piątek, 25 września 2015

Krótka lekcja angielskiego

Ostatnio Adaś wraca z przedszkola i powtarza angielskie słowa oraz piosenki. Nie żeby wcześniej tego nie robił, ale jesteśmy zaskoczeni, ilu nowych słów nauczył się od początku września. 
Poniżej lekcja angielskiego z tatą. 
Nagranie jest krótkie, zbyt wiele nie przedstawia, drugiego dna proszę się nie doszukiwać, ale szczerze powiem, że je po prostu lubię. Chyba nawet nie za język angielski, tylko za uśmiech Adasia. 

Zaznaczam, że jest to lekcja angielskiego, i tematy poboczne (czyt. jedzenie) proszę pominąć.

czwartek, 17 września 2015

Dzisiaj w Ogrodzie Botanicznym

Popołudniu, zaraz po przedszkolu, Adaś z tatą wybrali się do Ogrodu Botanicznego. Ja dołączyłam później.
Było zupełnie inaczej niż w maju. Pusto (prawie pusto) i spokojnie. 
Jakaś młoda para robiła sobie zdjęcia ślubne. Kiedy przyszłam Adaś oznajmił, że widział ludzi, co przed chwilą mieli ślub. Ślub mieli, ale zapewne nie przed chwilą.
Obeszliśmy wszystkie fontanny. Fontanny są oczywiście najlepsze i nie ma co ukrywać, to właśnie ze względu na nie Adaś tak lubi odwiedzać Ogród Botaniczny. 
Zwiedziliśmy też szklarnie, do których nawet nie zajrzeliśmy poprzednim razem. Tym razem Adaś sam mnie tam zaciągnął. Jednak kiedy tylko ktoś poza nami pojawiał się w szklarni, synek zarządzał odwrót. Bez krzyków czy protestów. Chwilami wydawało mi się wręcz, że nie zauważa tych ludzi. Nawet na nich nie spojrzał, choć widział ich zapewne na swój sposób. W ułamkach sekundy skanował ich wzrokiem. A może wystarczało mu samo wyczuwanie czyjejś obecności? To, że ta osoba jest, bo pojawił się jej cień, bo buty stukają po posadzce?
Wówczas tylko dyskretnie i cicho mówił:
-Możemy już iść - tak, jakby "możemy już iść" oznaczało, że zobaczył wszystko, co mieliśmy zobaczyć i naturalną koleją rzeczy jest pójście dalej...
W szklarni Adaś zobaczył kaktusy. Powiedział, że dzisiaj spodobały mu się najbardziej ze wszystkich roślin. Poprosił mnie, żebym zrobiła im zdjęcie - najwyższy wyraz uznania dla doznań estetycznych. 


Żwirek ze ścieżki był wszędzie. We włosach, za koszulką. Taki dodatek do spaceru.

wtorek, 15 września 2015

33. Wrocław Maraton

W zapasie trochę tematów jest, ale ponieważ są to tematy poważniejsze lub zwyczajnie wymagające więcej czasu, odłożę je na później. Będę szczera. Dziś piszę dla relaksu i odstresowania. 

Będzie to wpis o tym, jak w niedzielę MIELIŚMY przebiec milę olimpijską...
Otóż w ubiegłym tygodniu małżonek oznajmił mi, że w niedzielę biegamy. Konkretnie - biegniemy milę w ramach Biegu Rodzinnego. Pobiec każdy może, jedynym warunkiem jest zapisanie się. W tym samym czasie prawdziwi biegacze biegną 33. Wrocław Maraton - 42 kilometry ulicami miasta. Bieganie to nie jest moja mocna strona, małżonka również (rower to co innego), o Adasiu nie wspomnę. Jednak posiadanie znajomych biegających maratony zobowiązuje ;)
Najpierw przeliczyłam w głowie milę na kilometry.
Potem przyszło mi na myśl, że przecież takiego dystansu to ja nie przebiegnę i może powinnam zacząć trenować. Wiem, jak wiele to mówi o mojej aktualnej kondycji (zresztą kondycji do biegania to ja nigdy nie miałam).
Następnie zaczęłam się zastanawiać, jak to zrobić, żeby Adaś przebył tę milę. Nie mówię - przebiegł, bo to absolutnie nierealne, skoro przechodzi ledwo 500 metrów. On tego nawet spacerem najprawdopodobniej nie przejdzie. Na wózek już jest za duży, więc na rękach u mamy? na barana u taty? W końcu wpadłam na genialny pomysł - weźmiemy rowerek biegowy. Przeczytałam od deski do deski regulamin i nic nie było o zakazie korzystania z rowerków biegowych. W każdym razie w tym kontekście moje obawy o to, jak ja przebiegnę tę milę, zupełnie się rozmyły.
Na koniec pomyślałam jeszcze tylko - to zaraz, o której wstajemy w niedzielę? O 7:00?!...

Zdradzę, że to nie był nasz pierwszy Bieg Rodzinny w ramach wrocławskiego maratonu. Wiedzieliśmy już jak to wygląda. Miły, aktywny początek dnia. Po biegu zaplanowaliśmy piknik w parku, więc ogólnie zapowiadała się całkiem przyjemna niedziela.
Adaś nawet się cieszył, że pobiegniemy, sprawa jak (czyli - rowerek) była rozwiązana, wczesna pobudka to drobiazg. 
Tyle tylko, że na widok biegnącego tłumu Adaś wpadł w panikę. Nie było mowy o dołączeniu...
Daleko za ostatnimi zawodnikami, po długich negocjacjach, wyruszyliśmy na spacer "na milę olimpijską". Adaś stosował styl mieszany - rowerek-mama-tata. W ten sposób, jako ostatni, doszliśmy na metę (na której już dawno nikogo nie było ;)
Niedzielę tymczasem zakończyliśmy przydomowym piknikiem, bo proponowane na Stadionie Olimpijskim atrakcje również były dla Adasia zbyt głośne.



PS. Tak szczerze to troszkę nas Adaś w tą niedzielę nastraszył. W piątek tłumaczyliśmy sobie jego zmęczenie całym tygodniem zajęć w przedszkolu. W sobotę mogliśmy to przypisać panom remontującym nasz dom z zewnątrz. Co ma jedno do drugiego? Ot, została naruszona adasiowa bezpieczna strefa. Synek zawsze źle toleruje obce osoby w domu. Ale w niedzielę...Nie, to nie była wczesna pobudka, ani mila olimpijska przebyta na barana u mamy i taty na zmianę. To było to coś, z czym zmagamy się raz na jakiś czas. Według lekarzy za taki stan Adasia powinna być odpowiedzialna hipoglikemia, ale w praktyce rzadko ten trop okazuje się słuszny.

środa, 9 września 2015

Serial o wcześniakach

Trudno nie zauważyć i przejść obojętnie.
Gdzieś, parę miesięcy temu, czytałam, że powstaje serial o wcześniakach. Przycichło.
Teraz wróciło ze zdwojoną siłą. Zaczyna się emisja. Facebook huczy. W telewizji pojawiają się zapowiedzi (wiem o tym z Internetu, bo telewizor włączam sporadycznie). Wczoraj wyemitowano odcinek pilotażowy.
Nie oglądałam. Nie jestem gotowa.
Wystarczyło, że obejrzałam telewizyjną zapowiedź. Łzy mi poleciały jak grochy. Mi - mamie wcześniaka, nie-wcześniaka, z 35-tygodnia. Wyobrażam sobie, o ile bardziej muszą to przeżywać mamy i ojcowie skrajnych wcześniaków...
Pisałam niedawno, przy okazji 5-tych urodzin Adasia, że przeszłość powoli staje się tylko przeszłością.
Nie spodziewałam się, że może wrócić z taką siłą.
Wiem, że to się nazywa syndromem wyparcia.
Ja od początku tak miałam. Może udawałam, że to, co się dzieje, nie dzieje się naprawdę?...
Potem bez obaw wzięłam to swoje, ważące 1,9 kg Maleństwo, do domu. Uczyłam się go tak, jak uczyłabym się donoszonego noworodka…
Biegałam po specjalistach. Zgodnie z zaleceniami karmiłam synka co trzy godziny, a jedno karmienie trwało godzinę, więc w sumie nasze dni upływały na żmudnym karmieniu, odbijaniu i znów karmieniu. Podawałam żelazo, witaminy, tuczące odżywki. Turlałam po kocyku, żeby poprawić napięcie mięśniowe.
Robiłam swoje i absolutnie nie zauważałam, że nasze życie różni się jednak od życia innych rodzin, w których właśnie urodziło się dziecko. Na wszelki wypadek nie rozglądałam się jednak zanadto...

Przed emisją serialu pojawiło się wiele obaw, głównie ze strony rodziców wcześniaków. Czy nie będzie ckliwie i cukierkowo? Czy nie będą to historie z na wyrost ogłoszonym happy-endem, kiedy to "zdrowy wcześniak" wychodzi do domu? Czy będzie to serial prawdziwy i pokazujący całą rzeczywistość związaną z wcześniactwem?
Zaczęła się debata o wcześniactwie. Padają zarzuty, dlaczego nikt nigdy nie mówi, jak jest później, po wyjściu ze szpitala. Wtedy, po wygranej walce o życie, zaczyna się walka o zdrowie. Nie wszystkie dzieci urodzone przedwcześnie, ją wygrają. Te, które wygrają, z reguły muszą przez wiele lat ciężko pracować na to, co ich rówieśnikom przychodzi z naturalną łatwością.
Taka jest prawda.
Tylko czy ja, na początku naszej drogi, naprawdę chciałabym to wszystko wiedzieć?
Czy coś by to zmieniło, poza nadmiarem obciążających myśli?
Nie, nie chodzi mi wcale o ukrywanie prawdy. Nie chodzi mi o tworzenie nieprawdziwego obrazu wcześniactwa w mediach, gdzie wcześniak - o coraz niższej masie urodzeniowej - jest ratowany, wychodzi ze szpitala i wtedy wszyscy ogłaszają pełen sukces.
Mam tylko wrażenie, że rodzice wcześniaków, zwłaszcza tych w dramatycznej sytuacji, walczących o każdy dzień, szukają, nawet na siłę, tych pozytywnych historii i niczego bardziej nie potrzebują niż nadziei.

Adaś ma 5 lat. Nie jest źle. Nie jest też zupełnie dobrze, tak – jak można by zakładać, biorąc pod uwagę wiek ciążowy. Przecież 35-tydzień to prawie nie wcześniak, prawda? Co prawda z wagą dziecka z 31-tygodnia, ale…Po kilku miesiącach powinniśmy zapomnieć o wcześniactwie. Tymczasem nadal odwiedzamy przeróżne poradnie specjalistyczne. Wagowo synek nie dogonił rówieśników, wręcz przeciwnie. Po drodze padło kilka diagnoz i nie wiemy, co nas czeka w przyszłości.
Kiedy urodził się Adaś, o wcześniactwie wiedziałam niewiele. Pojmowałam je przez pryzmat masy urodzeniowej. Nie rozumiałam, co lekarz ma na myśli mówiąc, że „na razie nie można jeszcze o dziecku niczego powiedzieć.” Potem dodał „wydaje się, że na razie wszystko jest dobrze”. Zapamiętałam tylko ostatnią część wypowiedzi. Nie miałam pojęcia, jak wiele, przy takim wcześniaku, może się zmienić.
Kiedy Adaś miał ponad pół roku, zaczęliśmy rehabilitację. Wcześniej lekarz neurolog nie widział potrzeby. Moje 7-miesięczne wtedy dziecko zostało ocenione na 8-tygodni. Po jakimś czasie synek zaczął pełzać. Mogłabym się cieszyć, ale rehabilitant mówił poważnie, że wzorzec jest bardzo nieprawidłowy. Myślę, że gdyby nie profesjonalizm i wymogi zawodu, pan Rafał mógłby mi powiedzieć wtedy, że ten sposób poruszania się jest charakterystyczny dla dzieci z porażeniem mózgowym. No, ale, dzięki Bogu, tego nie zrobił. Powiedziała mi to kiedyś, dużo później, znajoma mama dziecka z MPD. Nie sądzę, żeby wcześniej ta wiedza była mi koniecznie potrzebna…
Kiedy Adaś miał 20-miesięcy trafiliśmy do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Po testach psychologicznych pani psycholog i pani pedagog nie miały wątpliwości – Adaś prezentuje spektrum autystyczne, przy znacznym opóźnieniu w rozwoju psychoruchowym. Myślę, że gdyby nie profesjonalizm z ich strony, mogłyby nam wtedy powiedzieć, że Adaś najprawdopodobniej będzie dzieckiem mocno zaburzonym. Tymczasem usłyszeliśmy dwie wersje. Dziecko zaburzenia autystyczne ma i będzie mieć, ale z jednej strony może być osobą autystyczną, niemal bez kontaktu ze światem zewnętrznym, z upośledzeniem umysłowym, a z drugiej – może być wybitnym naukowcem, mającym opinię ekscentryka, któremu towarzystwo innych ludzi nie jest do szczęścia potrzebne. Następnie dostaliśmy do ręki opinię o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju i namiary na ośrodku prowadzące takie zajęcia. Na koniec - informację, jak wiele u tak małego dziecka może zdziałać odpowiednio poprowadzona terapia.
Tak, z dzisiejszej perspektywy, dziękuję, że nie wiedziałam wszystkiego. Nie znałam tych wszystkich statystyk i perspektyw. Miałam realny obraz rzeczywistości, bez zbędnych negatywnych scenariuszy dotyczących przyszłości - zarówno tych, które się ostatecznie sprawdziły, jak i tych, które się nie sprawdziły.
Mniej więcej w tym samym czasie byliśmy na pikniku z okazji Dnia Dziecka. Było tam stoisko jednej z fundacji zajmujących się wcześniakami. Kiedy powiedzieliśmy, że Adaś też jest wcześniakiem – co prawda z 35-tygodnia, ale wcześniakiem – usłyszeliśmy, jak długa jeszcze droga przed nami. Jak będzie nam trudno. Ile nas jeszcze czeka. Nic nie odpowiedziałam, ale wewnętrznie wszystko się we mnie buntowało.
Czy nie uczyliśmy się nie wybiegać myślami zanadto do przodu i nie planować dalej niż jeden krok naprzód właśnie dlatego – żeby zachować jako-taką psychiczną równowagę?

Owszem, opinię publiczną warto uświadamiać, że wcześniak po wyjściu ze szpitala wymaga specjalnej opieki, potrzebuje ośrodków rehabilitacyjnych i trzeba otwarcie mówić ile jego i jego rodziców kosztuje ta trudna walka o zdrowie.
Ja, jako rodzic wcześniaka, nie chciałabym jednak wiedzieć wszystkiego na samym początku…

poniedziałek, 7 września 2015

Ten poziom logicznego myślenia...

Byliśmy niedawno w parku.
Mnóstwo ludzi wpadło na ten sam pomysł. Ciężko było znaleźć miejsce do zaparkowania.
Adaś, po czerwcowym rozczarowaniu - kiedy to Pergola była zamknięta (co było równoznaczne z brakiem dostępu do fontanny) - przez całą drogę dopytywał, czy to się nie powtórzy:
-Pergola będzie otwarta? A na pewno...?
Zapewnialiśmy, że tak.
Kiedy byliśmy już dość blisko, Adaś, patrząc na polankę, która pojawiła się przed nami, wykrzyknął uradowany:
-Mamo! Pergola jest otwarta! Na pewno!
-Adasiu, ale to nie jest Pergola.. - odparłam.
-Wiem! - oznajmił poważnie synek - Ale gdyby Pergola była zamknięta to przecież ci wszyscy ludzie siedzieliby tutaj.

Któregoś razu chłopczyk z sąsiedztwa dokuczał trochę Adasiowi. Nie wiedząc zapewne co wymyślić, wykrzyknął:
-A twój dom jest starszy niż mój!
Wieczorem Adaś nam o tym opowiedział. 
Wytłumaczyliśmy, że nie ma najmniejszego znaczenia, czyj dom jest starszy, ale zresztą - zgodnie z prawdą - dom sąsiadów wcale nie jest nowszy niż nasz. Szczerze mówiąc, miałam na uwadze fakt, że całe osiedle powstało w tym samym czasie. Tymczasem Adaś rozważył to, co usłyszał:
-No tak. Nasz jest nowszy, bo przecież cała ulica była budowana od tamtej strony.
...Ma rację chłopak. Czasów, w których nasz dom był zbudowany, nie pamięta, logicznie zauważył jednak, iż zapewne budowa szła od wlotu ulicy i w tym porządku nasz dom jest dalej, a więc powstał później.

Jeżyk, o którym pisałam w ubiegłym wpisie, dzisiaj pojechał z nami do Opola.
Na miejscu Adaś został przez terapeutkę zapytany o pluszaka:
-Adasiu, co to jest za jeżyk?
Po dłuższej chwili Adaś podjął rozmowę:
-Dostałem od dziadka.
-A ma jakieś imię?
-Dziadziu Krzysiu.
I tym sposobem Adaś rozłożył wszystkich na łopatki ;)

sobota, 5 września 2015

Nadmorskie wspomnienia


Zaczął się wrzesień, czas organizowania nowego roku przedszkolnego.
Tymczasem z lekką tęsknotą wracam myślami do właśnie zakończonych wakacji. Pomimo wszystko pięknie było i aż chce się wracać...

Były zabawy na plaży. 
Adaś uwielbia sypać piaskiem przed sobą i na siebie. 
Tarzać się w piasku. 
Albo patrzyć, jak piasek wpada do wody.








Były też wycieczki rowerowe. Przygoda. 
Podczas jednej z wypraw byliśmy nad jeziorem. Jednym z wielu pięknych nadmorskich jezior. Obserwowaliśmy surferów i wiatraki (wiatraki - to prawdziwa atrakcja, a na Pomorzu jest ich mnóstwo). Adaś "wędkował" wędką zrobioną ze sznurka do bielizny i aluminiowej folii do żywności. W drodze powrotnej pękła nam opona, wracaliśmy więc prowadząc rowery, malowniczą trasą wzdłuż lasu sosnowego.
Podczas innej wycieczki odkryliśmy najprawdziwsze na świecie bagna! Przepiękne miejsce. Po jednej stronie drewnianej kładki morze, po drugiej - mokradła. Dziwię się, że tyle razy byliśmy tak blisko i nie wiedzieliśmy nawet, że na wyciągnięcie ręki mamy takie widoki. A być tam o 6 rano i uchwycić aparatem poranną mgłę...Marzenie! Niespełnione do tej pory ;)

Adaś cyklista.
Na wakacje Adaś wziął Jeżyka. Pluszowego jeżyka, który był już z nami w wielu miejscach. 
Kiedy szliśmy na plażę, Adaś brał Jeżyka ze sobą i wszystko mu tłumaczył:
-Teraz idziemy na plażę. Będziemy tam...Mamo, ile będziemy na plaży?
-Do obiadku.
-...Jeżyku, będziemy na plaży do obiadku...
I nie tylko to wyjaśniał pluszowemu przyjacielowi...
Podczas wakacji powstał cały cykl rozmów Adasia z Jeżykiem, a ja mogłam zobaczyć, jak Adaś postrzega świat, opowiadając o wszystkim, co go otacza.
Jeżyk z Adasiem zaliczył kąpiel w morzu i pływanie dmuchaną łódką, przejażdżkę rowerem (a nawet upadek z roweru), odwiedził Kołobrzeg i wysłuchał adasiowych refleksji nad fontanną. Tylko na latarni morskiej nie był z nami.
Poranne zdjęcie Adasia z Jeżykiem.
Na zakończenie kilka zdjęć. Nadmorskie krajobrazy.