niedziela, 28 lipca 2013

Pizza


W ten wyjątkowo upalny weekend Adaś z tatą postanowili jeszcze nieco podgrzać atmosferę i przygotować pizzę. Na Adasia początkowo chyba bardziej działało słowo "pizza", które kojarzyło się z pysznym kawałkiem ciasta z pomidorami i serem na talerzu, niż słowo "przygotowywanie". Okazało się, że samo gotowanie, choć zajęło sporo czasu, było świetną zabawą.
Oj, działo się! Moi mężczyźni zajęli kuchnię na wyłączność. W tle leciały włoskie przeboje z lat 70-tych.  Ciasto latało w powietrzu, a Adaś śmiał się przy tym w głos. Kiedy ręce Adasia były całe w cieście następowało...czyszczenie rąk ciastem. Niezłe ćwiczenia z integracji sensorycznej. Chyba ciasto Adaś ma już oswojone na dobre.

środa, 24 lipca 2013

Przedszkolne zawirowania

Ostatnio sprawa przedszkola w pełni zajmuje moje myśli.
Plan był taki - Adaś pójdzie do niepublicznego przedszkola integracyjnego. W sierpniu okres adaptacyjny, od września już jako pełnoetatowy (no...prawie pełnoetatowy) przedszkolak. Na pierwszym spotkaniu w tym przedszkolu byliśmy jeszcze w kwietniu. Wtedy w ogóle nie braliśmy pod uwagę zwykłego przedszkola, wiedzieliśmy tylko, że orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego nie uda nam się zdobyć przed wakacjami. Poinformowaliśmy przedszkole, jaka jest sytuacja. Nie widzieli problemu, zarezerwowali miejsce.
Kiedy przyszło do podpisywania umowy, przedszkole poprosiło o dotychczasowe dokumenty dziecka, czyli opinię o potrzebie wwr. Niedawno dostaliśmy informację, że odmawiają przyjęcia Adasia do czasu uzyskania orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego.
Wizyty u psychiatry zaczęliśmy w październiku, żeby ze wszystkim zdążyć. Ciągneło się to wszystko bardzo długo. Jedna wizyta, druga, trzecia. Wizyta u psycholog, choć mieliśmy opinię od psycholog, do której chodzimy na zajęcia w ramach wczesnego wspomagania. Czwarta wizyta...Nagła zmiana w ocenie dziecka. Tak, Adaś zrobił ogromny postęp, ale osoby pracujące z nim na co dzień są zgodne, że jest to efekt pracy, a nie pomyłki diagnostycznej.
W każdym razie w maju psychiatra odmówiła wydania stosownego zaświadczenia dla poradni psychologiczno-pedagogicznej, choć w dokumentacji jest wpisane "całościowe zaburzenia rozwoju". Wyszła z założenia, że mamy posłać dziecko do placówki masowej. Jeśli się uda, to dobrze. Jak nie - mamy przynieść opinię z przedszkola, że dziecko sobie nie radzi i wtedy dopiero dostaniemy zaświadczenie i będziemy mogli rozpocząć starania o orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego.
Zostaliśmy na lodzie. Nie da się inaczej tego określić. Mogę być zła na niekompetencję psychiatry, ale tak naprawdę to zła jestem sama na siebie - że daliśmy się zwodzić, że źle wybraliśmy, że trafiliśmy akurat do tej, a nie innej lekarki. Do przedszkola mam w chwili obecnej żal, że nie postawili sprawy jasno od razu, choć rozumiem ich racje.

niedziela, 21 lipca 2013

Czy samolot ma zęby?

Któregoś dnia zamierzaliśmy kolorować obrazki. Dałam Adasiowi kolorowankę. To, co Adaś lubi najbardziej - same pojazdy, samochody, koparki, ciężarówki, do tego samoloty, helikoptery, statki. Powiedziałam, żeby wybrał obrazek z kilku, które jeszcze nie były pomalowane. Adaś zaczął przeglądać obrazki. Jednemu przyjrzał się na dłużej, bardzo wnikliwie. Po czym zapytał:
-Mamo, co to jest?
-To jest samolot.
(Myślałam, że wie. Uwielbia oglądać latające samoloty.)
Znów chwila zastanowienia.
-Czy samolot gryzie?
-Nie Adasiu, samolot nie gryzie...A dlaczego pytasz?
-Bo ma zęby! - wykrzyknął Adaś.
Zęby te Adaś zlokalizował w miejscu kabiny pilota. Jakby się przyjrzeć, to coś w tym jest :)



Pisałam ostatnio, że przy dzieciach takich jak Adaś trzeba bardzo uważać na to, co się mówi. Wszystko biorą dosłownie. Staram się pilnować, pewne zwroty stopniowo wykreślam ze słownika, a i tak raz na jakiś czas powiem coś, czego Adaś w najlepszym razie nie zrozumie.
Zabieraliśmy się za przygotowywanie drugiego śniadania. Przyniosłam Adasiowi jego podest, który pozwala mu sięgnąć do szafki albo do umywalki. Musiałam się na chwilę odwrócić, więc powiedziałam synkowi, żeby uważał i "się trzymał". Adaś odruchowo chwycił za talerz. Nie, zupełnie nie o to mi chodziło!
-Adasiu, ale nie trzymaj talerza. Mówiłam, żebyś się trzymał, żeby nie upaść.
Adaś wbił we mnie zdezorientowany wzrok, mówiący jakby "mamo, ale o co ci chodzi?" Rozejrzał się. Po czym, nie widząc innego wyjścia, mocno chwycił rączkami swoją klatkę piersiową. 
Ten dumny wzrok "Teraz chyba się trzymam?"...

Ostatnio Adasiowi tak zasmakowała zupa pomidorowa z ryżem, że jadł na raz po dwa talerze.
-Mamooo, jeście...
Podpowiedziałam więc, że można powiedzieć:
-Poproszę dokładkę.
Po jakiś czasie Adaś woła:
-Mamo, poproszę dostawę! :)

A na koniec zdjęcia z zeszłotygodniowej wyprawy na wrocławski Rynek. Jak zwykle skończyło się na "rajdzie po fontannach".



Kiedy patrzę wstecz...kiedy patrzę w przód...

Podczas ostatniego pobytu w szpitalu kilka razy słyszałam pytanie - dlaczego właściwie Adaś jest diagnozowany w kierunku zaburzeń ze spektrum autyzmu? Nie wygląda na dziecko autystyczne!
Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszyło. Cieszyło mnie to, że problemów Adasia nie widać na pierwszy rzut oka.
Nie powinnam mieć problemu z wyjaśnieniem, dlaczego spektrum autyzmu. W końcu to my - rodzice - zauważyliśmy, że z dzieckiem jest coś nie tak. Potem zostało to potwierdzone przez specjalistów. Tymczasem pytanie okazywało się trudne.
Mogłam powiedzieć, że Adaś nie lubi dzieci, ma kłopot w relacjach z rówieśnikami. Jednak w przypadku trzylatka, który na co dzień nie ma kontaktu z grupą rówieśniczą, to chyba słabe kryterium.
Mogłam mówić, że rok temu, zanim Adaś zaskoczył wszystkich ogromnym skokiem rozwojowym, było zupełnie inaczej. Nie mówił niemal nic. Teraz wypowiada zdania wielokrotnie złożone, odmienia wyrazy, używa trybu warunkowego. Ale znów - niewiele mówiący dwulatek nie jest jakimś szczególnym wyjątkiem.
W którymś momencie zdałam sobie po prostu sprawę, że nie mam kontaktu ze swoim dzieckiem. Nie miało tu najmniejszego znaczenia - mówiącym czy nie.
Teraz, kiedy patrzę wstecz widzę w Adasiu zwykłego chłopczyka. Problemy, przez które przechodziliśmy oddaliły się na tyle, że albo już nie pamiętam, jak to było, albo mam wrażenie, że każde dziecko tak się zachowuje na pewnym etapie rozwoju.
Tylko kiedy patrzę na inne dzieci, dostrzegam te subtelne różnice.
Na przykład młodszy kolega Adasia. Też niewiele mówiący w wieku dwóch lat. Chyba niewiele więcej, niż Adaś w tym wieku. Za to niezwykle komunikatywny. Książkowo pokazuje palcem, odwraca wzrok i patrzy na mamę. Te gesty i mimika tak wiele mówią. Adaś tak nie robił. Świata wokół zdawał się nie dostrzegać, a mamę tylko wówczas, gdy czegoś chciał...
Wtedy jakoś tak łzy mi napływają do oczu, bo widzę właśnie tę odmienność synka, której na pierwszy rzut oka nie widać.

Za nami kolejna wizyta w przedszkolu. To zwykłe, prywatne przedszkole. Tyle, że w naszej miejscowości, nie trzeba by jeździć do miasta. Ciągle szukamy najlepszego rozwiązania.
Pani dyrektor bardzo rzeczowo z nami porozmawiała. Od początku zaznaczaliśmy, jakie Adaś ma problemy. Padły też pytania, bardzo wnikliwe i szczegółowe, które dały mi wiele do myślenia.
Pytania o przyszłość Adasia - jak ją sobie wyobrażamy. Trudne. Za trudne. Dotąd nie sięgałam myślami nawet o rok do przodu, nie mówiąc już o perspektywie szkoły podstawowej.
Omówienie zajęć tematycznych, jakie dzieci mają w przedszkolu. Rozwijanie talentów i tak dalej.
Adaś na zajęciach - rytmika, angielski, gimnastyka. Czy da radę? Nie wiem. Może okazać się, że odstaje od rówieśników bardziej, niż nam się wydaje. Równie dobrze może poradzić sobie świetnie i na koniec przedszkola pisać i czytać lepiej niż inne dzieci. Wybitny czy goniący tyły? Nie wiem.
Oglądaliśmy przedszkole. Zobaczyłam salę, w której stały dwa stoliki, a przy każdym po sześć krzeseł. Wyobraziłam sobie, że Adaś miałby siedzieć przy takim stoliku z piątką innych dzieci. Z co najmniej jednym z nich najprawdopodobniej stykałby się łokciem. Powiedziałam, że mógłby w takiej sytuacji poczuć, że "kolega go boli". Padło pytanie z pozoru proste:
-Czy myśli pani, że Adaś byłby w stanie uderzyć inne dziecko?
Nie wiem. Po prostu nie wiem. Jak o tym pomyślę to chyba mógłby. Równie dobrze mógłby uciec.
To nie było pytanie zadane z obawą, sugerujące, że "trudne dzieci" są niemile widziane. Wiedziałam, czułam, że było zadane po to, by wiedzieć, czego można się spodziewać i lepiej reagować w razie konfliktów.
Przy takich właśnie pytaniach jeszcze bardziej uświadamiam sobie, że projekt przedszkole to wielka niewiadoma, wszystko może być albo tak, albo zupełnie odwrotnie. Po prostu nie wiem, a wszelkie przewidywania muszą zakładać skrajnie różne scenariusze.

niedziela, 14 lipca 2013

...

Za nami kolejny pobyt w szpitalu. Nagły i niespodziewany. Poniedziałkowy wieczór chciałabym wymazać z pamięci. Wolę do niego nie wracać myślami, a z drugiej strony – to wszystko i tak wraca, w poczuciu ogromnego niepokoju. Właśnie wieczorami, gdy Adaś spokojnie śpi w swoim łóżeczku w drugim pokoju.
...Bo w poniedziałek też tak było. Adaś poszedł spać. Po chwili wydał nam się ciepły. Zmierzyliśmy mu temperaturę – prawie 40 stopni. Szybko daliśmy paracetamol w czopku. Nie zdążyłam wrócić do sypialni, a tata Adasia krzyczał, żebym dzwoniła po karetkę. Adaś zaczął wymiotować i jednocześnie się dusić. Cały czerwono-siny, w oczach przerażanie. Nie mógł złapać powietrza, świszczał przy każdej próbie oddechu. Na szczęście zanim przyjechała karetka, sytuacja była w miarę opanowana.
Adaś chyba ma zwyczaju najpierw nastraszyć porządnie rodziców, a kiedy zjawiamy się u lekarza – nagle ozdrowieć. Tym razem również, kiedy przyszli ratownicy, Adaś na chwilę złapał kontakt. Był nawet w stanie powiedzieć, jak ma na imię. Temperatura spadła do 37, 7 stopnia. Panowie uznali, że na daną chwilę nie widzą potrzeby zabierania dziecka do szpitala. Jeśli nic się nie będzie działo, to mamy zbijać gorączkę do rana i pójść do przychodni. Jakby się pogorszyło – jechać na dyżur. Na koniec słowa, które ciągle mam w głowie „…a jakby się działo coś naprawdę niedobrego to pamiętajcie państwo, wy swoim samochodem jesteście szybsi”. Jeszcze w drzwiach, na do widzenia, usłyszeliśmy „proszę pamiętać, że jakby co, to spotykamy się w połowie drogi!” Nogi mi się ugięły.
Tak, wiem. Karetka jechała do nas 30 minut.
Adaś znów zasnął. Temperatura wydawała się być opanowana. Zimny okład na głowę. Spał jednak bardzo niespokojnie, jęcząc. Zanim minęły cztery godziny od poprzedniej dawki leku na zbicie gorączki, z Adasiem zaczęło się coś dziać. Gorączki nie miał. Wzdrygnął się raz, drugi. Parę razy pod rząd. Dreszcze? W końcu zaczął cały się trząść. Był przy tym zimny, a nie rozpalony. Dopiero po chwili, nagle, zrobił się bardzo gorący. Miał ponad 40 stopni. Daliśmy mu ibuprofen i zamierzaliśmy szybko jechać do szpitala. Zdążyliśmy wybiec przed dom. Adaś na chwilę odzyskał świadomość, powiedział do mnie, że nie chce jechać. Zaraz potem dostał drgawek gorączkowych.
Jakkolwiek to zabrzmi, byłam spokojniejsza niż chwilę wcześniej, kiedy zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Położyliśmy Adasia przy ulicy na kocu. Tak, jak poprzednim razem – po 2 minutach przeszło samo. Telefon na pogotowie. Tym razem kazali nam nie ruszać dziecka, sprawdzać tylko czy oddycha. Znów nogi się pode mną ugięły.
W karetce lekarz wyjął jakieś zawiniątko. Mało nie padłam – tlen? Nie, na szczęście to tylko wkładka pozwalająca bezpiecznie przewieźć tak malutkie dziecko. Przypięli Adasia i pojechaliśmy.
Wypełnianie formalności na szybko, bo Adaś znów zaczął odpływać. Gorączka rosła w oczach, choć od poprzedniej dawki leku minęła zaledwie godzina. Dopiero po kolejnym, podanym dożylnie leku, spadła.
Powiedziano mi, że jakby wyniki krwi były złe, to przyjdą powiedzieć. Do szpitala trafiliśmy przed drugą w nocy. Czwarta godzina, piąta…Nikt nie przyszedł. Jest dobrze. Rano na obchodzie lekarka przekazała, że synek ma idealne wyniki, wszystko w normie. Więc typowa infekcja wirusowa. Jak zwykle – lekko czerwone gardło.
Ogromna ulga, bo miałam już bardzo różne myśli w głowie. A z drugiej strony – to już kolejny pobyt Adasia w szpitalu przy banalnym przeziębieniu…
Od czwartku jesteśmy w domu. Dziś pierwszy wieczór, kiedy jakoś się trzymam. Adaś po infekcji już prawie nie ma śladu. Właściwie już na drugi dzień wyglądał na zdrowe dziecko.

sobota, 6 lipca 2013

"Zaczekaj grzecznie minutkę..."

"Adasiu, zaczekaj grzecznie minutkę, mamusia tylko do toalety skoczy..."
W tym czasie Adaś zdążył ułożyć jabłka, które właśnie przynieśliśmy ze sklepu, i które miały być za chwilę użyte do placków, we wzór kafelków na podłodze. Zaznaczam, że nie było mnie może pół minuty. 
Dziś przekonałam się, że absolutnie nie powinnam używać sformułowań "skoczyć do toalety" albo "skoczyć do wanny". Nie tylko dlatego, że nie brzmią zbyt ładnie. Wieczorem powiedziałam Adasiowi, żeby wskakiwał do wanny. Gdyby nie to, że wanna jest (na szczęście) za wysoka, a Adaś jeszcze skakać nie umie - to by wskoczył.