już dawno były wyeliminowane! - oznajmił stanowczo jeden kolega.
Zapytałam, jakie choroby ma na myśli. Ja - jedyna dzieciata. Zakładałam, że powie: krztusiec, odra. Może polio na Ukrainie (ponoć poszczepienne).
-No...ospa - wymienił.
-Masz na myśli ospę wietrzną? - zapytałam lekko zdziwiona. Wiatrówka, z tego, co mi wiadomo wyeliminowana nigdy nie była, a szczepienie dostępne jest zaledwie od paru lat i to w ramach szczepień dodatkowych - płatnych.
-Wiatrówkę?! - tutaj kolega wyraził zdziwienie - Nie wiatrówkę - ospę. Nie było już jej i wraca.
-Ospy - na szczęście - nie ma już od kilkudziesięciu lat. Nie szczepi się też już na nią.
Po czym każdy powspominał, jak sam - w przedszkolu czy szkole podstawowej - przechodził wiatrówkę.
-Ale przecież w mediach tak trąbią o tej ospie...- podsumował kolega.
Gdybyś przypadkiem, drogi R. - w co szczerze wątpię - przeczytał to, to wiedz, że nie o Twoją wiedzę tutaj chodzi, tylko przekaz medialny. Sama bowiem wpisując w wyszukiwarce słowo "szczepienia", trafiam od razu na artykuły informujące o wzroście zachorowań na ospę (celowo nie wszędzie "wietrzną"). Tak, jakby ilość szczepień na nią w ostatnich latach spadała, a nie rosła.
Żeby jednak była jasność - nie odmawiam szczepieniom pozytywnych skutków, nie uważam, że w całości są złe. Dopóki jednak będą lekarze głęboko wierzący w brak jakichkolwiek powikłań poszczepiennych i zbywający uśmiechem politowania rodzica, który zjawia się w przychodni na dzień po szczepieniu; lekarze wmawiający rodzicom dziecka, które w dniu szczepienia trafia na oddział, że "na pewno było chore wcześniej", śmiem twierdzić że będą też rodzice odmawiający szczepień, obawiający się szczepień i coraz dalej - niestety - odsuwający się od konwencjonalnej medycyny, która spycha ich na margines i sprawia, że są łatwym łupem dla wszelkiego rodzaju szarlatanów i medycyny niekonwencjonalnej.