wtorek, 15 września 2015

33. Wrocław Maraton

W zapasie trochę tematów jest, ale ponieważ są to tematy poważniejsze lub zwyczajnie wymagające więcej czasu, odłożę je na później. Będę szczera. Dziś piszę dla relaksu i odstresowania. 

Będzie to wpis o tym, jak w niedzielę MIELIŚMY przebiec milę olimpijską...
Otóż w ubiegłym tygodniu małżonek oznajmił mi, że w niedzielę biegamy. Konkretnie - biegniemy milę w ramach Biegu Rodzinnego. Pobiec każdy może, jedynym warunkiem jest zapisanie się. W tym samym czasie prawdziwi biegacze biegną 33. Wrocław Maraton - 42 kilometry ulicami miasta. Bieganie to nie jest moja mocna strona, małżonka również (rower to co innego), o Adasiu nie wspomnę. Jednak posiadanie znajomych biegających maratony zobowiązuje ;)
Najpierw przeliczyłam w głowie milę na kilometry.
Potem przyszło mi na myśl, że przecież takiego dystansu to ja nie przebiegnę i może powinnam zacząć trenować. Wiem, jak wiele to mówi o mojej aktualnej kondycji (zresztą kondycji do biegania to ja nigdy nie miałam).
Następnie zaczęłam się zastanawiać, jak to zrobić, żeby Adaś przebył tę milę. Nie mówię - przebiegł, bo to absolutnie nierealne, skoro przechodzi ledwo 500 metrów. On tego nawet spacerem najprawdopodobniej nie przejdzie. Na wózek już jest za duży, więc na rękach u mamy? na barana u taty? W końcu wpadłam na genialny pomysł - weźmiemy rowerek biegowy. Przeczytałam od deski do deski regulamin i nic nie było o zakazie korzystania z rowerków biegowych. W każdym razie w tym kontekście moje obawy o to, jak ja przebiegnę tę milę, zupełnie się rozmyły.
Na koniec pomyślałam jeszcze tylko - to zaraz, o której wstajemy w niedzielę? O 7:00?!...

Zdradzę, że to nie był nasz pierwszy Bieg Rodzinny w ramach wrocławskiego maratonu. Wiedzieliśmy już jak to wygląda. Miły, aktywny początek dnia. Po biegu zaplanowaliśmy piknik w parku, więc ogólnie zapowiadała się całkiem przyjemna niedziela.
Adaś nawet się cieszył, że pobiegniemy, sprawa jak (czyli - rowerek) była rozwiązana, wczesna pobudka to drobiazg. 
Tyle tylko, że na widok biegnącego tłumu Adaś wpadł w panikę. Nie było mowy o dołączeniu...
Daleko za ostatnimi zawodnikami, po długich negocjacjach, wyruszyliśmy na spacer "na milę olimpijską". Adaś stosował styl mieszany - rowerek-mama-tata. W ten sposób, jako ostatni, doszliśmy na metę (na której już dawno nikogo nie było ;)
Niedzielę tymczasem zakończyliśmy przydomowym piknikiem, bo proponowane na Stadionie Olimpijskim atrakcje również były dla Adasia zbyt głośne.



PS. Tak szczerze to troszkę nas Adaś w tą niedzielę nastraszył. W piątek tłumaczyliśmy sobie jego zmęczenie całym tygodniem zajęć w przedszkolu. W sobotę mogliśmy to przypisać panom remontującym nasz dom z zewnątrz. Co ma jedno do drugiego? Ot, została naruszona adasiowa bezpieczna strefa. Synek zawsze źle toleruje obce osoby w domu. Ale w niedzielę...Nie, to nie była wczesna pobudka, ani mila olimpijska przebyta na barana u mamy i taty na zmianę. To było to coś, z czym zmagamy się raz na jakiś czas. Według lekarzy za taki stan Adasia powinna być odpowiedzialna hipoglikemia, ale w praktyce rzadko ten trop okazuje się słuszny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz