czwartek, 26 maja 2016

Przyjemności podróżowania

Wyjazdy z dzieckiem – u nas (poza wakacjami), z reguły w celach terapuetyczno-lekarskich. Tym razem nasz standardzik opolski. Raz na jakiś czas jednak nawet taki standardzik oferuje dodatkowe wrażenia. Niekoniecznie tylko te związane w wyjściem do zoo...
Ta „przyjemność” podróżowania – rozlany w plecaku jogurt, wylane picie, czekolada w stanie płynnym, pokruszone chrupki (chociaż to akurat najmniejszy wymiar kary – wytrzepie się i tyle). Do tego wycieczki krajoznawcze, bo nawigacja prowadzi przez dziwne „skróty”.
Zaczęło się od zakorkowanej autostrady. Ale nie miało to większego znaczenia, bo i tak małżonek przegapił zjazd na nią, choć jeździmy tamtędy dość często. Jedyne co nam pozostało to pokiwać głowami, że „tak, korki, może to i nawet lepiej, że nie zjechaliśmy tutaj”, po czym poszukać innej drogi. To znaczy nawigacja miała poszukać za nas, ale trochę nie mogliśmy się z nią dogadać. Ostatecznie zrobiliśmy kółko w jedną stronę i kółko w drugą, po czym...wylądowaliśmy na autostradzie.
Na marginesie: korek rozładował się po przejechaniu zaledwie kilometra, co zajęło nam nie więcej niż kilka minut. Nawet straszący nas remont okazał się bułką z masłem – pomimo sporego ruchu i zamknięcia jednego pasa, korków nie było.
Po części zasadniczej – czyli wizycie w Prodeste – przyszedł czas na obiecane Adasiowi zoo.
Wyjście do zoo było zresztą chwilowo zagrożone – bo upał niemożliwy, Opole zakorkowane, a Adaś zdążył wpaść w histerię na tę okoliczność.

Zaczęliśmy się wypakowywać z samochodu. Synek zdołał mi wywinąć niezły numer. Mało brakowało a wybiegłby na, pustą na szczęście, ulicę. Nigdy wcześniej nic takiego się nie zdarzało, więc moja czujność została uśpiona.
Ledwo zdołałam ochłonąć po całej tej akcji, kiedy mąż wyciągnął z samochodu mokry plecak. Mokry niestety nie od wody. Wszystko było w soku jabłkowym (nie powiem kto ten sok pakował i dokładnie zabezpieczył ;)...Reszty można się domyślić: przepakowywanie rzeczy z jednego plecaka do drugiego, oczywiście tych rzeczy, które jakoś się ostały, i nastawianie się na porządne pranie po powrocie do domu. Na pocieszenie mąż dodał:
-Kiedy dojedziemy do domu to przy tej temperaturze plecak będzie pachniał jak wino.
Tak, tego mi było trzeba...Plecak pachnący winem i góra prania.

W końcu jednak dotarliśmy do zoo i całkiem miło było. Cicho, nietłoczno i niespiesznie. Mogliśmy godzinę oglądać foki.
Po zoo były lody (pełen wypas, nie? ale przyznam, że mało się nie rozpłynęliśmy z gorąca).
Kupiliśmy dwa lody na patyku, i jedną bułkę z truskawką. Bułka miała być dla Adasia, sam wybierał. Zazwyczaj uważał, że lody są zimne. Za zimne. Tym razem jednak postanowił zjeść loda, a my, naiwnie, liczyliśmy, że nie da rady zjeść go w całości. Zapytałam po chwili, czy nie starczy już przypadkiem i czy nie zechce oddać reszty mamie. Pytałam nie tyle we własnym interesie, co myśląc o tym, że za chwilę synek będzie cały umazany rozpływającym się lodem (i był, choć bywał już bardziej). No i żeby go gardło nie bolało.
Po jakimś czasie, dojadając loda, Adaś zapytał:
-Mamo, lubisz truskawki?
Nie wyczuwając żadnego podstępu odpowiedziałam, że tak.
-Mamo, to ty sobie zjedz tą przepyszną bułkę z truskawką.

