środa, 29 października 2014

Trochę się niepokoję...

Odebrałam dziś Adasia z przedszkola ze sporym siniakiem na policzku. 
Gdyby pani Ania powiedziała mi, że Adaś biegał i się przewrócił, że potknął się o coś przez nieuwagę, że na kogoś wbiegł, stwierdziłabym, iż nic się takiego nie stało. Zdarza się.
Ale usłyszałam, że Adaś upadł właściwie nie wiadomo jak, i sam też nie bardzo jest w stanie powiedzieć, co się stało. Po prostu w trakcie zabawy, jakby bez przyczyny, upadł na twarz i mocno uderzył się w policzek. Nie wiem, o co się uderzył, nie pytałam nawet, ale to mało istotne. Zapewne upadł na krzesło, stolik czy zabawkę.
Niepokoję się tym bardziej, że przedwczoraj, kiedy odbierałam Adasia z przedszkola, wywrócił się przy mnie w podobny sposób. Na prostej drodze. Byłam przy tym, a nie byłam w stanie dociec, jak to się stało. Wówczas nabił sobie siniaka na czole. 
Wiem, że w przypadku Adasia tak bywa. Kilka takich niekontrolowanych upadków na twarz jednego dnia, czasem w odstępie kilku dni. Często kończą się one rozbitą wargą albo siniakiem na łuku brwiowym. Potem jest długa przerwa, czasem trwająca kilka miesięcy, czasem pół roku.
Zdarzało się w domu. 
W poprzednim przedszkolu też się zdarzyło. Tata przyszedł odebrać Adasia. Dzieci miały akurat zajęcia przy stoliczku, więc tata poszedł piętro niżej coś załatwić. Jak wrócił, Adaś miał rozbity łuk brwiowy - ponoć zupełnie bez przyczyny w pewnym momencie uderzył głową w stolik. 

W poniedziałek odpychałam od siebie niepokojące myśli, tłumacząc, że Adaś na pewno o coś się potknął, tylko ja tego nie zauważyłam. Bywa przecież nieuważny. 
Dzisiaj jednak, kiedy coś podobnego wydarzyło się w tak krótkim odstępie czasu...niepokoję się coraz bardziej.

wtorek, 28 października 2014

Szczepienia

Kolejny temat, za który zabierałam się od dawna i za każdym razem dawałam sobie spokój. Za dużo emocji, zbyt wiele znaków zapytania. Trudno rzeczowo podjąć temat, który budzi tyle kontrowersji. 
Mamy swoje doświadczenia, które mogą być zupełnie różne od doświadczeń i przekonań innych rodziców. 
Przez ostatnie niemal dwa lata temat szczepień nie dotyczył nas osobiście. Ostatnią szczepionkę Adaś otrzymał w marcu 2012. Spokój na kilka lat, zero dylematów. Czasami tylko natrętne myśli "co by było gdyby..." Tego nie wiem i najprawdopodobniej nigdy wiedzieć nie będę. 
Nie oznacza to, że obok doniesień medialnych na temat szczepień przechodziłam zupełnie obojętnie. Wręcz przeciwnie. Gotowało się we mnie nie raz.
Teraz temat wraca. Podczas ostatniej wizyty w przychodni z powodu adasiowego zapalenia krtani, zapytałam o bilans czterolatka. W książeczce zdrowia dziecka widnieje odpowiednia karta, choć nikt z lekarzy szczególnie nam o tym nie przypominał. Pani doktor odpowiedziała, że w przypadku dziecka z taką historia medyczną, będącego pod opieka wielu poradni specjalistycznych i meldującego się u przeróżnych lekarzy nie rzadziej niż raz na miesiąc, nie ma potrzeby na ten bilans specjalnie przychodzić .
Trzeba natomiast za rok zjawić się w poradni dzieci zdrowych na obowiązkowe szczepienie...

Nie wiem, czy szczepienia miały wpływ na obecny stan zdrowia Adasia. Wiem natomiast, ze szczepienia Adaś zniósł źle. 
Wiem też, że nie zawsze mogłam liczyć na rzetelną informację na temat szczepień ze strony lekarzy. Mam świadomość, że dane na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych są zaniżane, a problemy poszczepienne bagatelizowane lub uznawane za niezwiązane ze szczepieniem.
Takie mamy doświadczenia, niestety.

Adaś, urodzony jako wcześniak, szybko z tego wcześniactwa został wyciągnięty, przynajmniej na papierze. W końcu urodził się w 35 tygodniu ciąży. Wylewów nie miał, nieprawidłowości neurologicznych nie wykazywał. Pozostała niska masa urodzeniowa, odpowiadająca mniej więcej 31 tygodniowi ciąży, ale tą żaden z lekarzy się nie przejmował. Za każdym razem słyszeliśmy, że "nadrobi". 
Dostaliśmy zielone światło, żeby szczepić Adasia zgodnie z kalendarzem szczepień, jak każde dziecko urodzone o czasie.
Pierwsze szczepienia poza szpitalem, przewidziane na 2-gi miesiąc życia, Adaś dostał więc, ważąc mniej więcej tyle, co drobniejszy noworodek. 
Szczepiliśmy Adasia szczepionką skojarzoną oraz, dodatkowo, zalecaną wcześniakom szczepionką przeciw pneumokokom. Nigdy nie zgodziłam się na podanie obu tych szczepionek podczas jednej wizyty, pomimo zapewnień lekarzy, że jest to postępowanie standardowe i w pełni bezpieczne, a oszczędza dziecku niepotrzebnych wycieczek do przychodni. Zawsze zachowywaliśmy przynajmniej dwa tygodnie odstępu.
Po pierwszej szczepionce Adaś przespał dwa dni. Zgłosiliśmy, ale lekarka skomentowała, że w takim razie "szczepienie zniósł dobrze".
Po 2 tygodniach trafił do szpitala z zapaleniem płuc. Potem kaszlał jeszcze przez miesiąc. Pani doktor z poradni chorób zakaźnych mówiła, że może to być krztusiec. W wypisie jednak widnieje tylko "infekcja górnych dróg oddechowych o nieokreślonej etiologii". Czy miało to związek ze szczepieniem? Tego nie wiem i wiedzieć nie będę. 
Największe obawy wzbudzała we mnie szczepionka na odrę, świnkę i różyczkę. Wiedziałam, że bardzo obciąża organizm. Jest to jedyna podawana dzieciom szczepionka zawierająca aż trzy żywe wirusy. Nie bałam się wtedy rtęci, bałam się tych trzech wirusów na raz.
Jako matka wiedziałam też, że nie był to najlepszy czas na szczepienie mojego dziecka.
Adaś był wtedy po długiej chorobie, trwającej niemal 2 miesiące. Trzy różne serie antybiotyku, pobyt w szpitalu, kroplówki, OB na poziomie 120 i...brak przyczyny. Wtedy pierwszy taki epizod.
Po wyjściu ze szpitala, ze względu na stan zdrowia Adasia, przychodnię odwiedzaliśmy dość często. Choć przychodziłam w innym celu, za każdym razem musiałam odmawiać zaszczepienia dziecka. Zaczęły się uniki. Zdarzyło się nawet, że lekarka nie chciała wydać dziecku zaświadczenia do żłobka, że jest już zdrowe, ale...chciała je przy okazji zaszczepić!
Wiele razy stanowczo walczyłam o nie-zaszczepienie mojego dziecka. Odczekaliśmy parę tygodni od zakończenia antybiotyku.  Uwierzyliśmy zapewnieniom, że już nie ma ryzyka większego niż standardowo i Adaś dostał Priorix. 
Na drugi dzień po szczepieniu zaczął się "zawieszać". Pomimo sceptycznego podejścia do szczepień, nie uwierzyłabym w taką historie, gdybym tego nie widziała na własne oczy. Adaś patrzył gdzieś w przestrzeń i nie dało się w żaden sposób zwrócić na siebie jego uwagi. To były takie kilkunasto-kilkudziesięciominutowe zapatrzenia. 
Przed oczami stanęły mi wszystkie doniesienia na temat związku szczepionki MMR z autyzmem. 
Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy po trzech dniach Adaś dostał silnej biegunki. Rotawirus. Chociaż wiązało się to z kolejnym, dość długim, pobytem w szpitalu, to jednak w zaistniałych okolicznościach wydawało się czymś niemal błahym. W końcu były dużo gorsze opcje...
Wreszcie ostatnie szczepienia. Moja czujność została już uśpiona. Ostatnia dawka. Koniec. Po sprawie. Była to kolejna dawka szczepionki, którą Adaś już wcześniej dostawał. Synek był w pełni zdrowy, nawet katarku nie miał przez ostatnie trzy miesiące. Poza tym nie był już niemowlakiem. 
Nie spodziewałam się, że akurat po tej szczepionce będą największe problemy. 
W nocy Adaś dostał bardzo wysokiej gorączki, dochodzącej do 40 stopni i trudnej do zbicia lekami. 
Znów zgłosiliśmy w przychodni, ale jedynym komentarzem było "dobrze, że to już ostatnia dawka". Tyle. Wiem, że nic nigdzie nie nie zostało zgłoszone. Oficjalne statystyki mówią o około 10 takich przypadkach rocznie...
Było jeszcze coś, na co początkowo nie zwróciłam uwagi. Drobniutka wysypka wokół noska. Z dnia na dzień coraz większa i większa. Po trzech miesiącach Adaś miał wielkie, czerwone i suche plamy na policzkach. Schudł pół kilograma, co w jego przypadku było naprawdę dość znaczną utratą wagi. Dopiero podczas rutynowej wizyty w poradni gastroenterologicznej lekarz powiedział nam, że to się zdarza - alergia pokarmowa, najczęściej na białko jajka. Ale jak to? Adaś miał wykonywane 4 miesiące wcześniej testy alergiczne, które niczego nie wykazały. Najmniejszego śladu alergii. "Zdarza się, ze szczepionka aktywuje alergię. Proszę spróbować wykluczyć jajka z diety" Zadziałało...
2-letni Adaś był na poziomie dziecka niespełna rocznego, zupełnie nie zainteresowany światem zewnętrznym, niemówiący, krzyczący przy określonych dźwiękach. 
Wcale nie chcę powiedzieć, że wcześniej Adaś rozwijał się książkowo, bo mam świadomość, że książkowo nigdy się nie rozwijał. Nie było typowego regresu, który wiązałabym z takim czy innym wydarzeniem.
Po tych wszystkich doświadczeniach nie uważam jednak, że szczepionki są bezpieczne dla mojego dziecka. Mam liczne obawy, że nie trafię na takiego lekarza, który będzie w stanie rozsądnie ocenić ryzyko i korzyści związane ze szczepieniem, a w przypadku problemów - ich nie zbagatelizuje.

piątek, 24 października 2014

Adaś nigdy nie jest smutny

- Adaś nigdy nie jest smutny - usłyszałam po środowych zajęciach Adasia z panią psycholog.
Na dowód tego Adaś trzymał w rękach pięknie wyklejone dwa drzewka, jedno uśmiechnięte, drugie smutne. To uśmiechnięte miało mnóstwo listków, opisujących sytuacje, w których Adaś jest szczęśliwy. Na drugim było tylko kilka listków na napisem NIGDY.
-...Adaś jest szczęśliwy, nawet kiedy upadnie i rozbije sobie kolano, gdy zgubi ulubioną zabawkę, kiedy musi iść do przedszkola...- opisywała dalej pani Iwona.
To ostatnie może być akurat prawdą...
W każdym razie Adaś jest zawsze szczęśliwy i musimy koniecznie coś z tym zrobić. Oczywiście nie chodzi o to, żebyśmy mieli dziecko unieszczęśliwiać, tylko pomóc mu rozmawiać o emocjach.

- How are you? - wypada zapytać, witając się z kimś po angielsku.
- I'm fine, thank you. - należy odpowiedzieć, niezależnie od okoliczności.
Następnie można odwdzięczyć się tym samym pytaniem i raczej nie oczekiwać odpowiedzi. Rozmówca i tak wie, a przynajmniej wiedzieć powinien, że drugą stronę odpowiedź niewiele obchodzi. Ot - zwrot grzecznościowy. 
Tyle wyniosłam z lekcji angielskiego.
Adaś w tę konwencję wpisuje się idealnie. Zapytany o samopoczucie zawsze odpowie, że ma się świetnie, a jeśli sam komuś zada podobne pytanie, to absolutnie nie dlatego, że oczekuje na nie szczerej odpowiedzi.

wtorek, 21 października 2014

Ogórkowy bal

Tydzień temu dowiedziałam się, że w przedszkolu Adasia szykuje się bal. Bal o tematyce "warzywno-owocowej". 
Trzeba było zadać dziecku to ważne pytanie - czy chce być marchewką, pomidorem, a może ogórkiem? Adaś wybrał przebranie ogórka. Wiedziałam! Ogórki są zielone, a do tego ostatnio Adaś się nimi zajada. 
Wspólnie zrobiliśmy ogórkowe nakrycie głowy. Adaś wycinał i przyklejał na czapce oczka. Chciał jeszcze, żebym zrobiła ogórkowi zęby, ale...cóż, nie czułam się na siłach. Podejrzewam, że ogórek z zębami mojego wykonania byłby odpowiednim przebraniem na Halloween. Zamiast zębów były wąsy.
Oto efekty.


Bal był super!
W towarzystwie innych ogórków, marchewek i pomidorów Adaś zaśpiewał piosenkę.
Potem była wspólna zabawa dla rodziców i dzieci.
Adaś skakał na dmuchanym zamku (!) i zjadł pierwszą w życiu watę cukrową. Jemu smakowała, tata mówił, że była okropna, a ja nie próbowałam ;) 
Wieczorem co prawda widać było, że wrażeń jak na Adasia było odrobinę za dużo, ale zapewne po takiej dawce emocji większość dzieci miała podobnie.
Jeden plus - żadnej głośnej muzyki. Sądzę, że wtedy Adaś, zamiast opuścić bal jako jeden z ostatnich, opuściłby go jako pierwszy.

wtorek, 14 października 2014

Wycieczki rowerowe

W te wakacje odkryliśmy nasz wspólny, rodzinny sposób na spędzanie wolnego czasu.
My na przykład lubimy spacerować, ale już Adaś za spacerami nie przepada. Adaś w ogóle woli przebywać w domu, niż poza nim. Bywają weekendy, kiedy za oknem jest piękna pogoda, a my siedzimy calutkie dwa dni w domu. Frustrujące. Albo letnie wieczory, czy słoneczne i ciepłe, jesienne popołudnia, które zachęcają do wyjścia z domu. Nie ma szans. 
Spacer to dla nas pewnego rodzaju osiągniecie, a zarazem ogromna radość, kiedy widzimy, że Adasiowi również sprawia on przyjemność. Zdarza się, choć rzadko.
Zdarza się też, że musimy w trybie pilnym skrócić spacer, kiedy widzimy, że Adaś już nie daje rady.

Kiedyś z mężem dużo jeździliśmy na rowerach. Codziennie do pracy po kilka-kilkanaście kilometrów. Czasem jakaś przejażdżka za miasto. Potem nie było ani czasu, ani roweru, bo tacie Adasia ukradziono rower spod szpitala, kiedy się Adaś urodził. 
Po prawie czterech latach tata kupił sobie nowy rower. Tak, jak zapowiadał - od razu z fotelikiem dziecięcym.
Adasiowi się spodobało, a my na nowo odkryliśmy wycieczki rowerowe, już we trójkę. 
Nie jeździmy daleko. Często wystarczy jednak, że wyjście z domu ma w planach przejażdżkę rowerem, żeby zostało zaakceptowane. Adaś polubił rower do tego stopnia, że choćbyśmy mieli robić zakupy spożywcze, to wystarczy, iż pojedziemy na nie rowerem i już jest dobrze. 
Sezon rowerowy już się chyba, niestety, kończy, ale i tak nie spodziewaliśmy się, że odbędziemy w tym roku tyle naszych małych wypraw rowerowych. 
Najczęściej jedziemy do parku, parę kilometrów od naszego domu. Przy okazji zwiedzamy nowe place zabaw, robimy pikniki na świeżym powietrzu i oglądamy fontanny.
Place zabaw to też nowość od czasu minionych wakacji. Nie sądzę, żeby Adaś szczególnie za nimi przepadał, ale czasami da się namówić, spróbuje gdzieś się wdrapać, czy coś nowego wypróbuje. Chyba po prostu poziom umiejętności już mu na to pozwala. W tej kwestii widzę ogromne efekty terapii SI, którą zaczęliśmy w czerwcu.
Najbardziej spodobał się Adasiowi plac zabaw cały wysypany żwirkiem. Cóż, najlepszą zabawą było wsypywanie sobie tego żwirku za koszulkę, względnie sypanie żwirkiem przed oczami...Ale i tak musimy się tam jeszcze kiedyś wybrać. 





niedziela, 5 października 2014

Pierwszy miesiąc w nowym przedszkolu

Kiedy podejmowaliśmy niełatwą dla nas wszystkich decyzję o zmianie przedszkola, gdzieś tam w głowie miałam nadzieję, że za rok - gdy spojrzę wstecz - będę mogła powiedzieć, że był to krok właściwy. Bałam myśleć w krótszej perspektywie czasu i zastanawiać się, jak będzie po tygodniu, miesiącu czy nawet półroczu?
Ze zmianą przedszkola wiązaliśmy jakieś tam nadzieje - inaczej byśmy się jej nie podjęli. Przede wszystkim liczyłam, że będzie lepiej niż było. Byłam już przekonana, że zachowanie status quo do niczego nie prowadzi. 
To była taka iskierka nadziei, mała, maleńka. Obaw było za to mnóstwo - bo sama zmiana, kolejna adaptacja, a to zawsze duże wyzwanie dla takiego dziecka, jak Adaś. Bo w poprzednim przedszkolu się nie udało, więc wewnętrzny lęk przed kolejną porażką i pytanie - co jeśli i tym razem się nie uda?

Tymczasem minął pierwszy miesiąc Adasia w nowym przedszkolu. 
Aż się boję to napisać, żeby coś się nie popsuło, ale...jest dobrze, a nawet bardzo dobrze!
Zmiana przerosła nasze oczekiwania. W najbardziej optymistycznych scenariuszach nie zakładałam, że może być tak, jak jest.
Wyrażając to najprostszymi słowami mam poczucie, że Adaś, będąc w przedszkolu, jest w dobrych rękach, w przyjaznym dla niego środowisku. 
Pierwsze łzy wzruszenia były jakieś dwa, a może nawet trzy tygodnie temu. Przyszłam po Adasia i musiałam zaczekać, aż zje obiad. Adaś pobiegł z innymi dziećmi umyć ręce przed jedzeniem. Ustawił się przy umywalce, pomiędzy dwiema wyższymi od niego o głowę dziewczynkami. Jedna z nich, widząc, że Adaś nie dosięgnie do mydła, bo jest za niski, sama mu to mydło podała. Nikt jej tego nie mówił, Adaś tym bardziej nie poprosił o pomoc - bo nie potrafi. 
Kilka dni temu Adaś pokazał mi swojego ulubionego kolegę i opowiedział, w co się zwykle bawią. Zresztą - często od wychowawców słyszę, że Adaś z tym jednym chłopcem bawią się razem.
Następnego dnia, kiedy przyprowadziłam Adasia do przedszkola - a samo wejście do sali to zwykle moment kryzysowy - kolega podbiegł się przywitać. Zaraz potem przybiegła jeszcze dziewczynka. A teraz najważniejsze - Adasiowi to przywitanie wcale nie sprawiło dyskomfortu, a wręcz przeciwnie. 
W drodze powrotnej z przedszkola Adaś przybijał z innym kolegą piątkę na "do widzenia". 
Usłyszeliśmy od pani wychowawczyni pochwałę, że Adaś najlepiej z całej grupy kroi warzywa na sałatkę. Tak - ma chłopak wprawę, dużo z nami gotuje :)

Trudno mi nie porównywać i nie wyciągać pewnych wniosków. 
Oczekiwaliśmy, że w nowym przedszkolu, które jest przedszkolem integracyjnym, trafimy na ludzi, którzy będą potrafili dotrzeć do Adasia, ze względu na posiadane doświadczenie i wykształcenie. 
Tymczasem jest też wiele innych, z pozoru drobnych spraw, które razem składają się na to, że Adaś w nowym przedszkolu czuje się na pewno lepiej niż w poprzednim.

Adaś poszedł do państwowego przedszkola integracyjnego. 
Wiele się czyta o tym, że w przypadku dziecka z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego, lepsze jest przedszkole prywatne. Pragmatyczna kwestia sposobu przekazywania subwencji. Możliwość zapewnienia terapii, rozmywające się środki finansowe i tak dalej.
Może mamy wyjątkowe szczęście. Gdyby jednak każde publiczne przedszkole integracyjne funkcjonowało tak, jak to nasze, to z czystym sercem polecałabym je każdemu rodzicowi dziecka z orzeczeniem.