piątek, 24 kwietnia 2015

Granice absurdu

W pierwszej połowie kwietnia Adaś miał być na oddziale endokrynologicznym na badaniach. Niestety, termin trzeba było przełożyć. 
Tyle się mówi, że kolejki do lekarzy na NFZ tworzą się miedzy innymi dlatego, iż pacjenci nie odwołują umówionych wizyt. Nic prostszego - wziąć telefon i odwołać, prawda? 
Próbowałam więc odwołać. 
Najpierw zadzwoniłam na ogólny numer rejestracji, aktywny tylko dwie godziny w ciągu dnia. Nic z tego, zajęty jak zawsze. Po godzinie nieudanych prób zadzwoniłam na oddział. Może chociaż odnotują? Nic bardziej mylnego. Pani, która odebrała telefon, rozumie, że szkoda miejsca, ale muszę dzwonić na rejestrację i na nic moje tłumaczenia, że najprawdopodobniej w 3 dni nie zdołam się na ten numer dodzwonić. Kiedy mój telefon pokazywał 100 (dosłownie sto!) nieudanych prób połączenia, miałam już serdecznie dość. Sarkastycznie pomyślałam sobie, że jak ta sama pani z oddziału zadzwoni do mnie później z pytaniem, czemu się nie zjawiliśmy, to chyba odpowiem "jak to dobrze, że pani dzwoni!"
Kolejnego dnia to samo. Dwie godziny dzwonienia. Wreszcie się udało! Wówczas pani z rejestracji powiedziała mi, że...mam jednak zadzwonić na inny numer. Szkoda, że nikt mi tego na początku nie powiedział...
Przeszło mi przez myśl, gdyby tak można było mailowo informować o nieobecności, omijając ten wiecznie zajęty telefon. Tak, jak...
Ten cudowny wynalazek wprowadzono w naszej poradni neurologicznej. Pierwszy termin eeg musieliśmy przekładać, bo wtedy również Adaś był chory. Nawet z jakimś tam wyprzedzeniem odwoływałam. Kilka dni wcześniej. E-mail wysłałam i o sprawie zupełnie zapomniałam. Jakie było moje zdziwienie, kiedy otrzymałam telefon od pani technik z pytaniem, czy przyjdziemy na eeg, bo jest już 15 minut po czasie...Sprawdziłam jeszcze raz, czy na pewno e-mail wysłałam na dobry adres. Owszem. Kilka dni później, w odpowiedzi na ten sam e-mail, otrzymałam informację o wyznaczeniu nowego terminu badania. Ktoś po prostu zapomniał odnotować.
Tego samego dnia, którego dzwoniłam na endokrynologię, umawiałam też Adasia do kardiologa. Termin na NFZ na...grudzień. Powinnam się cieszyć, że w ogóle się załapaliśmy na ten rok, zdaniem pani z rejestracji. Na koniec rozmowy pani poinformowała mnie, że zgodnie z nowymi wytycznymi NFZ, muszę od razu dostarczyć skierowanie. Wtedy, nie wiem właściwie dlaczego, pewnie za całokształt, coś we mnie pękło. Wyłożyłam, spokojnie i dobitnie, że jeśli dziecko naprawdę musi iść do kardiologa to chyba pani nie myśli, że będziemy czekać do grudnia. Będę jeszcze szukać gdzie indziej, może będą krótsze terminy oczekiwania. "To jak ma pani szukać, mam od razu wykreślić dziecko z listy?"
No i to był pierwszy raz, kiedy miałam ochotę walić głowa w mur, ze świadomością, że głową muru nie przebiję. Wiem, że każdy tak miewa. Czy ja jedna wiszę na słuchawce godzinami, żeby zarejestrować dziecko do lekarza lub odwołać wizytę? Nawet trochę sama na siebie byłam zła, bo należałoby wzruszyć ramionami i pójść dalej.
Było, minęło. Przy okazji ostatniej wizyty u alergologa okazało się zresztą, że na Klinikach terminy do kardiologa są znacznie krótsze i Adaś został zarejestrowany na drugą połowę maja.
Teraz próbuję umówić Adasia do neurologa. Nie zapisaliśmy go od razu, po wizycie, bo pani doktor nie widziała takiej potrzeby. Egg wyszło kiepsko i wygląda na to, że potrzeba jednak jest i to dość pilna. Terminów tymczasem brak. Za tydzień mogę dzwonić i pytać o sierpień. Prywatnie może końcówka maja. Do innej lekarki nawet prywatnie terminów na razie brak.
Po telefonie na rejestrację do neurologa zafundowałam sobie jeszcze kolejny telefon na endokrynologię. Dowiedziałam się, że na pobyt z Adasiem na oddziale muszę sobie załatwić urlop tylko niestety nikt mi nie powie na ile dni, a na koniec zostałam uświadomiona, że złożenie dokumentów na komisję przyznającą hormon wzrostu jest jak na razie sytuacją czysto hipotetyczną i raczej niepewną.
Po odłożeniu słuchawki miałam ochotę się rozpłakać. Z bezsilności.
Przepraszam więc najmocniej za ten wpis. Mam pełną świadomość, że jest to wpis psychoterapeutyczny. Taki dla mnie. Mam też pełną świadomość, że takie problemy miewam nie tylko ja.
W sumie to ja wcale nie lubię narzekać, ale przychodzi taka chwila, że człowiek musi, po prostu musi ponarzekać. Nawet się trochę zastanawiałam, jak podejść do tematu - na poważnie czy jednak mniej poważnie.

4 komentarze:

  1. Brak słów na tę rzeczywistość...
    Marzena, kompletnie nie wiem, co ci napisać, bo...nie da się pocieszyć w kilku słowach (brzmiących banalnie), ani niczego sensownego doradzić.
    Mogę jedynie napisac, że rozumiem Twoją bezradność.
    Też czekamy...

    Nie dajcie się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jak jest. Na co dzień przyjmujemy to jako pewnego rodzaju oczywistość, pomimo poczucia, że nie tak powinno być. Tylko czasami jakoś tak wszystko się skumuluje...
      Pozdrawiam. Kciuki trzymam za Wasz wyjazd do Warszawy - żebyście już niczego nie musieli przekładać i żeby Franio został kompleksowo zdiagnozowany.

      Usuń
  2. Absurd porostu, łącze się z Tobą w czekaniu.... Szymon od tygodnia wysypany, termin do alergologa - listopad. Ręce opadają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę już czasu minęło. Jak się ma Szymek?
      PS. U nas akurat do alergologa terminy są względnie normalne - około 1,5 miesiąca. Albo mieliśmy wyjątkowe szczęście...Albo budynek poradni odstrasza, bo lekarka była całkiem do rzeczy.
      Najgorsze, że to wszystko zależy - od województwa, przyznanych kontraktów, organizacji pracy poradni i tak dalej.

      Usuń