Wszystkie mniej przyjemne „niespodzianki” takich wyjazdów typu upał, korki, awantura i sok jabłkowy, stają się nieważne, kiedy wieczorem (o 22...) Adaś wspomina, że on by chciał mieszkać w Opolu, bo mógłby wtedy częściej odwiedzać „kotingi” (tak nazywa kotiki, które w rzeczywistości są uchatkami kalifornijskimi – kotiki są we wrocławskim zoo). Opisuje, gestykulując, jak się obracały wokół własnej osi. W końcu uznaje, że najchętniej to by miał w domu takiego „kotinga”.
I kiedy kładąc się spać i gasząc rybkom w akwarium światło mówi „dobranoc rybki, byłem dziś w Opolu i spotkałem tam takie fajne kotingi...”
Dlaczego to dla mnie takie niezwykłe? Adaś nie jest dzieckiem, które łatwo się zachwyca, mało co wywołuje w nim tyle emocji (poza pociągami może).
Zazwyczaj Adaś prosi o sfotografowanie tego, co mu się bardzo, bardzo podoba. W Opolu poprosił mnie, żebym sfotografowała fontannę i uchatki. W końcu zależało mu na tym zoo właśnie dlatego, żeby je zobaczyć.

niedziela, 15 maja 2016

Majówka przedszkolna

W Adasia przedszkolu odbył się coroczny piknik rodzinny, dla nas już drugi. Rok temu obawialiśmy się, jak to będzie. Teraz podeszliśmy do sprawy z dużo większą swobodą. Adaś już w tylu przedszkolnych (i poza przedszkolnych) wydarzeniach uczestniczył, że byliśmy zupełnie spokojni. 
Przekonana byłam że Adaś, jak tylko zobaczy kolegów, pobiegnie się bawić. Po występach przygotowanych przez poszczególne grupy, rzecz jasna. Małżonek mój, obserwując rodziców przybyłych na piknik z młodszymi pociechami - rodzeństwem przedszkolaków, stwierdził nawet z lekką nostalgią, że nam to się chyba będzie nudzić ;) Nasz całkiem duży już chłopak będzie biegał za kolegami, a rodzicom pozostanie wypicie w spokoju kawy, rozmowy z innymi rodzicami (jedynaków), pogaduchy i dyskretne śledzenie, gdzie to się Adaś aktualnie znajduje. Na to, że Adaś zechce wziąć udział w konkursach organizowanych na scenie, nie liczyliśmy.
Troszkę w tych wszystkich wyobrażeniach wybiegliśmy za bardzo do przodu, bazując na doświadczeniach z zabaw urodzinowych, w których Adaś miał przyjemność uczestniczyć. 
Jednak festyn to coś zupełnie innego niż urodziny. Odbywa się na wolnym powietrzu, jest więcej osób, mimo wszystko więcej się dzieje i jest głośniej. Trudniej odnaleźć się w tym wszystkim. 
Adaś nie odstępował nas niemal na krok. Nie za bardzo wiedział, co tu ze sobą zrobić i chyba nawet nie za bardzo chciał, żebyśmy mu podsuwali jakieś pomysły. W połowie zabawy najchętniej by się udał do domu. Koledzy bawili się to w grupkach, to z rodzicami uczestniczyli w konkursach. Adaś większość czasu spędzał pisząc palem po piasku.
Podeszła do Adasia koleżanka i zapytała:
-Co ci jest?
Adaś pytanie zignorował. Wstał, odszedł parę kroków. Potem znowu zajął się pisaniem palcem po piasku. 
Wtedy dziewczynka kucnęła obok niego i również zaczęła pisać palcem po piasku...
Wytrwałe i mądre. 
Niejeden dorosły by tak nie potrafił...

Nie traktuję tego festynu jako porażki. Nic z tych rzeczy. Nie uważam nawet, że jest gorzej niż było, choć w rzeczywistości możliwe, że tym razem Adaś na festynie odnalazł się gorzej niż rok temu. 
Nie każdy lubi festyny. 
Nie każdy musi lubić festyny. 
Nie sądzę, żeby lubienie lub nielubienie festynów było warunkiem udanego życia towarzyskiego.
Są przecież osoby, które w życiu radzą sobie całkiem nieźle, a tego typu rozrywek nie znoszą wręcz. Nie uczestniczą w nich wcale, a jeśli już przyjdą, to po pięciu minutach myślą tylko, jak by się tutaj dyskretnie ulotnić.

Edit: Pozwoliłam sobie wnieść kilka zmian do wpisu. (Tak, tak były się zdjęcia ale się usunęły. Nie to, żeby było na nich coś, co należy "ocenzurować", nic z tych rzeczy. Usunęły się absolutnie zgodnie z moimi wątpliwymi zdolnościami komputerowymi ;)

