wtorek, 17 lutego 2015

Zdarzyło się coś...pozytywnego tym razem

W niedzielę pogoda była równie piękna, jak w sobotę. Znów nam się zamarzył długi spacer. 
Adaś jednak nie był chętny. Już od jakiegoś czasu obserwuję taką prawidłowość. Jeśli któregoś dnia wybierzemy się na nieco dłuższy spacer, to następnie przez co najmniej tydzień Adaś nie chce na spacery w ogóle wychodzić. Zastanawia mnie to o tyle, że - na przykład w sobotę - Adaś chciał iść na spacer, nie narzekał, nie zarządził przedwczesnego odwrotu i mam wrażenie, że naprawdę mu się podobało. 
Z jednej strony liczę się z tym, że musimy brać pod uwagę mniejsze możliwości fizyczne synka...Tylko, właśnie - dlaczego? Adaś jest mniejszy i ma mniejszą masę mięśniową niż jego rówieśnicy - to pewne. Nie mamy jednak żadnych konkretnych przesłanek, by sądzić, że powodem jego niechęci do wysiłku jest jakiś fizyczny problem. Wręcz przeciwnie - większość specjalistów, z którymi o tymi rozmawiamy, jest zdania, że Adasia trzeba zachęcać, a wręcz zmuszać, do chodzenia, bo mu się po prostu chodzić nie chce. 
Mam jedynie przeczucie, ale czym jest przeczucie? Mogę się mylić. Mam nadzieję, że się mylę. 
Jeśli problem jest fizyczny to robię dziecku krzywdę zachęcając je do spacerów, jeśli psychiczny - krzywdę robię odpuszczając, kiedy nie chce wychodzić.
Biorę też pod uwagę, że po sobotniej wycieczce Adaś po prostu uznał, że spacer został zaliczony. Nawet się podobał. Ale na najbliższy tydzień/ miesiąc wystarczy.
To wszystko jednak lekka dygresja.

Poszliśmy więc w niedzielę na ten spacer. Adaś z trudem dał się namówić. Ledwo doszliśmy do końca ulicy, synek zarządził odwrót. Pomyślałam, sobie, że dobre i te 10 minut na świeżym powietrzu. 
Pozostało otworzyć furtkę, otworzyć drzwi wejściowe, rozebrać się i napić w domu ciepłej herbaty...
Ale zdarzyło się coś.
Adaś zauważył w ogródku konewkę. Koniecznie chciał napełnić ją wodą i podlać swoje "roślinki". 
W tym czasie do płotu podbiegł synek sąsiadów, którzy się niedawno wprowadzili. Powiedział dzień dobry, zawołał cześć do Adasia. Adaś go zignorował, więc chłopczyk po jakimś czasie zapytał nas, jak Adaś ma na imię i ile ma lat. Potem zapytał, czy może się z Adasiem pobawić. 
Może po tym półroczu w przedszkolu coś się zmieniło, jeśli chodzi o relacje Adasia z rówieśnikami? Miałam taką cichą nadzieję.
Adaś przez kilkanaście minut zajmował się przelewaniem wody w konewce. Mały sąsiad w tym czasie rozmawiał sobie z nami, ciągle licząc, że "nowy kolega" jednak się z nim pobawi. W pewnym momencie Adaś przestał przyglądać się konewce, w której i tak już wody nie było. 
-To może się teraz pobawimy? - zapytał chłopczyk.
Adaś, jak zupełnie inny Adaś, przytaknął. Od razu zaczęli jeździć autkami i nawet wymyślili fabułę.
Po chwili miałam to cudowne uczucie, że nie muszę się w tą zabawę w ogóle wtrącać. Że chłopcy świetnie się bawią SAMI! Poczucie, że tak właśnie powinno być. A jaki Adaś był szczęśliwy!
Kiedy tylko kolega poszedł do domu, Adaś dopytywał, czy przyjdzie do nas znowu.
Jak zupełnie różna sytuacja od tej sprzed paru tygodni. 
Stałam, patrzyłam, jak się chłopcy bawią i myślałam sobie, że przecież z Adasia zwyczajne dziecko. Jaki tam autyzm!  Tak, pewnie zbyt optymistycznie, ale uwielbiam takie chwile. Co z tego, że...pewnie inni rodzice dużo wcześniej i dużo częściej mogą patrzyć na swoje dzieci roześmiane i bawiące się z rówieśnikami.
Takie chwile dodają skrzydeł.
Może kiedyś Adaś będzie zapraszał kolegów do domu?
Może kiedyś będziemy chodzić na place zabaw, a tam Adaś od razu będzie biegł do dzieci?
Kiedyś myślałam, że to niemożliwe. Teraz wierzę, że tak może być. Nie musi, ale może.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz