wtorek, 4 września 2012

Spacer

Co jakiś czas pytałam Adasia czy chce pójść na spacer czy zostać w domu. Co prawda nie wyrażał tego werbalnie, ale wyraźnie na spacer iść nie chciał. W końcu, po dłuższym czasie, udało mi się go namówić.
Początek spaceru zapowiadał się nieźle. Adaś siedział w wózku. Mruczał co prawda po swojemu, ale nie ma spaceru, na którym by nie mruczał. Gorzej jest, jak krzyczy i rzuca głową na boki.
Po przejściu paru uliczek Adaś zbuntował i już dłużej nie chciał siedzieć w wózku. Iść sam też nie chciał. Usiadł na środku polnej drogi. Po kwadransie zdecydował, że może iść, ale pchając wózek. Niestety nie należy to do łatwych zadań, szczególnie na takim podłożu, i pojazd ani drgnął. Oczywiście frustracja była ogromna, a wszelkie próby pomocy kończyły się histerią.
Skręciliśmy w inną uliczkę. Odkąd pamiętam jest ona w remoncie, ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktokolwiek przy niej pracował. Niestety, tym razem w poprzek drogi stała koparka, a wokół niej kilku panów. Chciałam zawrócić. Jak tylko skręciłam kołami wózka, Adaś zaczął się wyrywać i krzyczeć „tam”. Zapomniałam. Przecież zawsze chodziliśmy właśnie tą drogą. Nie ma opcji zmiany trasy. Trudno, idziemy przed siebie.
Panom chyba się trochę nudziło, bo zaczęli zagadywać. Najpierw między sobą.
-Przytnij tę kostkę.
-Teraz nie będę ciął. Pani z wózkiem idzie, jeszcze dziecko wystraszę.
Pomyślałam, że bardzo miło, że pan o tym pomyślał. Przyspieszyłam trochę.
-Spokojnie, nam się nie spieszy. Pani przejdzie, my sobie popatrzymy.
Już wiem czemu ta droga jest wiecznie w remoncie…
Przeszłam. Adaś panów nie zauważył, ale koparka mu się podobała, bo przez dłuższy czas powtarzał w różnych konfigurajach "tam" "duża" (dudu) "koparka" (brum). Wtrącił do tego parę razy wyraz "nie wolno" (nu-nu), co za każdym razem utwierdza mnie w przekonaniu, że nie do końca rozumie jego znaczenie.
Po jakimś czasie Adaś znów zaczął się wyrywać z wózka, pokazując ogródek domu, obok którego przechodziliśmy. Sprawdziłam czy nie ma tam dmuchawców. Nie było. Wody w jakiejkolwiek postaci też nie było. Staliśmy więc tak, zupełnie nie mogąc się porozumieć. Adaś wyraźnie czegoś chciał, a ja nie miałam pojęcia czego.


Po jakimś czasie ruszyliśmy dalej. Oczywiście nie ot, tak sobie. Po długich próbach namówiłam wreszcie Adasia na zbieranie kwiatków. Nic z tego nie wyszło, bo przy drodze, między innymi rosły dmuchawce. Rozpoczął się specyficzny rytuał zbierania dmuchawców. Adaś zrywał dmuchawca, po czym rozglądał się wkoło. Jeżeli w zasięgu wzroku był jakiś inny dmuchawiec, szybko chwytał rączką za główkę trzymanego dmuchawca, tak jakby go zdmuchiwał. Po czym szedł zerwać następnego. Tak w kółko. Gdyby w zasięgu wzroku Adasia nie było innego dmuchawca niż ten, którego miał w ręce, na pewno trzymałby go aż do samego domu, tak starannie, żeby nic mu się nie stało.
 Rytuał został przerwany, gdy kolejne dmuchawce okazały się być za płotem, czego Adaś nie przewidział. Skończyło się to histerią, rzucaniem się na ziemię, krzykami i buntem „nie idę dalej”.
Spacer jak każdy inny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz