czwartek, 11 września 2014

Drugi tydzień w nowym przedszkolu

Przez pierwszy tydzień września Adaś chodził do przedszkola adaptacyjnie, na krócej i z tatą gotowym w każdej chwili wkroczyć do akcji. Oczywiście - gdyby zaszła taka potrzeba. Od tego poniedziałku miało już być normalnie, tak jak zakładamy, że będzie przez najbliższe miesiące. Adaś będzie przyprowadzany do przedszkola na śniadanie, a odbierany po zupce. W sumie będzie w nim spędzał 5 godzin dziennie. Czy to realne? Zobaczymy. 
Od poniedziałku jednak Adaś nie poszedł do przedszkola, bo zdążył już złapać jakiegoś przedszkolnego wirusa. Jak zwykle wirus ów zaatakował krtań, ale na szczęście nic poważniejszego się z tego nie rozwinęło. 
Całkowicie samodzielny debiut w nowym przedszkolu Adaś miał więc dzisiaj. Podobno było całkiem nieźle. Panie pochwaliły, że Adaś dzielnie sobie radził. Jak zwykle rysował samochody.
Po wyjściu z sali synek oprowadził mnie po swoim przedszkolu (nie wiedział chyba, że kilka razy już tam byłam). Pokazał mi akwarium. Akwarium to prawdziwy hit, ale jeszcze bardziej interesują go żółwie wodne. 
Potem poszliśmy (pieszo!) na przystanek autobusowy. Był to pewnego rodzaju test nowej drogi powrotnej z przedszkola. Poznawanie. Początek układania jej tak, żeby było jak najlepiej. 
Droga powrotna z poprzedniego przedszkola była inna, zupełnie inna. Prowadziła poboczną, gruntową drogą przez pola. Jeździły po niej samochody, ale dość rzadko. 
Teraz jest inaczej. Poznajemy wielkie miasto. Poznajemy ruchliwe ulice, hałas na drodze, wsiadanie do autobusu. Nie jest to Adasiowi zupełnie obce, bo na terapię też jeździmy autobusem do miasta. Babcie Adasia mieszkają w mieście. W ogóle to miasto mamy tak blisko, prawie jakbyśmy w nim mieszkali. Z drugiej strony jednak rzadko chodziłam z Adasiem wzdłuż tak ruchliwych ulic. Jeżeli – to Adaś siedział w wózku i zamykał budkę, jakby odcinając się od świata. Zresztą co ma, najlepsza choćby, znajomość miasta, wobec nieznajomości tej jednej, konkretnej drogi, którą trzeba przejść po raz pierwszy.
Teraz szliśmy pieszo. Rozważałam, czy to się uda. Czy Adaś będzie miał tyle siły, żeby dojść na przystanek, czy…Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, zastanawiałam się, czy uda nam się wypracować sposób spacerowania zupełnie naturalny dla większości mam i dzieci – chodzenie za rękę. Adaś za rękę nigdy nie chodził. Jeżeli już szedł, to zawsze gdzieś z tyłu, albo gdzieś z przodu. Nigdy obok. Przystawał, wzbraniał się przed dalszą drogą, a potem pędził do przodu. 
Dzisiaj było dobrze. Adaś szedł za rękę. Walka zaczęła się dopiero na dźwięk przejeżdżającej obok straży pożarnej. Był krzyk, zatykanie uszu. Miasto w tym wydaniu przerosło Adasia.
Potem znów był spokój, pomimo szumu przejeżdżających samochodów. Obserwowaliśmy pętlę tramwajową, Adaś wypatrywał najnowszych modeli autobusów miejskich. Tylko deszcz zaczął padać.
Kiedy dochodziliśmy do domu, deszcz padał już bardzo mocno. 
-Ale pogoda nam się trafiła! – powiedziałam do synka.
Adaś przytaknął, po czym zupełnie poważnie dodał:
-Leje jak zebra! :)
Chyba muszę popracować nad dykcją...;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz