piątek, 9 listopada 2018

Szkolne decyzje i ich efekty

Wakacje minęły nam szybko, a wrzesień przyniósł kojenie szkolne zawirowania, tym razem na nasze własne życzenie.
Kiedy z końcem sierpnia ubiegłego roku już wiedzieliśmy, że Adaś pójdzie do szkoły rejonowej, spodziewałam się sytuacji zero-jedynkowej. Zakładałam, że po kilku miesiącach będziemy mieli pewność, czy nasz wybór (nazwijmy to wyborem) był dobry, czy zły. Po kilku miesiącach zasadniczo wiadomo było, że dobrze nie jest ale – powiedzmy wprost – z tej strony, z której problemów raczej się nie spodziewaliśmy. Stereotyp bowiem mówi, że w szkole dzieci z zaburzeniami ze spektrum autyzmu mają największy problem z rówieśnikami i często jest to prawda. Adaś tymczasem miał w klasie kolegów, miał nawet jednego najlepszego kolegę i jedną najlepszą koleżankę. Nie nadążał jednak z nauką. Zaległości rosły, chłopak się frustrował, a my z nim. Ilość zadań domowych przybierała tempo zastraszające, a do tego coraz częściej zdarzało się, że do zrobienia w domu było wszystko, czego Adaś nie zrobił danego dnia w szkole, bo zwyczajnie nie nadążał, nie rozumiał poleceń albo w ogóle nie wiedział, co się w klasie dzieje. Jakbyśmy wsiedli do pędzącego naprzód pociągu, bez możliwości zatrzymania się i złapania oddechu. Wysokie wymagania, wycieczki po dwa-trzy razy w tygodniu, lekcje dodatkowe; szybciej, więcej, lepiej. Nauczyciel wspomagający wydawał się nie bardzo rozumieć adasiowe problemy – zresztą raczej bywał na lekcjach niż był, a szkoła robiła wszystko, by chłopaka „dorównać do średniej”, co na daną chwilę było raczej zadaniem niewykonalnym. Zadaniem, z którego rozliczany był Adaś i my jako rodzice. Bardzo duża, przepełniona, masowa szkoła, o wysokim poziomie nauczania. Znaleźliśmy się w dość patowej sytuacji, z której nie bardzo wiadomo było, jak wybrnąć. Najbardziej oczywista droga, czyli „warto rozmawiać”, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, a wręcz po kilku próbach przekonałam się, że przynosi rezultaty odwrotne od oczekiwanych. Pozostawało pytanie, czy to już jest ten moment, kiedy trzeba wywrócić wszystko do góry nogami, dokładając Adasiowi stresów związanych ze zmianą szkoły, czy może starać się jakoś przetrwać i mieć nadzieję, że z czasem będzie lepiej, albo przynajmniej – nie będzie gorzej? Trudny rachunek plusów (koledzy i piłka nożna, z pewną namiastką normalności w tle) w zestawieniu z minusami (zdecydowanie nie wyobrażałam sobie edukacyjnej przyszłości Adasia w tej szkole). W pewnym sensie może spodziewałam się, że wydarzy się coś spektakularnego, jakieś wielkie „bum”, po którym najmniejszych wątpliwości nie będzie, ale nic takiego nie nastąpiło.
Wakacje były czasem dobrym, oderwaniem od szkolnych stresów, ale też pokazały nam, że jak Adaś zmienił się przez ten rok.
Z początkiem lata, otrzymując kolejne odmowne pismo z gminy – w którym to gmina przekonywała mnie, że zapewnienie 2x45min zajęć z psychologiem i nauczycielem wspomagającym w tygodniu sprawia, że dziecko ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi ma w miejscowej szkole odpowiednie warunki do nauki – usiadłam i przeczytałam (po raz któryś z kolei) orzeczenie. Zestawiłam je ze stanem faktycznym i z lekką goryczą uświadomiłam sobie, że z zapisanych w nim zaleceń tak naprawdę NIC nie jest realizowane. Z jeszcze większą goryczą przyznałam, że podjęcie próby udowadniania tego byłoby walką z wiatrakami. Jak mamy mówić o dostosowaniu wymagań do możliwości dziecka, kiedy Adaś praktycznie wszystko musi nadrabiać w domu? Jak mamy mówić o stałości i informowaniu o zmianach, kiedy nauczyciel wspomagający na lekcje „wpada” w nieokreślonych porach? Zarazem wszystko to jest niedookreślone, i nie da się tego zamknąć w ramach ilościowych czy czasowych, tak jak dwie godziny zajęć rewalidacyjnych w tygodniu.

Decyzja o zmianie szkoły łatwa nie była, wręcz była dość mocno obciążająca.
Jeszcze trudniejsze okazało się to, że nie przyniosła ona oczekiwanych rezultatów. 
Z początkiem września Adaś poszedł do nowej szkoły, jedynej dostępnej dla nas komunikacyjnie spośród kilku rozważanych. Spędzania 4 godzin dziennie w korkach sobie nie wyobrażamy, po prostu. Znaleźliśmy się w zupełnie nowej, edukacyjnej rzeczywistości, dalekiej jednak od oczekiwań. Muszę sprawiedliwie przyznać, że szkoła jest kameralna, a wymagania są zgodne z możliwościami Adasia, ale stosowane w niej metody wychowawcze są dla nas nie do przyjęcia. Co widzieliśmy to nasze, niestety. Wystarczyły pierwsze dni roku szkolnego. Uraczył nas też Adaś kilkoma szkolnymi opowieściami z gatunku tych, że włos się na głowie jeży. Niechęć Adasia do szkoły nie tylko nie zmalała, ale wręcz wzrosła.
Zastanawiam się czasami, gdzie powinna mi się zapalić czerwona lampka. Czy po pytaniu o stosowane w szkole metody? Może...Wychowawczyni Adasia jest osobą nową w szkole, tego jednak wcześniej nie wiedzieliśmy. Rotacja kadry jednak była do przewidzenia. Jeszcze rok temu klasa była klasą integracyjną, teraz...no, nie jest.
Wrzesień był trudnym czasem. Adaś przeżywał szkolną adaptację w dość burzliwy sposób, a my własne rozczarowanie sytuacją, i własną niemoc. Bo odkąd Adaś rozpoczął edukację szkolną, zaczęły się schody, problemy nakładają się na siebie, pojawiają się wyrzuty sumienia, że trzeba było to czy tamto.

Minęły dwa miesiące. Okrzepliśmy trochę, przywykliśmy. Co dało się poukładać, to zostało poukładane. Wszystko toczy się swoim torem, z przerwami na gaszenie pożarów. Bajki jednak nie ma.