piątek, 18 listopada 2016

Światowy Dzień Wcześniaka

Wczoraj obchodzony był Światowy Dzień Wcześniaka.
Na blogu piszę o wcześniactwie po raz trzeci. 
Pierwszy raz pisałam trzy lata temu Światowy Dzień Wcześniaka 2013, lakonicznie, raczej czując wewnętrzny przymus niż potrzebę.
Dwa lata temu powstał tekst dość mocno osobisty Światowy Dzień Wcześniaka 2014.
Był jeszcze wpis z zeszłego roku, którego nigdy nie opublikowałam. Znalazłam go dwa dni temu, z lekkim zdziwieniem, pośród tekstów oczekujących na publikację.

Teraz łatwiej jest mi wracać do tego, co było - bo w jakimś sensie mogę wewnętrznie oddzielić to, co było, od tego, co jest. Przez pierwsze trzy lata życia Adasia po prostu nie byłabym w stanie.
Lista specjalistów na wypisie ze szpitala. Umawianie wizyt, wydzwanianie. Rozważanie, do których lekarzy możemy pójść na NFZ (terminy!), a do których musimy prywatnie.
Mnóstwo witamin, specjalnych odżywek, leków do podawania. Rozdrabnianie na łyżeczce, mieszanie z mlekiem. Potem godzina karmienia - przez pierwsze trzy miesiące z butelki, odciągniętym mlekiem. Adaś zasypiał w tym czasie, krztusił się. Nieraz zjadał zaledwie 30 ml w 60 minut.
Po pół roku doszła rehabilitacja. Trzy razy w tygodniu jeździłam z Adasiem do przychodni rehabilitacyjnej, ciesząc się, że udało nam się dostać w ramach NFZ. Chodziliśmy więc na przystanek, do tramwaju (a tramwaje wtedy jeszcze rzadko bywały niskopodłogowe, więc trzeba się było uśmiechać do obcych mężczyzn, żeby pomogli wnieść wózek). Adaś ćwiczył metodą Vojty. Z perspektywy czasu nie chcę oceniać, czy to była w jego przypadku dobra metoda, czy zła. Robił ogromne postępy, ale okupione płaczem i bólem zapewne.
W domu też ćwiczyliśmy - 3 razy dziennie, 7 dni w tygodniu.
Myślę, że wtedy nie miałam po prostu czasu na zastanawianie się nad całą zaistniałą sytuacją. Robiłam swoje.
W przeciwieństwie do wielu rodziców wcześniaków, nie bałam się o każdy oddech dziecka, bo Adaś wyszedł do domu w dobrym stanie, stabilny oddechowo. Lekarze nie zalecali nam nawet monitora oddechu, nie mówiąc już o instrukcjach, co robić, gdyby z dzieckiem coś się działo. Ja wierzyłam wtedy szczerze w ten spokój lekarzy i ani na chwilę nie zakładałam możliwości, że coś złego mogłoby się wydarzyć.
Potem było zapalenie płuc. Nie byłam w stanie rozpoznać poważnej infekcji u takiego maluszka. Adaś jadł jak zwykle, gorączki nie miał i w sumie dla własnego spokoju poszłam wtedy do przychodni z lekkim katarkiem u dziecka.
Taki był pierwszy rok życia Adasia. Przeleciał nam przez palce. Czas odliczały kolejne terminy badań kontrolnych. Ze wzrokiem dobrze (według mojej ówczesnej wiedzy "dlaczego miałoby nie być dobrze u tak późnego wcześniaka?" Teraz zapewne patrzyłabym na wszystko zupełnie inaczej). Słuch w porządku. Wylewów nie ma - ulga. Neurologicznie też w porządku. Po kilku miesiącach jednak nie w porządku - rehabilitacja. Słabo przybiera na wadze. Nadrobi. Traci na wadze. Nadrobi? Nadal słabo przybiera. Coś jest nie tak...
I tak dalej.
To wszystko było.
Czy to, co było ma wpływ na to, jak jest teraz? Zdecydowanie. Nie tyle myślę tutaj jednak o obecnym stanie zdrowia Adasia i o kilku diagnozach, które się przyplątały. Nie mam pewności, czy są one związane w wcześniactwem, czy nie. Intuicja podpowiada mi, że jest wręcz na odwrót. Zresztą Adaś jest obecnie całkiem dobrze sobie radzącym kilkulatkiem.
Myślę tutaj o tym, jak wygląda nasze życie rodzinne, relacje. Zaryzykuję stwierdzenie, że chodzi wręcz o to, jacy jesteśmy teraz. My i Adaś.
Rodzicom wcześniaka dużo trudniej przychodzi podjęcie decyzji o powiększeniu rodziny. Czasami lęk, że historia się powtórzy, jest tak silny, że dziecko pozostaje jedynakiem. Tym bardziej, że zawsze jest jeszcze świadomość, że mogło być dużo gorzej.
Jesteśmy nadopiekuńczy. Tyle razy okazywało się, że lęk o zdrowie dziecka był uzasadniony, że trudno pozwolić sobie na odrobinę luzu. Więc tak - dopiero teraz, po dwóch latach względnego spokoju (nie licząc kilku szpitalnych historii) katar nie wywołuje we mnie paniki, a przy pierwszych objawach kaszlu mogę poczekać chwilę i zobaczyć, jak się sytuacja rozwinie. Przy gorączce nadal obowiązuje stan najwyższej gotowości.
Jesteśmy nadopiekuńczy nie tylko w kwestiach zdrowotnych. Także tych społecznych, tych związanych z samodzielnością, z relacjami dziecka w grupie rówieśniczej. Tyle razy widzieliśmy to nasze dziecko daleko w tyle za dziećmi w jego wieku...i tak jakoś brak punktu odniesienia czego wymagać można, a co jest poza zasięgiem.
Zabrakło nam gdzieś takiego spokojnego czekania na kolejne kroki rozwojowe - bo zawsze była obawa, czy one w ogóle nastąpią.

Pisałam, że po tych wszystkich latach, widząc, jak jest teraz, łatwiej jest mi wracać myślami do przeszłości.
Zdecydowałam się pokazać kilka zdjęć z pierwszych tygodni życia Adasia.
Dwa pierwsze są dla mnie po prostu trudne i bardzo osobiste. Ostatnie, choć nadal trudne, lubię. Wtedy po raz pierwszy trzymałam Adasia na rękach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz