niedziela, 14 lipca 2013

...

Za nami kolejny pobyt w szpitalu. Nagły i niespodziewany. Poniedziałkowy wieczór chciałabym wymazać z pamięci. Wolę do niego nie wracać myślami, a z drugiej strony – to wszystko i tak wraca, w poczuciu ogromnego niepokoju. Właśnie wieczorami, gdy Adaś spokojnie śpi w swoim łóżeczku w drugim pokoju.
...Bo w poniedziałek też tak było. Adaś poszedł spać. Po chwili wydał nam się ciepły. Zmierzyliśmy mu temperaturę – prawie 40 stopni. Szybko daliśmy paracetamol w czopku. Nie zdążyłam wrócić do sypialni, a tata Adasia krzyczał, żebym dzwoniła po karetkę. Adaś zaczął wymiotować i jednocześnie się dusić. Cały czerwono-siny, w oczach przerażanie. Nie mógł złapać powietrza, świszczał przy każdej próbie oddechu. Na szczęście zanim przyjechała karetka, sytuacja była w miarę opanowana.
Adaś chyba ma zwyczaju najpierw nastraszyć porządnie rodziców, a kiedy zjawiamy się u lekarza – nagle ozdrowieć. Tym razem również, kiedy przyszli ratownicy, Adaś na chwilę złapał kontakt. Był nawet w stanie powiedzieć, jak ma na imię. Temperatura spadła do 37, 7 stopnia. Panowie uznali, że na daną chwilę nie widzą potrzeby zabierania dziecka do szpitala. Jeśli nic się nie będzie działo, to mamy zbijać gorączkę do rana i pójść do przychodni. Jakby się pogorszyło – jechać na dyżur. Na koniec słowa, które ciągle mam w głowie „…a jakby się działo coś naprawdę niedobrego to pamiętajcie państwo, wy swoim samochodem jesteście szybsi”. Jeszcze w drzwiach, na do widzenia, usłyszeliśmy „proszę pamiętać, że jakby co, to spotykamy się w połowie drogi!” Nogi mi się ugięły.
Tak, wiem. Karetka jechała do nas 30 minut.
Adaś znów zasnął. Temperatura wydawała się być opanowana. Zimny okład na głowę. Spał jednak bardzo niespokojnie, jęcząc. Zanim minęły cztery godziny od poprzedniej dawki leku na zbicie gorączki, z Adasiem zaczęło się coś dziać. Gorączki nie miał. Wzdrygnął się raz, drugi. Parę razy pod rząd. Dreszcze? W końcu zaczął cały się trząść. Był przy tym zimny, a nie rozpalony. Dopiero po chwili, nagle, zrobił się bardzo gorący. Miał ponad 40 stopni. Daliśmy mu ibuprofen i zamierzaliśmy szybko jechać do szpitala. Zdążyliśmy wybiec przed dom. Adaś na chwilę odzyskał świadomość, powiedział do mnie, że nie chce jechać. Zaraz potem dostał drgawek gorączkowych.
Jakkolwiek to zabrzmi, byłam spokojniejsza niż chwilę wcześniej, kiedy zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje. Położyliśmy Adasia przy ulicy na kocu. Tak, jak poprzednim razem – po 2 minutach przeszło samo. Telefon na pogotowie. Tym razem kazali nam nie ruszać dziecka, sprawdzać tylko czy oddycha. Znów nogi się pode mną ugięły.
W karetce lekarz wyjął jakieś zawiniątko. Mało nie padłam – tlen? Nie, na szczęście to tylko wkładka pozwalająca bezpiecznie przewieźć tak malutkie dziecko. Przypięli Adasia i pojechaliśmy.
Wypełnianie formalności na szybko, bo Adaś znów zaczął odpływać. Gorączka rosła w oczach, choć od poprzedniej dawki leku minęła zaledwie godzina. Dopiero po kolejnym, podanym dożylnie leku, spadła.
Powiedziano mi, że jakby wyniki krwi były złe, to przyjdą powiedzieć. Do szpitala trafiliśmy przed drugą w nocy. Czwarta godzina, piąta…Nikt nie przyszedł. Jest dobrze. Rano na obchodzie lekarka przekazała, że synek ma idealne wyniki, wszystko w normie. Więc typowa infekcja wirusowa. Jak zwykle – lekko czerwone gardło.
Ogromna ulga, bo miałam już bardzo różne myśli w głowie. A z drugiej strony – to już kolejny pobyt Adasia w szpitalu przy banalnym przeziębieniu…
Od czwartku jesteśmy w domu. Dziś pierwszy wieczór, kiedy jakoś się trzymam. Adaś po infekcji już prawie nie ma śladu. Właściwie już na drugi dzień wyglądał na zdrowe dziecko.

5 komentarzy:

  1. Matko jedyna...oby to się już nigdy nie powtórzyło..
    Trzymajcie się, kochani:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, muszę brać pod uwagę, że to się może powtórzyć :(

      Usuń
  2. Jezu:( Tak mi przykro...domyślam się co czułaś:(((przytulam Cię bardzo mocno:* i ucałowania dla Adasia:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeżyłam to bardzo. Czuję, że po każdej takiej sytuacji jestem coraz mniej odporna psychicznie, bo wiem, co może się zdarzyć.

      Usuń
  3. Marzenko strasznie Ci współczuję takich przeżyć!
    Dla mnie zastanawiające jest tylko że lekarze nie chcą poszukać dokładnie przyczyny tak nietypowego reagowania na "niby drobną" infekcję.
    Dużo siły dla Was!
    Buziaki dla Adasia i niech już nie straszy więcej takimi atakami.

    OdpowiedzUsuń