środa, 8 kwietnia 2015

Wielkanoc 2015


Zaczęło się jeszcze przed Niedzielą Palmową.
Adaś przyniósł z przedszkola palmę ozdobioną bibułą. "Do dokończenia w domu". Dokończyliśmy.
Synek wiedział już, że takie palmy zanosi się do kościoła, żeby je poświęcić.
Znaczącą część mszy spędziliśmy pod kościołem, co się akurat dosyć często zdarza. Tym razem byliśmy "gościnnie" w innej parafii. Tuż obok placu z ulubioną fontanną Adasia.
Biegał więc Adaś wokół fontanny i po samej fontannie. Myślałam, że jest zawiedziony, iż fontanna jeszcze nie działa. W pewnym momencie jednak stwierdził:
-Wiesz mamo, ja lubię fontannę jak działa i jak nie działa. Teraz to nawet dobrze, że nie działa. Przynajmniej mogę po niej chodzić.
Po czym Adaś zaczął analizować którędy i jak płynie woda - jeśli płynie. Tymczasem woda płynęła nie z fontanny, a z deszczu.

W piątek postanowiliśmy upiec wielkanocną babkę. Cała kuchnia była w nieładzie, ale co tam! Najważniejsze, że dobrze się bawiliśmy. 
Pieczenie ciasta z dzieckiem ma pewną wartość dodaną. Jeśli ciasto się nie uda, to przynajmniej można powiedzieć, że miło spędziliśmy popołudnie, dziecko zadowolone...i zwolnić się z kulinarnej odpowiedzialności za efekty ;)
Na załączonym zdjęciu zresztą widać tą wartość dodaną. Dla ciekawych dodam, że ciasto idealne nie było. 
Tym razem była jeszcze jedna wartość dodana, poza dobrą zabawą. 
Zawsze Adaś pomagał mi we wsypywaniu składników do miski, po czym kazał się zaprowadzić do swojego pokoju, i zamykał drzwi. Nie tolerował dźwięku miksera. Miałam po niego przyjść dopiero, jak skończę korzystać z tego urządzenia. 
Teraz również chciałam zaprowadzić Adasia do jego pokoju, ale odmówił. 
Włączyłam mikser na najmniejsze obroty. Jeszcze względnie cicho. 
Nic. 
Tłumaczę, że potrzebuję włączyć głośniej, żeby się ciasto udało.
-Mamo, ja się już miksera nie boję - oświadczył z dumą Adaś.
Przełączałam więc mikser stopniowo, na coraz większe obroty i...udało się!
-Nawet tak głośno się nie boję...nawet tak...nawet tak...

Pieczenie wielkanocnej babki.
Tyle przy tym radości!
Bałaganu też - widać nawet nieco ;)
W Wielką Sobotę przygotowaliśmy najbardziej oryginalne pisanki w całej wiosce. 
Przełamałam rutynę. Tak - ja przełamałam rutynę. Zawsze jajka były ze skrobanym wzorkiem. Zapewne od lat kilkunastu, bo jeszcze w czasach, gdy mieszkałam z rodzicami, to do mnie należało ozdabianie jajek na Wielkanoc. Pomyślałam jednak, że z tego skrobania jajek Adaś nie będzie miał żadnej frajdy i raczej nie ma szans, żeby go włączyć w tą czynność. A tak - proszę! 
Wartość dodana - analiza trudnej i do tej pory nie akceptowanej przez Adasia sytuacji pod tytułem "stało się". Stłukło. I nie da się zbitej skorupki scalić na nowo. Tym bardziej wartościowe, że wcześniej tłumaczyłam Adasiowi "na sucho", że pewne zachowanie ma takie konsekwencje. 

Najbardziej oryginalne pisanki w całej wiosce ;)
Popołudniu poszliśmy poświęcić te wyjątkowo oryginalne pisanki. Adaś, który tak ochoczo przygotowywał ze mną jajka, na myśl, że teraz idziemy z koszyczkiem do kościoła, stracił zapał. Nie chciał iść - widziałam to. Ale na planie było. Poszliśmy.
Pięć minut przed wyjściem Adaś zdążył jeszcze sobie wargę rozbić. Koszyczek gotowy, musimy na 15 zdążyć, bo u nas święcenie jajek odbywa się tylko razy rano i raz popołudniu (swoją drogą kiedyś przedefilowaliśmy z koszyczkiem przez całą wioskę nieświadomi godzinnego spóźnienia...spojrzenia ludzi były bezcenne, tylko nie bardzo wiedzieliśmy wtedy czemu tak się nam przyglądają ;)
Jeszcze tylko zęby poszłam umyć...Bach! Cisza. Z ustami pełnymi piany i szczoteczką do zębów w buzi lecę sprawdzić, co się stało...Na szczęście nic poważnego. Zęby Adasia całe, tylko buzia cała czerwona. Standard - ani my, ani on nie wie, co się stało. 
Tą drogą całe święcenie pokarmów Adaś spędził z miną dość specyficzną. Ekhm. 

Podczas wielkanocnego pobytu w kościele Adaś "zakumplował" się z kilkoma chłopcami. Śmiał się do nich, a oni do niego. Machali sobie. Nawet piątkę przybijali! 
Super, prawda? Przecież Adaś z reguły nie zwraca uwagi na inne dzieci.
Problem w tym, że chłopcy mieli na oko co najmniej po 10 lat. Adaś z dużo większą łatwością nawiązuje kontakt z dziećmi starszymi. Ławkę z przodu siedziała dziewczynka mniej-więcej w wieku Adasia. Czasem nawet widać było, że Adaś ją trochę interesuje. Uśmiechała się. Adaś jej nie widział.
Ta sytuacja z chłopcami była w sumie miła. Przyjemne wspomnienie. Adaś zachwycony. Dopytywał, kiedy znów kolegów spotka.
Uświadomiła mi jednak ogrom potencjalnych problemów.
Wiecie, o czym mówię? 
Skłonność do kolegowania się ze starszymi od siebie w połączeniu z brakiem należytego dystansu i skrajną łatwowiernością tworzą mieszankę wybuchową...

Na zakończenie Świąt Wielkanocnych mieliśmy, niestety, wizytę na ostrym dyżurze i wieczorny rajd po wrocławskich aptekach. O tym jednak (może) innym razem.
W skrócie - Adaś ma zapalenie oskrzeli przechodzące w zapalenie płuc. Nie brzmi dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz