sobota, 31 stycznia 2015

Zdarzyło się coś

Kilka dni temu zdarzyło się coś. Właściwie była to nie jedna rzecz, a dwie.
Pewnie ta druga bez tej pierwszej by się nie wydarzyła, chociaż chyba uczciwiej byłoby powiedzieć, że ta druga nie wydarzyłaby się bez wielu miesięcy ciężkiej pracy.
Najpierw ta pierwsza jednak. Jedna z, na szczęście, nielicznych chwil, w których uświadomiłam sobie, że Adaś jest dzieckiem autystycznym. Jedna z nieprzepracowanych jeszcze sytuacji. Trudna dla Adasia. Trudna dla nas. Chwila absolutnej bezradności.
Zupełnie zwykła rzecz. Miał do taty Adasia przyjść pewien pan, załatwić pewną sprawę. Adaś uprzedzony został, choć może nieco zbyt późno, bo w sumie sami dowiedzieliśmy się dość późno. "Pan" znalazł się na adasiowym planie dnia. Wszystko wytłumaczone - kto, kiedy i że tylko parę minut.
Nic z tego...Nastąpiła jedna z tych najbardziej kryzysowych sytuacji. Siedziałam z Adasiem w naszej sypialni i cieszyłam się, że z mebli znajdują się tam tylko łóżko i szafa. W miarę bezpieczna przestrzeń, jeśli ktoś wie, co mam na myśli. Próbowałam tłumaczyć, rozmawiać. Próbowałam...Okropne uczucie.
Pan dawno sobie poszedł, ale Adaś długo nie mógł się uspokoić.
Zdałam sobie sprawę, że tak jest zawsze ilekroć ktoś do nas przychodzi. Jest kilka osób, które Adaś w naszym domu toleruje. Oswojonych. Poza tym zawsze to samo, choć raczej nieczęsto mamy gości. Naruszenie bezpiecznego terytorium?
Lepiej wychodzi nam chyba nawet chodzenie do kogoś. Może bardziej znane? Zresztą w razie czego możemy po prostu skończyć wizytę szybciej.
Tu odwrotu nie ma.
Ja nie byłam zdenerwowana, zresztą nie miałam powodu, choć cała ta sytuacja wymagała ode mnie mnóstwo wysiłku i opanowania. Ja czułam się po prostu beznadziejnie bezsilna.
Chyba nie pisałabym o tym, gdyby nie to, że tego samego wieczoru wydarzyło się coś jeszcze.
Było już dawno po wszystkim. Bawiliśmy się. Za którymś razem Adaś wbiegł w szafę. Popatrzył na mnie. Nic bym nie powiedziała. Ostatnio często wbiega w meble.
Ale Adaś, sam z siebie, powiedział mi, nawiązując do sytuacji sprzed paru godzin:
-Mamo, ja wcześniej uderzałem w tą szafę, bo byłem na ciebie zezłoszczony. A teraz to tak z radości.
Powiedział to, choć ja do sprawy nie wracałam. Powiedział coś, nad czym od dawna pracujemy.
"Adasiu, krzyczysz, bo jesteś zdenerwowany, bo..."
Mówienie o emocjach.
Zaprocentowało.

wtorek, 27 stycznia 2015

Spadł śnieg, niestety

Adaś bardzo lubi śnieg. Zwłaszcza po poprzedniej, zupełnie bezśnieżnej zimie. Na sam widok białego puchu za oknem buzia mu się uśmiecha. 
Wstałam rano i zobaczyłam, że wkoło jest biało. Tym razem wcale się nie ucieszyłam. Śnieg jest u nas tak rzadko. Dziś jest, a jutro już go nie będzie...Jak tu powiedzieć Adasiowi, który za chwilę wyjrzy za okno i zobaczy tyyyle śniegu, że dzisiaj nie wyjdziemy się pobawić? A na pewno nie na tak długo, jak by chciał. 
Adaś od razu miał plan - sanki, bałwanek (tylko nie taki mały, jak bałwanek sąsiada, musimy ulepić większego!), rzucanie śnieżkami i obowiązkowo odśnieżenie przed domem. I co? Nic.
Nadal siedzimy w domu. W piątek wydawało nam się, że tym razem 2-3 dni i będzie po sprawie. Tymczasem przeziębienie ciągnie się już prawie tydzień i końca nie widać. W niedzielny wieczór Adaś dostarczył nam standardowo mocnych wrażeń i znów mało na dyżur nie jechaliśmy. Zresztą tak sobie myślę, że gdyby nie nasze wcześniejsze doświadczenia, może byśmy się aż tak nie wystraszyli. Ale doświadczenia mamy, jakie mamy i nigdy nie wiemy, czego się spodziewać. Inhalacje z soli fizjologicznej nie dały rady i trzeba było dołożyć Pulmicort. 
Miało przejść. Przeszło. Na mnie, Adasia przy tym wcale nie opuszczając. Wyjątkowo uparty wirus. Oby tylko tatę Adasia oszczędził, bo na razie - Adaś marudny (jeśli czuje się tak, jak ja, to nie ma co się dziwić), ja marudna. Dołączenie kolejnej marudnej osoby mogłoby się okazać mieszanką wybuchową. 
Z drugiej strony to tylko przeziębienie. Zostaję z Adasiem sama w domu ze spokojem. Układam plany dnia, wymyślam zabawy. Robimy inhalacje, a poza tym gotujemy, bawimy się i pewnie trochę mamy już dość tego siedzenia w domu. Tak zwyczajnie. 
Nie zawsze tak było. Bywało, często bywało, że zostając z chorym Adasiem w domu miałam duszę na ramieniu. 

sobota, 24 stycznia 2015

Adaś ma plan

Wczoraj Adaś miał dzień pod tytułem "pójdę do szkoły". Od rana, z nieznanych mi przyczyn, średnio raz na godzinę informował mnie, że niedługo pójdzie do szkoły. Zdawało mi się, że go ta perspektywa nawet cieszy, chociaż z Adasiem nigdy nic nie wiadomo.
W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy synek na pewno wie, kiedy to nastąpi, bo w końcu 1,5 roku to nie aż tak niedługo. Okazało się jednak, że wszystko wie doskonale...
-Teraz będę chodził do przedszkola, jeszcze ten rok i następny. Potem pójdę do szkoły. A po szkole pójdę do...do...
Chwila napięcia. Byłam ogromnie ciekawa, co też Adaś chce mi powiedzieć. Przeszło mi przez myśl, że może po prostu ma już polski system szkolnictwa w jednym palcu i powie, że pójdzie do gimnazjum. Otóż nie. Adaś mierzy wyżej.
-...do studia! - oznajmił w końcu.
Oczywiście miał na myśli pójście "na studia" a nie "do studia" :)
Więc o edukacyjną przyszłość mojego dziecka nie muszę się już martwić, skoro w wieku niespełna 5 lat ma już tak sprecyzowane plany.

Z rzeczy bardziej teraźniejszych to siedzimy w domu.
Od września Adaś nie chorował, aż się bałam zapeszać. Poza leciutkim zapaleniem krtani we wrześniu przez prawie pół roku nie złapał żadnej przedszkolnej infekcji. Raz miał katar i tyle. W przedszkolu szalały rotawirusy, ostatnio ospa (Adaś już miał) i różne inne choróbska i...nic. Za każdym razem, jak tylko słyszałam o przedszkolnych infekcjach - a nasze przedszkole informuje rodziców o takich przypadkach - serce stawało mi w gardle. Przecież w zeszłym roku było naprawdę ciężko...
W każdym razie z lekką obawą myślałam, że prędzej czy później na pewno coś się przyplącze.
Tym razem standard - Adaś ma zapalenie krtani. Na szczęście jak na razie przebieg jest łagodny, podobnie jak we wrześniu,  i oby już tak zostało.

Siedzimy więc w domu. Im Adaś jest starszy, tym trudniej go jakoś zająć. Zabawa na zasadach adasiowych. To zresztą odrębny temat. Mam nadzieję, że małymi kroczkami, uda nam się wyjść z pewnych utartych schematów. Jest tematycznie, jest fabuła, nie mogę narzekać, ale jest też powtarzanie konkretnych sekwencji i duży sprzeciw wobec wszelkiej spontaniczności. Wobec tego, co wymyślił ktoś inny niż Adaś.
Bawię się z Adasiem w wyjazd nad morze. Jednym autkiem jedzie czteroosobowa rodzina - mama, tata i dwóch chłopców - a drugim babcia i dziadek. Jest postój. Wysiadamy, jemy. Potem siusiu (coś trzeba wymyślić, ale też nie ukrywam, że pewien walor edukacyjny miał w tym być). Toaleta damska, toaleta męska (Adaś lubi rozpoznawać symbole, więc temat nam znany).
-Adasiu, do której toalety pójdzie starszy chłopczyk? - zapytałam.
-Do damskiej.
-Adasiu, to jest chłopiec. Pójdzie do męskiej.
Adaś przemyślał i przyswoił.
-Adasiu, a do której toalety pójdzie tata?
-Do damskiej!
-Dlaczego?
-Bo męska jest zajęta.
:) :) :)

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Wyjazd do Opola - z zupełnie niemerytorycznej strony ;)

W piątek przypadał nasz comiesięczny wyjazd do Opola. 
To kolejna rzecz pomijana na blogu. Może kiedyś, bardziej mimochodem, napisałam na ten temat parę słów. W każdym razie od października jeździmy do Prodeste regularnie, co miesiąc. W jakimś stopniu stało się to elementem naszej szerzej pojętej codzienności. Tak zwyczajnym, jak cotygodniowe terapie w Promyku Słońca, choć wymagającym nieco więcej zachodu.

Więc w ubiegły piątek znów wyjazd do Opola. 
Adaś wstał w wyraźnie nie najlepszym nastroju. 
Całą drogę przez miasto (niemal 40 minut) był płacz i krzyk:
-Zawróć! Zawróć! Zawróć!
W pewnym momencie czułam, że mój małżonek jest bliski wyprowadzenia z równowagi.
Po wjeździe na autostradę (opcja "zawróć!" nie działa) Adaś zaczął krzyczeć bardziej ogólnie, żeby po chwili znaleźć nowy powód:
-Jestem głodny!
Teoretycznie nie powinien być głodny, ale każdy powód, żeby się zatrzymać, jest dobry. Zresztą, nie było wyjścia. Stanęliśmy na najbliższym, jednym z nielicznych na drodze z Wrocławia do Opola, parkingu. Adaś dostał kanapkę z masłem orzechowym. Może niezbyt zdrowa, ale wyraźnie poprawiła mu humor. 
Ubrać Adasia, rozebrać Adasia, bagażnik - torba z jedzeniem, picie dla Adasia, picie dla taty Adasia...i tym sposobem, kiedy już siedzieliśmy w samochodzie gotowi do dalszej drogi, butelka z piciem znalazła się w moich rekach...i jakoś tak eksplodowała, ledwo jej dotknęłam...
Byłam więc cała mokra. Samochód też. 
(Mąż mi nie odpuści i kazał napisać, że to picie nie było wodą...;)
Jedziemy dalej. Nic się przecież nie stało, myślę sobie. Grunt to dojechać bezpiecznie.
Kiedy zobaczyłam, co Adaś wyprawia z tyłu ze swoją butelką z piciem, którą miał tylko trzymać w rękach, od razu poczułam, że będzie nieciekawie:
-Adasiu, uważaj, żebyś się nie oblał, tak jak ja.
Po tym stwierdzeniu na tylnej kanapie zapanowała cisza, a po chwili dało się słyszeć:
-Mamo...tato...a kiedy to wyschnie?
(@#$^&*^&*##*)
...
Najważniejsze, że humor się Adasiowi poprawił...
...i w razie czego mam dla niego ubrania na zmianę, nawet kilka kompletów.
Dla siebie ubrań na zmianę co prawda nie mam, ale na dworze jest +10 stopni, a nie -10, a przecież w styczniu mogłoby być i -10...
Rano zastanawiałam się, czy ubrać dżinsy w kolorze niebieskim, czy czarnym i wybrałam te ciemniejsze. Nie wiem, co mną kierowało, ale był to zdecydowanie dobry wybór.
Kiedy już dojechaliśmy do Opola, a ubrania i kurtka dawno wyschły, małżonek przyznał, że zniosłam tę sytuację z piciem ze stoickim spokojem i że on na moim miejscu chyba by nie był tak spokojny.
Zapytałam retorycznie, co by zrobił. 
Odpowiedział, że nie wie. 

Droga powrotna to już był niemal relaks. 
Mieliśmy jeszcze w planach odwiedzenie IKEI w celach obiadowych - raz, że stamtąd do domu mamy jeszcze spory kawałek do przejechania, a dwa, że potem było jeszcze coś do załatwienia na mieście.
Kiedy już prawie dojeżdżaliśmy, Adaś oznajmił dramatycznym tonem:
-Płocę się!
Nie byliśmy w stanie dociec, co sprawia Adasiowi taki dyskomfort, a Adaś powtarzał dalej, równie dramatycznie:
-Płocę się! Kiedy będzie ta IKEA, bo ja się płocę!...Ja się zapłocę w tych dwóch koszulkach!
Adaś w ten nieco zawoalowany sposób chciał nam powiedzieć, że jest mu za ciepło. 
Analogiczną regułę wymowy Adaś stosuje przy wyrazie "wosk", z którego wychodzi "włosk".

A na koniec parę zdjęć. Co prawda nie z Opola ;) 
Pusto było, jak nigdy! Adaś bawił się rewelacyjnie.




piątek, 16 stycznia 2015

Z tematów pomijanych...

Pisząc poprzedni wpis uświadomiłam sobie, że wiele spraw, głównie tych adasiowo-medycznych, pomijałam ostatnio na blogu. Pomijałam je trochę z braku czasu, a trochę - po prostu nie chcąc o nich pisać, skoro zasadniczo nic się nie zmieniło. Nadal stoimy na tym samym, pomimo kilku odbytych konsultacji.
Sięgając więc nieco wstecz, w kwietniu Adaś miał video EEG. Pisałam wtedy, że w opisie znalazło się stwierdzenie "podejrzenie zmian". Myślałam, że znaczy to mniej więcej tyle, co "zapis jest trochę nieprawidłowy", "być może nieprawidłowy", czy coś w tym stylu. Na konkretach się nie znam. Czarna magia, jak dla mnie. Prędzej jestem w stanie przeczytać w języku angielskim artykuł z dziedziny genetyki, niż zrozumieć cokolwiek z opisu EEG po polsku.
Podczas wizyty u neurologa dowiedzieliśmy się, że wynik badania jest po prostu nieprawidłowy. Pani doktor uniknęła jednak jednoznacznego sformułowania podejrzewając, iż może to być błąd samego zapisu. Biorąc pod uwagę, co Adaś wyrabiał przed samym badaniem, jestem w stanie się z nią zgodzić. Założenie czepka wywołało trwający blisko godzinę atak histerycznego płaczu. Kiedy już uznaliśmy, że sprawa jest przegrana i badania nie da się wykonać, Adaś usnął, ale co się wcześniej naszarpał i nakrzyczał...
W każdym razie pani doktor powiedziała, że z jednej strony nie chce stawiać jednoznacznej diagnozy, nie będąc jej pewną, a z drugiej - nie może wykluczyć padaczki u Adasia. Pozostaje nam powtarzanie EEG co pół roku i czekanie. Oby nic nie wyszło.
Niestety od dłuższego czasu video EEG w ośrodku, do którego chodzimy, nie działa i nie wiadomo, kiedy będzie działać. Ze względu na grudniowy incydent i planowany za miesiąc rezonans w znieczuleniu ogólnym, czas nas nieco goni i zapewne będziemy musieli wykonać je prywatnie w innym miejscu.

Niedługo Adasia czeka dalsza diagnostyka endokrynologiczna.
Na luty mamy zaplanowany rezonans magnetyczny przysadki. Obawiam się tego badania ze względu na konieczność podania znieczulenia ogólnego. Adaś nigdy wcześniej takiego znieczulenia nie miał, nie wiemy, jak jego organizm zareaguje. Serce staje nam w gardle na samą myśl o tym, ale niestety - konieczność.
Konieczność tym bardziej, że niedobór hormonu wzrostu u Adasia może powodować głębsze skutki dla jego zdrowia. To nie tylko niski wzrost, ale też potencjalnie niebezpieczne epizody hipoglikemii, problemy metaboliczne, które mogą z niej wynikać i tak dalej.
Mam nadzieję, że to już będzie komplet badań koniecznych do złożenia wniosku o przyznanie leczenia hormonem wzrostu - pomiary w poradni, nocny wyrzut hormonu wzrostu, testy stymulacyjne i teraz rezonans. Chyba, że okaże się, iż niektóre badania wcześniej wykonane straciły swoją ważność i trzeba je powtórzyć.
Mam świadomość, że samo złożenie wniosku nie jest równoznaczne z przyznaniem leczenia. Wniosek może przepaść w przedbiegach ze względu na zbyt szybkie tempo wzrastania. Chociaż 5 cm/ rok nie jest tempem oszałamiającym, czytałam, że nieraz takie wnioski bywały odrzucane z miejsca, pomimo spełnienia wszystkich pozostałych kryteriów. Wniosek może też przepaść ze względu na jeszcze inne, trudne dla mnie do przewidzenia, przyczyny. Zobaczymy...
Jeżeli Adasiowi zostanie przyznany hormon wzrostu, zaczniemy się zapewne martwić koniecznością codziennych zastrzyków, możliwymi skutkami ubocznymi, tym, jak Adaś zareaguje (przy braku efektów leczenie jest przerywane). Wybiegam jednak za bardzo w przyszłość.

Niedawno podjęliśmy niełatwą dla nas decyzję. Zamierzamy starać się o przyznanie Adasiowi orzeczenia o niepełnosprawności. Długo, bardzo długo z tym zwlekałam, czarując rzeczywistość i mówiąc sobie, że przecież Adaś tak naprawdę niepełnosprawny nie jest, a bez orzeczenia sobie jakoś radzimy...Pod koniec grudnia pojawiły się jednak pewne okoliczności i z przyczyn czysto praktycznych, po przemyśleniu wszelkich możliwych opcji uznaliśmy, że orzeczenie jest konieczne i tyle. Za dużo osiągnęliśmy, żeby teraz to zepsuć.
Wczoraj odebraliśmy zaświadczenie lekarskie. Wieczorem przeczytałam je na spokojnie. Znów przy zapisie "rokowania niepewne" jakoś ciężko mi się zrobiło. Kilkakrotnie powtórzone "podejrzenie choroby genetycznej". Trochę wewnętrznego buntu na początek...a potem myśl, że zapewne będąc na miejscu pani doktor, po gruntownym przejrzeniu dokumentacji medycznej Adasia, wpisałabym to samo...

wtorek, 13 stycznia 2015

Z drugiej strony...

To była ta radosna, i jak najbardziej prawdziwa, strona świątecznych dwóch tygodni. 
W tle była jeszcze druga strona. Pewien niepokój o adasiowe zdrowie. 
Tak się złożyło, że niewiele przed świętami Adaś zrobił się jakiś blado - pokładający. Miewa takie okresy - przychodzi taki tydzień, czasem miesiąc, kiedy mamy poczucie, że coś jest nie w porządku, choć nie jesteśmy w stanie ani ustalić przyczyny tego stanu, ani nawet powiedzieć, co konkretnie się dzieje. 
Tym razem chyba nawet bylibyśmy skłonni podejrzewać, że problem jest natury psychicznej i wiąże się z nadmiarem świątecznych wrażeń, gdyby nie to, że zmiana nastąpiła jeszcze przed Wigilią. 
Więc niby wszystko toczyło się normalnie, ale gdzieś tam w głowie były pytania, dlaczego Adaś jest teraz taki nijaki - bez apetytu, wstaje zmęczony, przez chwile bawi się, jak gdyby nigdy nic, a zaraz potem kładzie się na podłodze i tak leży. 
Wszelkie próby powiązania różnych faktów ze sobą tworzą w mojej głowie niejasną plątaninę, z której nie wynikają żadne konstruktywne wnioski, a tylko coraz więcej znaków zapytania. Może alergia? Może do tej układanki dołączyć brak snu - bo Adaś ostatnio gorzej sypia...Ale jako skutek, czy przyczynę?
Pod koniec grudnia miało miejsce jeszcze coś. Nie jesteśmy w stanie wyjaśnić tego inaczej, niż kolejnym napadem padaczki. W poniedziałek tuż po Świętach tata został sam w domu z Adasiem, ja poszłam do pracy...
Znamy to już, niestety. Tym razem Adaś nie mówił, że światło go razi. Tym razem mówił, że nic nie widzi. Wszystko trwało na tyle długo, że tata prawie wzywał karetkę. Po tym wszystkim Adaś poprosił o picie, dużo picia i doszedł do siebie. Jak gdyby nic się przed chwilą nie działo. Nie wiemy nawet, czy pamięta cokolwiek.

sobota, 10 stycznia 2015

Tak było - świątecznie i zimowo

Dwutygodniowa przerwa świąteczna to był bardzo udany czas.
Tata z Adasiem mieli długie wolne. Ja niezupełnie, ale korzystałam z wolnych dni ile się dało.
Byliśmy na kilku zimowych spacerach.
Byliśmy na pizzy w kameralnej pizzerii. Udało się! Adasiowi się nawet podobało. Najbardziej chyba przez to, że na stole stała mała, zapalona świeczka. Jeśli chodzi o pizzę, to Adaś lubi zjadać tylko brzegi - tą część ciasta, na której nie ma ani sosu ani innych dodatków;)
Po pizzy była przejażdżka tramwajem, takim nowoczesnym, co wygląda prawie jak pociąg. Adaś lubi takie tramwaje, nawet bardzo. Lubi jak są puste. To było coś zupełnie innego, niż wsiadanie do zatłoczonego tramwaju w środku miasta, żeby dojechać na terapie. Nie - tego Adaś nie lubi, a wręcz nie znosi. Nieraz musieliśmy czekać na autobus, bo do tramwaju Adaś za nic nie chciał wsiąść. W każdym razie ten tramwaj był prawie pusty i dokładnie taki, jakie jeżdżą koło stadionu piłkarskiego! To osobna historia. Właśnie wracając ze stadionu Adaś się w tych - dokładnie tych, żadnych innych - tramwajach zakochał.
Spadł śnieg, więc nawet nieużywane w zeszłym roku sanki zostały przyniesione ze strychu. A jaką Adaś miał frajdę! Czekał na prawdziwą zimę już od dawna. Chciał budować bałwana i zamki ze śniegu. Chyba nawet nie pamiętał już, że kiedy spadnie śnieg, to można jeździć na sankach. Miał niespełna 2,5 roku, kiedy ostatnio widział śnieg.
Mi tymczasem, kiedy przechodziliśmy koło lodowiska w parku, przyszedł do głowy nieco szalony pomysł, że...może już czas na łyżwy? Nawet zaczęłam się, dyskretnie i nieśmiało, rozglądać za łyżwami dla Adasia, ale niestety - nie widziałam tak małych rozmiarów. Więc siłą rzeczy - łyżwy jednak nie w tym roku.


