niedziela, 27 listopada 2016

Niepełnosprawne dzieci w kościele

Pół roku temu media obiegł opis sytuacji, która zdarzyła się w trakcie Wielkanocnej Mszy w pewnej małej miejscowości w Polsce. Podczas liturgii ksiądz wyprosił z kościoła matkę z niepełnosprawnym chłopcem, zarzucając jej....brak mądrości. Głupotę, mówiąc kolokwialnie, choć słowo to nie padło. Głupotą więc miało być pozostawanie w kościele i nie domyślenie się, że jej dziecko księdzu (i w domyśle innym wiernym) po prostu przeszkadza...
Smutne to bardzo. Trudno mi wyobrazić sobie większy brak empatii, zrozumienia, brak człowieczeństwa wręcz. Tym bardziej smutne, że w ocenie sytuacji pomylić się nie dało. To nie było dziecko z autyzmem; takie dzieci często są niesprawiedliwie osądzane, a za ich zachowanie wini się samo dziecko, rodziców, metody wychowawcze. To było dziecko z ciężkim porażeniem mózgowym – nie chodzące, nie mówiące, nie widzące. Ksiądz więc wiedział, że tu nie o wychowanie chodzi. Chodziło więc tylko i wyłącznie o to, że przeszkadza.
Jednostkowy przypadek, ludzie są różni, każdy popełnia błędy i tak dalej. Trudno jednak uznać, że nic się nie stało, skoro to jedno zdanie mogło zburzyć czyjeś pojęcie o własnym miejscu w świecie, zabrać sens codziennego wysiłku, wbić w ziemię...bardziej niż niepełnosprawność dziecka.
Taka sytuacja nigdy nie powinna była mieć miejsca, a jednak się zdarzyła.

Tymczasem o codzienności. Skąd mi się wzięło, że postanowiłam napisać o (niepełnosprawnych) dzieciach w kościele? Ano z rozejrzenia się wkoło, jeśli mam być szczera.
Mnie osobiście nigdy żadna przykrość nie spotkała, choć chodziliśmy z Adasiem do kościoła co tydzień i pomimo najszczerszych chęci, bywało różnie. Adaś kościoła nie lubi. Lepiej jest, jeśli nie ma organisty. Nie oznacza to niestety, że wtedy jest zupełnie dobrze. Ostatnio udaje nam się przyjść na jakieś 10-15 minut i stoimy w przedsionku. Tyle.
Moja koleżanka pokazała jakiś czas temu w Internecie zdjęcie kościoła otwartego, z kącikiem dla dzieci na dodatek. Co prawda nie w Polsce, a w dalekiej Australii i co prawda kościół nie był katolicki, ale protestancki.  Gdyby tak u nas...Marzenie! W przypadku takiego dziecka, jak Adaś, myślę, że byłoby to rozwiązanie idealne. Moglibyśmy przyjść, kiedy jest pusto, nie ma tłumów, dźwięków i słów, sprawiających Adasiowi dyskomfort. Kiedy byliśmy z mężem w Anglii, jeszcze zanim urodził się Adaś, chodziliśmy do kościoła, w którym na czas kazania dzieci szły do salki obok. Tam rysowały, śpiewały i miały swoje zajęcia. Potem wracały i razem z rodzicami uczestniczyły w dalszej części mszy. Uważałam to za bardzo dobre rozwiązanie - ktoś zrozumiał, że dziecko, mimo najlepszych chęci, godziny w spokoju nie wysiedzi. Ono musi coś robić, a jeśli rysuje, śpiewa czy nawet biega na temat związany z niedzielną Ewangelią - tym lepiej.
Tymczasem pod zdjęciem, ku mojemu zdziwieniu, pojawiły się pełne oburzenia głosy. Dziecko od małego ma znać powagę miejsca. Jak się dziecko na mszy zachować nie umie, to niech go rodzice nie przyprowadzają. Czarę goryczy przelały żale pewnego studenta, który opisywał, jak to kiedyś całą mszę musiał wytrzymać z dzieckiem, które podskakiwało. Pomyślał ponoć, że "biedny chłopiec jest na pewno chory i pobudliwy", co nie przeszkodziło mu, by w myślach mieć ochotę wynieść chłopca z kościoła i sprawić mu lanie (!) Miałam nawet ochotę coś napisać, ale uznałam, że emocje najlepszym doradcą w takich wypadkach nie są.
Rozejrzałam się wkoło i znów ze zdziwieniem stwierdziłam, że takie postawy nie są rzadkością.
Przemyślałam sobie później to i owo. Jedyne rady, jakie ja słyszałam od księży, jeśli chodzi o dziecko z autyzmem, mające problem z zachowaniem w kościele, to stać pod kościołem albo przychodzić na zmianę z mężem.
Można by nawet taką argumentację przyjąć w przypadku małych dzieci, które po prostu wyrosną, dojrzeją.
Są jednak dzieci, które nigdy być może nie dojrzeją. Które zawsze będą kręcić się w kółko, trzepotać rączkami...
Jak o tym wszystkim myślę, to trochę mi jednak przykro, bo czuję, że kościół TAKICH dzieci/dorosłych po prostu nie chce.
Bo oni przeszkadzają...

PS. Mój Adaś kiedyś tak się kiwał. Całe 20 minut. A ja byłam dumna, że wytrzymywał i słuchał nawet i wiem, że było to 200% jego możliwości.

7 komentarzy:

  1. Mój synek w czasie własnych chrzcin został wyproszony z błogosławieństwa (wraz ze mną oczywiście), bo za głośno płakał i ludzie nie słyszeli, co ksiądz mówi. Do tej pory jest mi bardzo przykro:( Fakt płakał głośno, nie z głodu, nie z zimna, a przez kolkę i - jak dziś już wiem - problemy z SI. Potem długo bardzo źle się w Kościele zachowywał, a jednak żaden ksiądz nigdy uwagi nam nie zwrócił, ale babcia kościelna (że tak nazwę panią, która jest tak wierząca,że wszystkim wytyka błędy) już tak i to wtedy, kiedy nastąpiła znaczna poprawa. Teraz jest ok, o ile nie płacze jakieś dzieciątko ( wtedy czasem zatyka uszy), i o ile jest to msza wieczorna, i siedzimy z tyłu.U nas kiedyś był kącik dla dzieci,teraz nie ma, ale wiem,że w czasie mszy dla dzieci na kazaniu maluchy są zabierane do salki ( tam mają swoje zabawy), jednak dla nas taka msza to wciąż za dużo bodźców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisana przez Ciebie sytuacja musiała być naprawdę bardzo przykra :( Nawet Papież Franciszek mówi przecież, że niemowlę ma prawo płakać w kościele.
      Nie wiedziałam za to, że w Polsce są kościoły, gdzie dzieci mają swoje zajęcia na czas kazania :) Na chwilę obecną w przypadku Adasia takie rozwiązanie również by się raczej nie sprawdziło, ale dla mnie to budujące, że w ogóle ktoś o czymś takim pomyślał. Smutne za to, że wiele osób takie rozwiązanie uważa za skandal.
      Adaś również woli mszę wieczorną, wtedy też najczęściej nie ma organisty; problem w tym, że wtedy też ludzie mogą być mniej wyrozumiali dla kiwania się czy machania rękami.

      Usuń
  2. W obecnej parafii dzieci łazikują po kościele bez przeszkód. Siostry zakonne i rodzice pilnują tylko by nie wchodziły na ołtarz. Ale nawet wtedy nie ma rabanu. To jest msza dla dzieci i już. Jasne, że gdy ewidentnie widać, ze dziecko ma dość, rodzice po prostu wychodzą.
    W poprzedniej parafii komentarze proboszcz uciął jednym ogłoszeniem. " W naszej parafii msza o 12.00 jest dla dzieci. Dorosłych serdecznie zapraszam na 8.00, 10.00 lub 18.00." I komentarze ucichły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak powinno być w każdej parafii i, na szczęście, coraz częściej jest :)

      Usuń
  3. VIsenna, ale nie wszystkie dzieci dają radę na mszy dla dzieci (jest więcej bodźców niż na mszy wieczornej).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest prawda. Zresztą trochę myślę też o przyszłości...I to już jest właśnie ta druga część tematu.

      Usuń
  4. Takie małe wyjaśnienie czy też dopowiedzenie do tematu.
    Jestem jak najbardziej daleka od przekonania, że moje dziecko może w miejscach publicznych (jakim jest również kościół) robić absolutnie wszystko i każdy musi to znosić. To nie tak. Staram się, by zachowanie Adasia nie przeszkadzało innym. Są jednak rzeczy, na które nie mam wpływu i Adaś również nie ma. Z upływem lat coraz mniej jest we mnie przekonania, że wszystko uda się "wypracować", wręcz przeciwnie - mam świadomość, że najprawdopodobniej zawsze zachowanie Adasia w niektórych sytuacjach będzie odbierane jako specyficzne.
    Przyjście do kościoła to dla nas naprawdę ogromny wysiłek, dla Adasia tym bardziej. Dlatego przykre jest poczucie, że jest się po prostu niemile widzianym z przyczyn, na które nie ma się wpływu.
    Myślę tutaj o osobach z różnymi niepełnosprawnościami, o ich rodzicach, rodzinach. Nie chcę, by machanie rękami czy kręcenie się w kółko było przyczyną wyproszenia kogoś z kościoła. Nie chcę, żeby ktoś czuł się uprawniony do oceniania mądrości matki chłopca z porażeniem mózgowym, nie mając pojęcia, o czym w ogóle mówi...

    OdpowiedzUsuń