poniedziałek, 29 września 2014

Problemy dziecka trochę mniejszego

Jakby to ująć, żeby nie zabrzmiało źle...niższego od rówieśników? niestandardowego wzrostu?
Przyszła jesień, nowy sezon przedszkolny. Adaś wyrósł z większości swoich spodni (nareszcie!) Buty kupowane wiosną 2013 (a może jeszcze jesienią 2012?) też okazały się już za małe. 
W sklepie z odzieżą dziecięcą krążę pomiędzy działem z ubraniami dla małych dzieci, a stoiskiem niemowlęcym. Jedne rzeczy są za duże, drugie - za dziecinne. 
W sumie nawet podobają mi się te ubranka niemowlęce, jakieś takie bardziej kolorowe, mniej agresywne we wzorach...
Tylko dlaczego wszystkie koszulki w rozmiarze Adasia mają napy przy kołnierzyku, skarpetki wyposażone są w antypoślizgową podeszwę, pidżamki są jednoczęściowe, a buty reklamowane jako "najlepsze do nauki chodzenia"...
Do tej pory nie miało to większego znaczenia. Teraz jednak Adaś jest przedszkolakiem - takim w pełni. Już nie maluszki, tylko grupa 4-latków. No i przychodzi mi na myśl, czy dzieci nie będą się z Adasia śmiały, że nosi ubranka "dla maluchów"? Takie same, na przykład, jak czyjś młodszy braciszek. 
Pomijając fakt, że skarpetki z antypoślizgową podeszwą muszą być okropnie niewygodne, kiedy się założy na nie buty.
Różnica jednego rozmiaru. Mało, prawda? Ale jeden rozmiar to 6 cm, cały rok lub 1,5 roku rośnięcia.
Wtedy Adaś będzie miał już ponad 5 lat, a jego koledzy wskoczą w rozmiarówkę dla dzieci wczesnoszkolnych.

piątek, 26 września 2014

Pracujący rodzice

Od jakiegoś czasu mam w głowie kilka tematów bardziej ogólnych. Każdy z nich przemyślałam już po tysiąc razy. Warto pisać, czy może lepiej zachować te refleksje dla siebie?
Ten akurat mam w głowie mniej więcej od kwietnia. Mogłam napisać od razu, ale wolałam…przemyśleć. Chociaż teraz przyznaję szczerze, że przez te pół roku do żadnych nowych wniosków ani konkluzji nie doszłam. 
O pracujących rodzicach. Mam na myśli sytuację, w której oboje rodzice pracują. Da się, czy się nie da? A jeśli się da, to jakim kosztem? 
Temat ogólny, ale refleksje jak najbardziej osobiste, bo każdy układ rodzinny jest inny. Unikalna kombinacja rodzaju i czasu pracy jednego i drugiego rodzica, potrzeb dziecka/dzieci i tak dalej. 
Nie piszę tutaj tylko o rodzicach dzieci niepełnosprawnych. Myślę, że problemy, z którymi my się spotykamy, dotyczą większości rodziców, którzy próbują łączyć pracę zawodową z wychowywaniem małych dzieci. 
Adaś chodzi do przedszkola. Ma specyficzne wymagania o tyle, że nie spędzi w przedszkolu całego dnia. Zwyczajnie nie dałby rady. Poza tym wszystko jest tak, jak w wielu innych rodzinach. 
Adaś choruje dość często, ale to żaden wyjątek. Może mniej standardowy jest przebieg tych przedszkolnych infekcji, które zwykle kończą się pobytem w szpitalu. Jednak to już inna kwestia.
Rok temu wróciłam do pracy, na razie na niepełny etat.
Przez ten czas nauczyłam się pracować dwa razy szybciej niż inni. Nigdy nie wiem, kiedy znów będę musiała iść na zwolnienie, żeby zająć się Adasiem. Wychodząc z pracy zostawiam wszystko w jak największym porządku. Jakby ktoś przypadkiem musiał za mnie coś zrobić, choć to się zdarza nieczęsto. Swoje sprawy staram się zawsze pozamykać i mieć wszystko zrobione „na kilka dni do przodu”. Porządek na biurku zresztą ostatnio mnie dobił. Biurko wyglądało tak czysto, że ktoś pomyślał, iż jest niczyje i skubnął mi kalendarz. Kalendarz na szczęście się znalazł, a koledzy z pracy radzili mi wprowadzić jakiś artystyczny nieład w otoczeniu. Albo choćby zostawić kartkę z napisem „wbrew pozorom ja tu pracuję”. 
Początek miesiąca to czas, kiedy absolutnie i koniecznie muszę być w pracy. W tym czasie, w razie potrzeby, zwolnienia bierze tata Adasia. Przy drugim jego szef wyraził nadzieję, że jest to już ostatni raz. Pracodawców nadal dziwi fakt, że chorym dzieckiem może opiekować się ojciec. 
Z podobnym zdziwieniem spotyka się dzielenie zwolnienia podczas jednej choroby dziecka pomiędzy oboje rodziców. Mało kto może pozwolić sobie na 2 czy 3 tygodnie nieobecności w pracy.
Rozmawiałam kiedyś z dawno niewidzianą koleżanką. To akurat był Adasia wiosenny ciąg chorowania: zapalenie krtani, potem angina- antybiotyk, znów krtań i tak dalej. 
-Jeszcze cię nie wylali? - zażartowała koleżanka.
Ja też obróciłam sprawę w żart. Nie, nie wylali i mam to szczęście, że nie muszę codziennie drżeć o to, czy mnie wyleją za te zwolnienia, czy nie. 
Jest coś, co zabolało mnie znacznie bardziej. 
-Nie chciałabym mieć takiego współpracownika jak ty – usłyszałam kiedyś, w innej rozmowie, od innej osoby. Zabolało znacznie bardziej, bo jest prawdziwe. Chociaż wiem, że nie taka była intencja, że nikt mnie nie chciał urazić, to słowa te pokazały mi moje położenie z zupełnie nowej perspektywy. I wbiły w ziemie. Uświadomiłam sobie, że teraz nie jest ważne, jak bardzo się staram, żeby nikt nie musiał nadrabiać czegoś za mnie, ani to, jaką mam wiedzę czy umiejętności. Ważne, że mam dziecko, które dużo choruje. To samo w sobie stanowi, że jestem pracownikiem drugiej kategorii. Taka prawda. 
Niewiele później jedna z koleżanek z pracy złożyła wypowiedzenie. Mówiła, że nie ma już siły na ciągłe nadrabianie zaległości, na nadgodziny i wracanie, kiedy dzieci już śpią. A wracała z urlopu wychowawczego wtedy, kiedy ja.
Tak się zastanawiam czasami, jakie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji...

wtorek, 23 września 2014

Mały konstruktor

Rowerek biegowy Adasia nabrał nowego wyglądu.
Koszyczek z przodu był inspirowany przykładem z bajki, choć tylko w sferze samego pomysłu. Jest zrobiony z pudełka po lodach, ma "odblask" z podkucia do mebli oraz profesjonalne oświetlenie. Tata trochę pomagał przy jego wykonaniu.
A teraz - uwaga! Przedni błotnik jest tylko i wyłącznie autorstwa Adasia. Adaś sam wymyślił, że można zrobić taki błotnik i sam wpadł na pomysł, jak go zrobić. 
Koszyczek był gotowy. Adaś zniknął nam na chwilkę w kuchni. Myśleliśmy, że napełnia koszyczek swoimi skarbami, a tymczasem po kilku minutach Adaś przyszedł dumnie zaprezentować nam swoje dzieło - błotnik z plastikowej części od innej zabawki, przyklejony do rowerka taśmą klejącą. 
Kreatywność Adasia przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. 
Wyobraźnia dziecka jest niesamowitym źródłem pomysłów.

piątek, 19 września 2014

Czwarte urodziny Adasia

Poznajecie tego kawalera? 


Tak, to Adaś. Taki niespełna roczny. 
Im Adaś jest starszy, tym trudniej mi wyobrazić sobie, jaki był maleńki.

Początki raczkowania...


...pierwsze próby samodzielnego jedzenia...


...nauka picia z kubeczka...


...pierwsze samodzielne kroczki...


Przychodzą takie chwile, kiedy nagle uświadamiam sobie, jaki mój synek jest już duży. Już nie niemowlak, już nie maluszek, już w pełni - przedszkolak. Choć może teraz kolejne kroki na drodze do samodzielności nie są tak spektakularne i widoczne na co dzień, jak w pierwszych dwóch latach życia dziecka, to jednak są. Jeśli porównam w myślach Adasia 3-letniego i Adasia 4-letniego to różnica jest ogromna. 
Wydoroślał mi synek, rozumie dużo więcej i mówi dużo więcej (choć rok temu ciężko mi było uwierzyć, że Adaś może posiąść jeszcze większy zasób słownictwa przed osiągnięciem wieku szkolnego ;) Jeździ na rowerku biegowym, powoli uczy się łapać piłkę. Skacze! Rok temu Adaś chyba jeszcze nie potrafił oderwać nóg od podłoża. Pisze kilka literek, potrafi się sam podpisać. Przekonaliśmy się też niedawno, że - nie wiadomo skąd - Adaś umie dodawać w zakresie 10. To zresztą temat na osobny wpis. Nie samo dodawanie, ale sposób, w jaki to odkryliśmy. No i Adaś już wie, kim chce zostać w przyszłości! Był już wokalista rockowy (jejku, myślałam, że o tym marzą nastolatki...), był konduktor, a teraz jest robotnik. Domyślam się, że taki budowlany.
W wieku trzech lat Adaś, z niewielką pomocą, układał puzzle składające się ze 160 elementów. Obecnie nie ułoży nawet takich, które składają się z 20 części. Nie doszukując się w tym drugiego dna - bo mam nadzieję, że takiego nie ma - w pewnym sensie się cieszę. Cieszę się, że równamy do średniej. Zakres umiejętności i zainteresowań Adasia może choć odrobinę zbliżył się do poziomu, jaki prezentuje większość jego rówieśników. 

Trzy tygodnie temu Adaś obchodził swoje 4-te urodziny.
A to wielkie, urodzinowe, nadmorskie lody.
"Zimne" były, jak każde lody ;)


W kwestii prezentu i w tym roku Adaś był wyjątkowo niekonwencjonalny. Chciał dostać temperówkę. Kiedy tylko ją dostał, naostrzył całe pudełko kredek ołówkowych. 

niedziela, 14 września 2014

Dziecięca szczerość

Zaczyna się ten czas, kiedy Adaś powtarza dokładnie to, co powiedziałam, niekoniecznie w momencie, w którym chciałabym to usłyszeć. Zapewne każdy pomyślał teraz o słowach uznawanych za niekulturalne, ale nie w tym rzecz. Rzecz w absolutnej dziecięcej szczerości. Pewnie każdy rodzic kiedyś to przeżywał. Przynajmniej tak się pocieszam w chwilach, kiedy mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu ;)
W sobotę mieliśmy gości. Mieli nas odwiedzić znajomi z synkiem w wieku Adasia mniej więcej. Każdy z chłopców ma swój świat, ale w sumie mam wrażenie, że całkiem się lubią. Od rana Adaś nie mógł się doczekać kolegi. Po południu niecierpliwość Adasia sięgała zenitu, choć na planie dnia wyraźnie było zaznaczone, że goście przyjadą po obiedzie. A jak już było po obiedzie i gości dalej nie było, co chwilę słyszałam pytanie "kiedy przyjadą?" Za którymś razem powiedziałam, że w sumie to powinni już być i na pewno przyjadą lada moment, mając nadzieję, że taka odpowiedź nieco uspokoi Adasia.
Kiedy goście przyjechali Adaś wypalił (na szczęście nie od progu):
-Bo...wy...przyjechaliście trochę później.
...
Pewnego razu podczas pobytu nad morzem stałam z Adasiem pod sklepem i czekaliśmy, aż tata kupi słodką bułkę. W pewnym momencie przyszło mi na myśl, że być może małżonek nie jest dostatecznie uświadomiony, iż sobie i Adasiowi przygotowałam prowiant na plażę, a bułkę ma kupić tylko sobie. No i zdarzyło mi się powiedzieć dokładnie to, co pomyślałam:
-Adasiu, musimy wejść do sklepu i powiedzieć tacie, żeby nie nakupił dziesięciu bułek.
Kiedy stanęliśmy w drzwiach sklepu, ja z ulgą zobaczyłam męża kupującego tylko jedną słodką bułkę, więc uznałam, że interwencja nie jest potrzebna. Adaś za to oznajmił na cały głos:
-Tato, tylko nie nakup dziesięciu bułek!
Uwagę wszystkich zgromadzonych w sklepie mieliśmy zapewnioną. Miny - bezcenne. Moja pewnie też. 
...
Tata Adasia lepiej potrafi wybrnąć z takich sytuacji. Chociaż ta akurat nie miała nic wspólnego z dziecięcą szczerością, to równie skutecznie skupiła uwagę wszystkich klientów w sklepie. 
Adaś z tatą weszli do sklepu spożywczego (ostatnio udaje się z Adasiem zrobić drobne zakupy spożywcze!) Zaraz przy drzwiach są warzywa. 
-There are apple! (Tam są jabłko!) - wykrzyknął Adaś. Zna sporo słówek po angielsku, bo dzieci uczą się tego języka w przedszkolu. Wymowa rewelacyjna - już tata nad tym pracuje ;) Tylko z gramatyką bywa gorzej.
Oczywiście wzrok wszystkich wkoło padł na Adasia. A tata odparł spokojnie:
-Yes, and there are tomatoes! (Tak, a tam są pomidory)
I poszli dalej.
Zresztą od jakiegoś czasu Adaś używa tylko angielskich słów na określenie jabłek i pomidorów. 
Prawdziwym hitem sezonu jest jednak fakt, że Adaś "tomatoes" jada i to w niesamowitych ilościach, prosi o dokładki, a czasem doda jeszcze, że je "uwielbia". Hit polega na tym, że do lipca tego roku Adaś nie tknął pomidora.

czwartek, 11 września 2014

Drugi tydzień w nowym przedszkolu

Przez pierwszy tydzień września Adaś chodził do przedszkola adaptacyjnie, na krócej i z tatą gotowym w każdej chwili wkroczyć do akcji. Oczywiście - gdyby zaszła taka potrzeba. Od tego poniedziałku miało już być normalnie, tak jak zakładamy, że będzie przez najbliższe miesiące. Adaś będzie przyprowadzany do przedszkola na śniadanie, a odbierany po zupce. W sumie będzie w nim spędzał 5 godzin dziennie. Czy to realne? Zobaczymy. 
Od poniedziałku jednak Adaś nie poszedł do przedszkola, bo zdążył już złapać jakiegoś przedszkolnego wirusa. Jak zwykle wirus ów zaatakował krtań, ale na szczęście nic poważniejszego się z tego nie rozwinęło. 
Całkowicie samodzielny debiut w nowym przedszkolu Adaś miał więc dzisiaj. Podobno było całkiem nieźle. Panie pochwaliły, że Adaś dzielnie sobie radził. Jak zwykle rysował samochody.
Po wyjściu z sali synek oprowadził mnie po swoim przedszkolu (nie wiedział chyba, że kilka razy już tam byłam). Pokazał mi akwarium. Akwarium to prawdziwy hit, ale jeszcze bardziej interesują go żółwie wodne. 
Potem poszliśmy (pieszo!) na przystanek autobusowy. Był to pewnego rodzaju test nowej drogi powrotnej z przedszkola. Poznawanie. Początek układania jej tak, żeby było jak najlepiej. 
Droga powrotna z poprzedniego przedszkola była inna, zupełnie inna. Prowadziła poboczną, gruntową drogą przez pola. Jeździły po niej samochody, ale dość rzadko. 
Teraz jest inaczej. Poznajemy wielkie miasto. Poznajemy ruchliwe ulice, hałas na drodze, wsiadanie do autobusu. Nie jest to Adasiowi zupełnie obce, bo na terapię też jeździmy autobusem do miasta. Babcie Adasia mieszkają w mieście. W ogóle to miasto mamy tak blisko, prawie jakbyśmy w nim mieszkali. Z drugiej strony jednak rzadko chodziłam z Adasiem wzdłuż tak ruchliwych ulic. Jeżeli – to Adaś siedział w wózku i zamykał budkę, jakby odcinając się od świata. Zresztą co ma, najlepsza choćby, znajomość miasta, wobec nieznajomości tej jednej, konkretnej drogi, którą trzeba przejść po raz pierwszy.
Teraz szliśmy pieszo. Rozważałam, czy to się uda. Czy Adaś będzie miał tyle siły, żeby dojść na przystanek, czy…Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, zastanawiałam się, czy uda nam się wypracować sposób spacerowania zupełnie naturalny dla większości mam i dzieci – chodzenie za rękę. Adaś za rękę nigdy nie chodził. Jeżeli już szedł, to zawsze gdzieś z tyłu, albo gdzieś z przodu. Nigdy obok. Przystawał, wzbraniał się przed dalszą drogą, a potem pędził do przodu. 
Dzisiaj było dobrze. Adaś szedł za rękę. Walka zaczęła się dopiero na dźwięk przejeżdżającej obok straży pożarnej. Był krzyk, zatykanie uszu. Miasto w tym wydaniu przerosło Adasia.
Potem znów był spokój, pomimo szumu przejeżdżających samochodów. Obserwowaliśmy pętlę tramwajową, Adaś wypatrywał najnowszych modeli autobusów miejskich. Tylko deszcz zaczął padać.
Kiedy dochodziliśmy do domu, deszcz padał już bardzo mocno. 
-Ale pogoda nam się trafiła! – powiedziałam do synka.
Adaś przytaknął, po czym zupełnie poważnie dodał:
-Leje jak zebra! :)
Chyba muszę popracować nad dykcją...;)

środa, 3 września 2014

Przedszkolne początki...po raz drugi

Przeżywaliśmy to rok temu, przeżywamy i w tym roku. 
W lipcu przetoczyła się u nas burzliwa fala niepewności, formalności i załatwiania przedszkolnych spraw. Udało się. Od poniedziałku po raz kolejny mamy przedszkolne początki, tym razem w nowym przedszkolu.
Wiemy, że nie będzie łatwo, ale czujemy, że jest to zmiana na lepsze. 
Adaś samą zmianą chyba szczególnie się nie przejął. Bardziej faktem, że w ogóle idzie do przedszkola. 
Jak było?
Pierwszego dnia, kiedy wróciłam z pracy, Adaś spontanicznie opowiedział mi o przedszkolu. Dowiedziałam się, że są w nim nowe panie, jest akwarium, papugi, a nawet żółw, którego Adaś jeszcze nie widział. Jest też drugi chłopczyk o imieniu Adaś...
Po czym ze stoickim spokojem Adaś dodał:
-W starym przedszkolu nazywali go Tomkiem, a w nowym - Adasiem.
Okazało się, że Adaś z nowego przedszkola jest bardzo podobny do Tomka z poprzedniego przedszkola.
Adaś powiedział mi też, że dzieci były bardzo głośno. Mówił, żeby były ciszej, ale to nie zadziałało.
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej Adaś podzielił się tyloma informacjami na temat przedszkola...

Początki i tym razem są trudne. Jak będzie dalej, tego nie wiem. Jest iskierka optymizmu - czuję, że jeśli ma się udać, to w tym przedszkolu się uda. Z drugiej strony jest też gdzieś ukryta obawa, że być może Adaś nadal nie jest gotowy na przedszkole.

poniedziałek, 1 września 2014

Wakacje

Wróciliśmy z wakacji, wypoczęci i zadowoleni :) Pogoda nie była może wymarzona, ale też nie najgorsza. Słonecznie było, tylko dosyć zimno. W użyciu były zarówno zimowe kurtki, jak i kąpielówki. 
Adaś nas bardzo pozytywnie zaskoczył, a co najważniejsze nad morzem mu się podobało! To wcale nie jest takie oczywiste, że wszystkim dzieciom wakacyjne wyjazdy się podobają, kiedy tylko nie pada deszcz, a rodzice nie każą im zwiedzać zabytków. Z dziećmi ze spektrum autyzmu bywa różnie. Zaczynając od początku...

Podróż
Podróżowanie z Adasie zawsze należało do trudnych. Podejrzewam, że chodzi o chorobę lokomocyjną, albo nadmiar migających za oknem bodźców. W każdym razie Adaś podczas dłuższej jazdy samochodem zaczyna przeraźliwie płakać i rzucać się w foteliku. Wiemy na pewno, że nie jest znudzony, tylko coś mu dolega, chociaż jak na razie nie jest nam jeszcze w stanie powiedzieć, co. Wiemy też, że to nie przejdzie samo. Musimy się zatrzymać w najbliższym możliwym miejscu. Nie zapomnę powrotu znad morza dwa lata temu. Planowaliśmy dojechać do domu około północy, a dojechaliśmy wykończeni o świcie, zwiedzając po drodze dość wątpliwej jakości przydrożne parkingi. 
Tym razem jakieś 30 km przed dotarciem do celu podróży uświadomiłam sobie pewną rzecz...Właśnie wtedy Adaś zaczął płakać i musieliśmy się zatrzymać, ale był to pierwszy nieplanowany postój w czasie 8-godzinnej jazdy! Zdałam sobie sprawę, że właśnie przejechaliśmy zupełnie spokojnie, bez niespodzianek, jakieś 500 kilometrów. Podróż powrotna była równie spokojna. 
Jedyne, co się nie zmieniło - niezależnie od pory, o której jedziemy, Adaś nie śpi. Tym razem w drodze powrotnej znad morza o 22.30 Adaś popijał herbatkę w McDonaldzie w towarzystwie młodzieży, która przyszła tam raczej dla rozrywki. Hm...

Plaża
Adaś wbiegł na plażę z uśmiechem od ucha do ucha. Dziecko, które prawie nigdy nie okazuje emocji, wyglądało na wyraźnie radosne! Nie zniechęcił go wiejący wiatr, ani piasek pod nogami. Kiedyś był z tym problem. Adaś chodził po plaży na paluszkach, piasek pod nogami sprawiał mu wyraźny dyskomfort. Tym razem nic takiego - tarzał się w piasku do woli. Dopiero, kiedy kropelka wody spadła mu na ubranie, reakcja była jak najbardziej standardowa. I tak już było za każdym razem.
Na plaży byliśmy codziennie, chociaż najczęściej było chłodno i wiał silny wiatr. Ulubioną zabawą Adasia stało się budowanie z piasku. Były zamki, dziedzińce, piaskowy żółw, port morski, a nawet...lądowisko dla latawca. Być może to właśnie te piaskowe budowle przyciągały inne dzieci...

Dzieci
Adaś miał kilku plażowych kolegów! Kiedy budowaliśmy coś z piasku, zdarzało się, że mniejsze lub większe dzieci przychodziły do nas się pobawić. Pierwsza reakcja Adasia była z reguły "na nie", ale potem było tylko lepiej. Jednego dnia Adaś szalał na plaży z 6-letnim Grzesiem. Statkami z patyków dopływali do zbudowanej z piasku olbrzymiej latarni morskiej. Innego dnia Adaś budował tunele z 6-letnim Gabrysiem i jego młodszym bratem. Bajka po prostu! Mama i tata w tym czasie rozmawiali sobie spokojnie z mamą chłopców. Z młodszymi dziećmi Adaś dogadywał się zdecydowanie gorzej, ale samo tolerowanie ich obecności to było naprawdę coś. Raz tylko, kiedy pewien maluszek wszedł do zbudowanej przez nas zatoczki w tym samym czasie, kiedy był w niej Adaś, Adaś po prostu zesztywniał. Nic nie powiedział, żadnej reakcji, ale ten wyraz twarzy i całego ciała Adasia pamiętam do teraz.

Plac zabaw
Adaś nie przepada za placami zabaw. Przechodziliśmy raz koło wielkiego, kolorowego placu zabaw. Takiego, że nawet na nas, dorosłych, zrobił wrażenie. Postanowiliśmy wyczekać Adasia. Zwróci uwagę na ten plac zabaw, czy nie? Adaś obejrzał się. Szliśmy dalej, jak gdyby nigdy nic. Będzie chciał pójść się pobawić czy nie? Chciał! Adaś zaczął rozmowę, jak zwykle, od drugiej strony, ale powiedział w końcu to zdanie! "Chcę pójść się pobawić!" Nie dosyć, że zakomunikował nam, czego chce, to jeszcze chciał iść na plac zabaw, na którym były dzieci.
Adaś jest może nieco mniej sprawy, bardziej ostrożny, ale od niedawna zaczyna próbować. Wiele wysiłku i odwagi kosztuje go, żeby wspiąć się tam, gdzie wpinają się inne dzieci, widzimy ten najwyższy poziom skupienia na jego twarzy, jak waży każdy krok i...dumni jesteśmy jak nie wiem co!
A co do tamtego placu zabaw to jeszcze na koniec...Adaś znalazł sobie kolegę :)
Coś mi się wydaje, że kiedyś, może już całkiem niedługo, przekroczymy pewien etap i stanie przed nami nowe zadanie. Jak do tej pory problemem było, żeby Adaś w ogóle chciał jakikolwiek kontakt z dziećmi nawiązywać. Kolejną barierą będzie, żeby umiał rozmawiać z rówieśnikami tak, żeby ten kontakt podtrzymać.

A na koniec parę zdjęć.