Któregoś razu tata powiedział Adasiowi, że następnego dnia przyjdzie do nas wujek Rafał oglądać skoki narciarskie. Na co Adaś, z zupełną dziecięca szczerością, nie mając naprawdę nic złego na myśli, zapytał...czy wujek Rafał nie ma w domu telewizora?
Przecież to oczywiste, że skoro wujek przychodzi do nas oglądać skoki, to tylko dlatego, że nie może ich obejrzeć u siebie. Wymiar wspólnego oglądania jeszcze dla Adasia nie istnieje.

Dzisiaj Adaś był w takim nastroju, w jakim jest od środy. Jednym słowem kolejny trudny dzień. Ale byliśmy na spacerze. Chociaż wiał wiatr, Adasia nie trzeba było do spaceru szczególnie przekonywać. Szedł sam, na własnych nogach i dopiero po 15 minutach zarządził bezwzględny odwrót. Jednak i to odbyło się w miarę spokojnie, bez krzyku i nadal na własnych nogach. Po drodze Adaś pogłębił swoją wiedzę na temat cyrkulacji wody w przyrodzie. A jak! Naukowa debata była - że woda z kałuży płynie do kanalizacji, potem do rzeki, potem do morza...A czy morze się nie przepełni? - wyraził swoją wątpliwość Adaś. Dowiedział się więc, jak tworzą się chmury i skąd bierze się deszcz. Temat przy dzisiejszej pogodzie bardzo na czasie zresztą.

piątek, 9 stycznia 2015

Święta...i po świętach

Początkowo tak się jeszcze trochę obawiałam. Mając w pamięci zeszłoroczne święta, zastanawiałam się, czy to nie jest bajka. Czy nagle coś się nie popsuje.
Im bliżej były święta, tym bardziej pozbywałam się tych obaw. Kolejne dni grudnia mijały i wszystko było dobrze.
Były piękne Jasełka w przedszkolu Adasia. Było lepienie pierogów i uszek z prababcią. Przygotowywanie kartek świątecznych zaczęliśmy z początkiem grudnia, ale podejrzewam, że dotarły one do adresatów już po świętach. 
Rok temu byliśmy sami w domu - bo Adaś był chory. Dwa lata temu również - inaczej się wtedy nie dało.
W tym roku nabraliśmy przekonania, że możemy ten czas spędzić z rodziną, poza domem, i nie będzie to męczeniem dziecka. Wręcz przeciwnie - Adaś chyba nawet wolał pójść na Wigilię do babci!
Było prawdziwie świątecznie.
Tuż przed wyjściem z domu

Adaś, kiedy ma się ubrać elegancko, już nie ubiera zielonych skarpetek. Wśród obrazków, z których korzystamy, pojawiły się koszula i muszka. Muszki nie wymagamy ;) Ubraniem koszuli za to Adaś mnie zaskoczył. Nie tyle tym, że miał ją na sobie w wigilijny wieczór, choć to już byłoby dużo. On ją sam ubrał!
Pewnie niejeden rodzic ma czasami dość tego "ja siam!", zwłaszcza, kiedy się spieszy, a dziecko akurat wtedy chce zaprezentować swoją samodzielność. Ja na razie nie mam dość. Adaś nigdy nie "chciał sam", a już na pewno nie w kwestiach samoobsługi. Czasami, zależnie od motywacji, był w stanie wykonać to, czego od niego wymagaliśmy. Nigdy jednak nie wykazywał inicjatywy.
Tymczasem ja wcale nie oczekiwałam, że Adaś sam ubierze i zapnie koszulę w wigilijne popołudnie. Zapinanie guzików to trudna czynność, wymaga sporej sprawności.
Adaś się jednak uparł. Nie zraził się niepowodzeniami. Wytrwale kombinował, aż udało mu się zapiąć jeden guzik, potem drugi...A jaką miał z tego satysfakcję!
Podjecie inicjatywy, wytrwałość w dążeniu do celu i radość, kiedy się udało - takie zwykłe u innych dzieci, u Adasia było bardzo, bardzo niezwykłe.

Na imieniny, obchodzone w Wigilię, Adaś dostał od babci grę planszową "Grzybobranie". Pamiętam, że kiedyś, za którymś pobytem w szpitalu, inny chłopczyk z sali miał taką grę. Wtedy Adaś zupełnie nie rozumiał, o co w niej chodzi. Ciągle więc żyłam w przekonaniu, że na gry planszowe jest jeszcze za wcześnie, a tymczasem...gra okazała się prawdziwym hitem! A jaką przyjemność wszyscy mieliśmy ze wspólnej gry! Tak - ja też :) Gra została u babci i myślę, że musimy sobie jakąś grę planszowa sprawić do domu. Może dla odmiany nie "Grzybobranie"? Choć z drugiej strony myślę, że w tej grze dużym atutem jest element kolekcjonerstwa ;) Przy układaniu domina Adaś nadal nie może pojąć, że wygrywa ten, kto ma mniej kostek, a nie ten, kto ma ich więcej.
Uśmiech w świąteczny poranek
W środę Adaś wrócił do przedszkola po długiej, trwającej dwa tygodnie, przerwie świątecznej.
Niezbyt dobrze się dla nas złożyło, że od razu pierwszego dnia był bal karnawałowy. Wszystko zostało zaplanowane i ogłoszone dużo wcześniej, Adaś też wiedział, co go czeka. Czuliśmy jednak, że powrót do przedszkola będzie i tak dużym wyzwaniem dla zmysłów Adasia i dodatkowe atrakcje nie są w tym dniu wskazane. Nawet bez tych dodatkowych wrażeń powrót do przedszkola należałby do raczej trudnych.
Tak marudnego Adasia dawno nie widziałam. Wszystko mu przeszkadza, wszystko jest na nie. Każdy powód jest dobry, żeby wybuchnąć płaczem. W środę Adaś usnął po 40-minutowym płaczu z jakiegoś-tam-powodu i wcale nie o ten powód chodziło, tylko o rozładowanie emocji...Jakoś to przetrwamy. Musimy. Po tygodniu powinno być lepiej, mam nadzieje. Pomyśleć, że w zeszłym roku tak było codziennie... 

sobota, 3 stycznia 2015

Dzisiaj muszę mniej poważnie ;)

Zapewne pierwszy wpis w Nowym Roku powinien wyglądać inaczej, ale dzisiaj po prostu MUSZĘ podzielić się pewną rozmową Adasia z tatą.
Adaś właśnie zgarnął ostatni kawałek jabłka ze stołu.
- Czy mamy jabłko na jutro? - zapytał, bo zawsze w takich sytuacjach zadaje podobne pytanie.
- Nie.
- Kupiliśmy? 
- Nie.
- Kupimy?
- Nie.
-...Zrobimy? - zapytał w końcu Adaś z niemałym zdziwieniem w głosie.

A skoro już jest mało poważnie, to tak sobie dzisiaj przykleiliśmy parę balonów do sufitu. Adaś miał niezły ubaw. Kilka baloników trzyma się sufitu aż do teraz. Eksperyment wyszedł przypadkiem - ot, pewnego razu podrzucony do góry balonik został tuż pod sufitem...i zaczęła się zabawa!