środa, 22 maja 2013

Poradnia endokrynologiczna

W kwestiach merytorycznych nie spodziewałam się niczego nowego. Najpierw zważą dziecko w pełnym rynsztunku (ubranie, pieluszka, czy co tam jeszcze ma na sobie), zmierzą. Potem lekarka popatrzy na wzrost dziecka. Pokiwa głową. Naniesie na siatkę centylową. Usłyszę stałą formułkę: "niewiele, ale coś tam rośnie, czekamy." I tyle. Kolejna wizyta za pół roku.
Ważenie odbyło się według opisanego powyżej standardu, dzięki czemu Adaś na papierze przekroczył magiczne 10 kg. W praktyce waży ledwo 9,5 kg. Jendak po stałej formułce, że "coś tam rośnie" lekarka uznała, że już czas żeby zrobić nocny test na wydzielanie hormonu wzrostu. Zaskoczenie - już? Myślałam, że będziemy czekać przynajmniej do ukończenia przez Adasia trzeciego roku życia. Jeszcze większe zaskoczenie, gdy poszłam umówić termin tego testu. Spodziewałam się terminu odległego o parę miesięcy, a tymczasem mamy się stawić na oddziale za niespełna tydzień.
Pisałam już kiedyś, jak wyjątkowo nieprzyjemne wrażenie robi poradnia endokrynologiczna dla dzieci, do której chodzimy. Stare, odrapane mury. Ciasny korytarz a na nim tłum ludzi. Konieczność stania w co najmniej trzech kolejkach - najpierw do rejestracji, potem do izby przyjęć na zważenie i zmierzenie, potem do lekarza. Wszędzie szum, przeciskający się w jedną i w drugą stronę ludzie.
Miejsce nieprzyjemne dla człowieka, który nie ma problemów z tolerowaniem hałasu i potrafi poruszać się w tłumie. Dla dziecka autystycznego jest to nie do zniesienia.
Jeszcze zanim weszliśmy do budynku do Adasia podbiegła dziewczynka. Zanim się zorientowałam, dotknęła go. Nic mu nie zrobiła, tylko dotknęła. To nie jej wina, że ma potrzebę przytulania, ani nie wina Adasia, że nie znosi dotyku. Dotyk go boli. Nigdy tego nie mówił, ale jestem pewna, że tak jest. Rozpłakał się.
Potem jak zwykle. Kolejka do rejestracji. Kolejka do izby przyjęć. Kolejka do lekarza. Adaś albo płakał, albo się wyłączał. Musiałam go trzymać cały czas na rękach. Ludzie wodzili za nami wzrokiem. Jedna pani zaproponowała, że obok jest poczekalnia z domkiem do zabawy i klockami, może się dziecko zajmie. Byliśmy tam już wcześniej. Pokazałam Adasiowi, że tam są klocki.
-Tam jest chłopiec. - powtarzał Adaś, jakby to zupełnie zamykało sprawę. Na nic próby przekonania go, że pomimo, iż jest tam inne dziecko, może tam pójść. Nie mógł.
Na chwilę zajęliśmy się liczeniem dziur w ścianie. Może seledynowy kolor lamperii ma właściwości kojące nerwy?
Niestety po wizycie u pani doktor czekała nas kolejka z powrotem do izby przyjęć, żeby ustalić termin testu nocnego. A potem kolejka do laboratorium na pobranie krwi. W sumie spędziliśmy w poradni 2,5 godziny.
Adaś miał już bardzo dość, a ja nie potrafiłam niczego zrobić, żeby było lepiej. Płakał, krzyczał, że chce wyjść, rzucał się i próbował mnie kopać.
Powiedzieć dziecku, że jak ten pan z chłopcem wyjdą to my wejdziemy i nie dotrzymać słowa. Źle. Powiedzieć to samo dziecku, które układa sobie świat według schematów i nie dotrzymać słowa...
Pan i chłopiec wyszli. W międzyczasie do kolejki dołączyło małżeństwo z niemowlakiem. Miałam w głowie, że powinnam ich przepuścić, ale patrząc na Adasia wiedziałam, że on dłużej tu nie da rady. Nie, nie tym razem, choć było mi z tym źle. No i przyszła nasza kolej, a rodzina z niemowlakiem bez słowa skierowała się do drzwi. Przeprosiłam, powiedziałam, że teraz nasza kolej, próbowałam wytłumaczyć, jaka jest sytuacja. A tatuś dziecka odwrócił się na pięcie i plecami do mnie rzucił, że z dzieckiem przed ukończeniem  roku czasu wchodzi się bez kolejki. Nerwy mi puściły. Wyrzuciłam z siebie swoje racje, ale co to dało? Zainteresowani byli już w gabinecie, a pół korytarza patrzyło na mnie jak na wariatkę, do tego nie radzącą sobie z własnym dzieckiem.
Adaś wpadł w histerię, bo było inaczej niż mama mówiła. Schemat się posypał, przecież mieliśmy wejść jak chłopczyk wyjdzie.
Poszłam tylko zapytać, czy można kiedy indziej zrobić te badania. Już mi było wszystko jedno, że kolejny raz trzeba będzie przyjeżdżać. Kiedykolwiek, tylko nie teraz. Po czym wyszliśmy. Posadziłam Adasia w wózku. Szybko się uspokoił i zasnął. A ja się po tym wszystkim po prostu rozpłakałam.
Na szczęście Adaś się wyspał i nabrał lepszego humoru. Tylko odruch wymiotny towarzyszył mu do wieczora. Niestety - chyba ostatnio Adaś tak reaguje na wizyty lekarskie. To samo było już podczas wizyty u psychiatry tydzień temu i u dermatologa.

1 komentarz:

  1. Ja Ci się wcale nie dziwię. Też bym się poryczała po tym. Ja zryczałam się po wizycie u kardiologa. Czekanie, przygotowywanie dziecka żeby chociaż wszedł, a ten pierniczy nie na temat, a potem pretensje do mnie i zero reakcji na moje prośby z uwagi na autyzm dziecka. Powinnam była go zwyzywać, ale głos mi uwiązł, bo z nerwów mnie aż dusiło.

    OdpowiedzUsuń