W zapasie trochę tematów jest, ale ponieważ są to tematy poważniejsze lub zwyczajnie wymagające więcej czasu, odłożę je na później. Będę szczera. Dziś piszę dla relaksu i odstresowania.
Będzie to wpis o tym, jak w niedzielę MIELIŚMY przebiec milę olimpijską...
Otóż w ubiegłym tygodniu małżonek oznajmił mi, że w niedzielę biegamy. Konkretnie - biegniemy milę w ramach Biegu Rodzinnego. Pobiec każdy może, jedynym warunkiem jest zapisanie się. W tym samym czasie prawdziwi biegacze biegną 33. Wrocław Maraton - 42 kilometry ulicami miasta. Bieganie to nie jest moja mocna strona, małżonka również (rower to co innego), o Adasiu nie wspomnę. Jednak posiadanie znajomych biegających maratony zobowiązuje ;)
Najpierw przeliczyłam w głowie milę na kilometry.
Potem przyszło mi na myśl, że przecież takiego dystansu to ja nie przebiegnę i może powinnam zacząć trenować. Wiem, jak wiele to mówi o mojej aktualnej kondycji (zresztą kondycji do biegania to ja nigdy nie miałam).
Następnie zaczęłam się zastanawiać, jak to zrobić, żeby Adaś przebył tę milę. Nie mówię - przebiegł, bo to absolutnie nierealne, skoro przechodzi ledwo 500 metrów. On tego nawet spacerem najprawdopodobniej nie przejdzie. Na wózek już jest za duży, więc na rękach u mamy? na barana u taty? W końcu wpadłam na genialny pomysł - weźmiemy rowerek biegowy. Przeczytałam od deski do deski regulamin i nic nie było o zakazie korzystania z rowerków biegowych. W każdym razie w tym kontekście moje obawy o to, jak ja przebiegnę tę milę, zupełnie się rozmyły.
Na koniec pomyślałam jeszcze tylko - to zaraz, o której wstajemy w niedzielę? O 7:00?!...
Zdradzę, że to nie był nasz pierwszy Bieg Rodzinny w ramach wrocławskiego maratonu. Wiedzieliśmy już jak to wygląda. Miły, aktywny początek dnia. Po biegu zaplanowaliśmy piknik w parku, więc ogólnie zapowiadała się całkiem przyjemna niedziela.
Adaś nawet się cieszył, że pobiegniemy, sprawa jak (czyli - rowerek) była rozwiązana, wczesna pobudka to drobiazg.
Tyle tylko, że na widok biegnącego tłumu Adaś wpadł w panikę. Nie było mowy o dołączeniu...
Daleko za ostatnimi zawodnikami, po długich negocjacjach, wyruszyliśmy na spacer "na milę olimpijską". Adaś stosował styl mieszany - rowerek-mama-tata. W ten sposób, jako ostatni, doszliśmy na metę (na której już dawno nikogo nie było ;)
Niedzielę tymczasem zakończyliśmy przydomowym piknikiem, bo proponowane na Stadionie Olimpijskim atrakcje również były dla Adasia zbyt głośne.
Daleko za ostatnimi zawodnikami, po długich negocjacjach, wyruszyliśmy na spacer "na milę olimpijską". Adaś stosował styl mieszany - rowerek-mama-tata. W ten sposób, jako ostatni, doszliśmy na metę (na której już dawno nikogo nie było ;)
Niedzielę tymczasem zakończyliśmy przydomowym piknikiem, bo proponowane na Stadionie Olimpijskim atrakcje również były dla Adasia zbyt głośne.
PS. Tak szczerze to troszkę nas Adaś w tą niedzielę nastraszył. W piątek tłumaczyliśmy sobie jego zmęczenie całym tygodniem zajęć w przedszkolu. W sobotę mogliśmy to przypisać panom remontującym nasz dom z zewnątrz. Co ma jedno do drugiego? Ot, została naruszona adasiowa bezpieczna strefa. Synek zawsze źle toleruje obce osoby w domu. Ale w niedzielę...Nie, to nie była wczesna pobudka, ani mila olimpijska przebyta na barana u mamy i taty na zmianę. To było to coś, z czym zmagamy się raz na jakiś czas. Według lekarzy za taki stan Adasia powinna być odpowiedzialna hipoglikemia, ale w praktyce rzadko ten trop okazuje się słuszny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz