wtorek, 2 stycznia 2018

Świąteczno-noworoczne zdjecia

Czas wolny minął, jak zwykle za szybko. Tak sobie wczoraj myślałam, że był to dobry czas. Mieliśmy dużo czasu dla siebie. Całe 10 dni wolnego! Wiem, że to niemożliwe, ale chciałabym na co dzień mieć chociaż...10% z tego czasu? Paradoksalnie właśnie w takie dni tym bardziej uświadamiam sobie, jak mało wspólnych chwil mamy na co dzień. Ile można zrobić wychodząc z domu o 6:50 i wracając po 17:00, a często i o 18:00; w weekendy nadrabiając jedynie wszelkie zaległości?
W takie świąteczne, spokojne dni paradoksalnie wracają myśli, co by było gdyby...bo może ja powinnam nie pracować, mieć czas dla Adasia (i męża)? Może wtedy te szkolne początki jakoś łagodniej by nam przyszły...Rozważanie to jednak jest czysto teoretyczne, bo takiej możliwości po prostu nie ma.
W każdym razie mieliśmy czas na rzeczy, które gdzieś nam giną w natłoku codziennych obowiązków. Mieliśmy czas na kino i przyjemnie było słuchać, jak Adaś chichocze najgłośniej z całej widowni. Rano Adaś ma swój rytuał - zanim wstanie, myśli. Nie wiem, nad czym myśli, ale nazywam to "przetwarzaniem danych". Czasami wręcz prosi wtedy, żeby nic nie mówić. W każdym razie ostatnio nawet tuż po otwarciu oczu śmiał się, przypominając sobie scenę z filmu.  
Był czas na "upięknianie domu", jak to Adaś nazywa. Nawet wieszanie lamp może być fajne - po 6 latach od przeprowadzki w końcu należało się tym zająć. Był czas na wspólne gry i spacery. Spacery Adaś lubi, ale do czasu. Musimy zawsze uważać, żeby nie przedobrzyć. Był czas na grę w piłkę z tatą. Przy deszczowej pogodzie musiałam Adasia upominać, że w domu się nie gra, bo ganiałby za piłką cały czas. Śniegu trochę nam brakowało, ale jesienna pogoda na Boże Narodzenie to w ostatnich latach standard. 
Odwiedziliśmy dwie słynne wrocławskie szopki - tą żywą przy Wittiga i ruchomą, w kościele Najświętszej Marii Panny na Piasku. Zastanawia mnie, dlaczego dopiero teraz wiemy, że Adaś żywej szopki zwyczajnie nie lubi (zapach zwierząt), a uwielbia ruchomą. Chyba dlatego, że teraz sam jest bardziej świadomy siebie i jest nam w stanie o tym powiedzieć. Zresztą w kwestii zapachów Adaś uważa, że nawet kot pachnie kotem, a dla większości ludzi koty to zwierzęta bezzapachowe.
Zapomniałabym wspomnieć, że w wigilijny poranek Adaś dostał, jak zwykle, śniadanie w wersji "wszystko osobno" i...ani się spostrzegłam a sam nałożył sobie jajko na kanapkę i uwaga - zjadł to razem! Niektórzy może nie wiedzą, co w tym takiego niezwykłego, ale ci, co wiedzą, na pewno zdają sobie sprawę, jaki to sukces. Kanapka co prawda bez masła, żeby za dobrze nie było ;)
Jeszcze jedno. Żadnego przymusu w kwestiach ubraniowych. Ma być elegancko, ale nie będziemy się przecież spinać o drobiazgi. Zapytałam więc Adasia, zupełnie na luzie, czy w wigilijny wieczór życzy sobie założyć muszkę, krawat, a może woli nic takiego nie zakładać. Adaś sam wybrał muszkę! Następnego dnia sam się o nią upomniał. Elegant rośnie. Muszka, nie krawat ;)

Zamieszczam kilka zdjęć z minionych dni. Na początek moje ulubione zdjęcie z wigilijnego poranka.


Wigilia i Boże Narodzenie. U jednej babci i u drugiej.


Prawdziwe odkrycie - jenga. Prezent był co prawda dla rodziców, ale kto by pomyślał, że Adaś będzie miał tyle cierpliwości i radości z gry.  


Świąteczny spacer wzdłuż Odry, przy słonecznej, a jednak dość przenikliwej aurze. Z własnoręcznie robionymi pierniczkami na przekąskę. To naprawdę grudzień, a nie październik?



W Sylwestra wybraliśmy się na Ostrów Tumski. Najpierw byliśmy obejrzeć ruchomą szopkę, potem przeszliśmy prawie do Rynku. Po drodze kilka choinek, dekoracje świąteczne, przedwczesne fajerwerki w odległym tle (Adaś się przejął, że ptaszki się wystraszą). Oczywiście pierniczki też były -  w celu doładowania akumulatorów.


Okolice Uniwersytetu Wrocławskiego. Tego dnia zrobiliśmy kilometry.


Dzisiaj Adaś (niezbyt chętnie) pomaszerował do szkoły. 
Zaczynamy odliczanie do ferii zimowych - niecałe dwa tygodnie. Z jednej strony dobrze. Z drugiej kiepsko - kiedy rodzice nie mogą wziąć całych dwóch tygodni wolnego...
A potem, w lutym - wyjazd na turnus (nie do końca może turnus, bo tylko kilka dni). Pierwszy nasz.  Nie wiem, czy to dobra decyzja, ale chyba oboje z mężem czuliśmy, że trzeba spróbować. Przy okazji o kciuki poprosimy, żeby nie było powtórki z zeszłego roku, kiedy to tuż przed wyjazdem Adaś się rozchorował. W tym roku byłaby to zdecydowanie jeszcze gorsza opcja.