wtorek, 10 maja 2016

Da się i nie da się

Mieliśmy wczoraj trudniejszy dzień, taki trudniejszy zupełnie zwyczajnie. Nic się wielkiego, na szczęście, nie działo. Po prostu nie mogliśmy się dogadać. Ja z Adasiem i Adaś ze mną. Zakatarzony Adaś został w domu. Jeszcze nie chory, a jednak do przedszkola się nienadający. W sumie więc sam ten katar mógł być podstawą naszego niedogadywania się – bo przeszkadza, spać nie daje, bo niby jest ok, a jednak nie jest. Ot, zwykłe przeziębieniowe rozdrażnienie. 
Po głębszej analizie doszłam jednak do wniosku, że zapewne jest jeszcze jakaś przyczyna, już zupełnie od kataru niezależna, z powodu której czasami nie możemy się porozumieć. Przemyślałam sobie wszystkie „punkty sporne” i te chwile, kiedy nasze płaszczyzny komunikacji zupełnie się rozmijają. (Zapewne nie będzie to łatwy wpis, raczej szczery do bólu). Poskładałam w całość wszelkie dotychczasowe rozważania na ten temat, bo długo już nad tym wszystkim myślę. Miesiącami.
Możliwe, że wymagam za dużo. 
Od Adasia łatwo jest wiele wymagać. "Na pierwszy rzut oka”, a nawet znając Adasia bliżej, można uznać, że pewne rzeczy po prostu powinien potrafić. Wręcz trudno uwierzyć, że mógłby ich nie potrafić.
Taka, na przykład, prosta sprawa. Adaś często strąca różne rzeczy. Wywraca, rozlewa. Nie obejrzy się nawet. Proszę raz, drugi, piąty, dziesiąty: „uważaj następnym razem”. Wymagam podniesienia strąconej rzeczy, posprzątania rozlanego soku. Mówię:
-Adaś, obejrzyj się za siebie. Zobacz, co zrobiłeś.
Adaś odwraca się wtedy za siebie i ogarnia przestrzeń wzrokiem. Zaczyna zazwyczaj od zupełnie odległych elementów tej przestrzeni. Chwilę trwa, zanim zrozumie, o co mi chodzi. Zresztą, jeśli mam być szczera, najczęściej bez podpowiedzi się nie obędzie. Ja tymczasem nie mogę pojąć, jak można strącić kubek rozlewając sok niemalże na swoje stopy, i nawet tego nie zauważyć...
Coraz bardziej jednak czuję, że reakcja Adasia jest szczera. Nie wynika ona z próby uniknięcia odpowiedzialności ani z jakiejkolwiek złośliwości. On naprawdę, choćby i szczerze obiecał, że następnym razem będzie uważał – po raz kolejny rozleje sok, bo nie będzie w stanie odpowiednio ocenić odległości. Ręce, będące integralną częścią jego ciała, jakby były zupełnie odrębną i niezależną jednostką. On naprawdę nie czuje, że coś potrącił, w coś wszedł i jego zdziwienie, kiedy mu o tym mówię, nie jest udawane.
To jest tylko jedna sprawa. Takich spraw jest mnóstwo – kiedy teoria mówi, że coś jest w zasięgu możliwości, a praktyka jest zupełnie inna. Ubieranie się – kiedy Adaś w połowie czynności zdąży zapomnieć, co wcześniej robił; kulturalne jedzenie – bo jak może być połowa obiadu pod stołem...i tak dalej. 
Konsekwencją tego jest frustracja, ogromna obopólna frustracja. Odbijająca się, niestety, nie tylko na wzajemnych relacjach, ale przede wszystkim na adasiowym samopoczuciu. Bo jak on ma się czuć, skoro wymaga się od niego rzeczy niemożliwych? Jak ma się nie buntować, kiedy naprawdę nie wie,co znów zrobił nie tak?
Dorzucę jeszcze jeden element tej, niełatwej dla nas, układanki. Czasami jednak się da. Tym bardziej więc trudno uwierzyć, że są chwile, kiedy się nie da. Może wystarczy gorszy dzień, niewyspanie, mniej siły – bo pewnie w ogromnym i niedocenianym wysiłku, w mobilizacji wszystkich sił, tkwi sekret tego, że czasami Adaś pewne rzeczy potrafi zrobić...
Chwilami myślę, że pod tym względem rodzicom dzieci z głębszym autyzmem jest nieco łatwiej. Prościej wyznaczyć granicę możliwości dziecka, zrozumieć, że pewne rzeczy są zwyczajnie poza zasięgiem. Choć trudniej jest, zapewne, w innych obszarach. Nie chcę się jednak wypowiadać za innych. Tylko podejrzewam, że tak może być.
Ja w każdym razie mam ogromny problem z wyznaczeniem realnych wymagań. 
Myślę, że w przyszłości świat będzie miał ten sam problem w stosunku do takich Adasiów.
Kiedy jest "prawie dobrze", tak łatwo przyrównywać do "zupełnie dobrze" i tak ciężko pojąć, że jednak istnieje ta granica, nieudawana, nieleniwa i nie na złość, za którą jest zwyczajne „nie da się”.

wtorek, 3 maja 2016

Majówka


Skrótowo, fotograficznie. W pewnym pięknym miejscu.
Jeśli kiedyś będę miała trochę więcej czasu, napiszę co się u nas działo przez ostatnie dni. Nie było może jakiś wielkich wojaży, ale do napisania się co nieco zebrało.