sobota, 18 lipca 2015

Jest podróż, jest...Wpis o pociągach i nie tylko.

Wbrew pozorom nie o wakacyjny wyjazd chodzi.
Kolejna wizyta lekarska, tym razem poza miejscem naszego zamieszkania.
Jak to zrobić, żeby podróż tam i z powrotem, z wizytą lekarską w tle, była dla Adasia, jeśli nie atrakcyjna, to przynajmniej znośna?
Postanowiliśmy pojechać pociągiem. Adaś to lubi.
Wspomina jeden raz - przejazd szynobusem relacji Trzebnica-Wrocław, gdy rok temu wracaliśmy z pieszej pielgrzymki. Pociągami jeździł jednak dużo dalej, tylko tego nie pamięta. Mając roczek przejechał z nami ładnych paręset kilometrów - nad morze i z powrotem.
Potem Warszawa i Centrum Zdrowia Dziecka - nasza do tej pory jedyna wyjazdowa konsultacja, która zresztą niewiele wniosła do tematu.
Hm...nie wliczam tutaj comiesięcznych wyjazdów do Opola (choć już nie koleją)...

Czy zawsze tak jest, że z dzieckiem mającym problemy zdrowotne przemierza się setki kilometrów? Konieczność czy zbędny wysiłek?
Tak sobie nawet pomyślałam, że jakoś do tej pory się trzymaliśmy. Mamy to szczęście, że mieszkamy w dużym mieście i dostęp do opieki lekarskiej jest tu nie najgorszy. Może dodatkowym czynnikiem jest moja niechęć do wyjazdów z tak małym dzieckiem i trochę wiary, zapewne naiwnej, że wszystko się da "na miejscu"?
Tym razem również miałam duże wątpliwości. Czy na pewno, czy trzeba, czy dla Adasia tak jest lepiej. No, ale uznaliśmy z mężem, że trzeba, żeby potem nie żałować zaniedbania sprawy.
Domyślam się, w jakiej sytuacji są tutaj rodziny nie mające, tak jak my, "większości na miejscu"...
Ja zresztą zaczynam się ostatnio przyzwyczajać, że o Adasiu decyduje "Warszawa". Niedawno kolejna pani doktor, z zupełnie innej dziedziny, postanowiła przedstawić sprawę szerszemu gronu lekarskiemu w stolicy - bo nie wie, nie miała takiego przypadku.

Wracając do rzeczy. Adaś był bardzo przejęty wyprawą. Rano pytał, czy na pewno się nie spóźnimy? Robi tak zawsze wtedy, kiedy mu na czymś zależy.
Rodzice tymczasem schowali gdzieś głęboko stres. Stres wynikający z samej podróży i ten związany z koniecznością omawiania ważnych spraw. Swoją niepewność, pytania z czym wrócimy - podbudowani czy przybici? pewniejsi czy jeszcze bardziej niepewni?
To był dzień pociągów i fontann.
Pierwszą fontannę Adaś analizował (doszłam do wniosku, że to jest bardziej trafne określenie niż "podziwiał" czy "oglądał") jeszcze we Wrocławiu, przed dworcem.
Podróżowanie pociągiem ma swoje plusy i minusy. Doświadczyliśmy zarówno jednych, jak i drugich. Adaś jednak zdawał się dostrzegać same plusy, zachwycony był, grzeczny. Gratka nam się trafiła, bo na miejscu były jeszcze lepsze szynobusy, niż te "przednickie" (tak Adaś mówi na Trzebnicę). Fontanna też lepsza niż wrocławska. Autobusy chyba ostatecznie też lepsze (choć nimi nie jechaliśmy)..
-O, Solaris! Tylko jakiś dziwny.
-Dlaczego dziwny?
Myślał Adaś i myślał. W końcu wymyślił.
-Normalne Solarisy są czerwono-żółte, a ten jest zielono-żółty.
Wytłumaczyłam, że w różnych miastach komunikacja miejska ma różne kolory.
-Lubię zielony - podsumował Adaś.

Z czym wróciliśmy?
Dobrze wiedzieć, że Adaś nie jest aż tak "wyjątkowy", a przynajmniej, że obecne wyniki badań o tym nie przesadzają. Niepewność pozostaje jednak, choć nie będę wchodzić w szczegóły, czego ona dotyczy. Celowo pomijam już tutaj na blogu dalsze pisanie o tym, co wynikło z ostatnich badań na oddziale endokrynologicznym. Po szeregu rozmów, które się odbyły i tych, których nie było, mieliśmy fragmentaryczne informacje, czasem sprzeczne, czasem niejasne. Nasz poziom wiedzy na temat dalszego postępowania zmieniał się jak w kalejdoskopie. Straszył nas terapią z zastosowaniem leku, który jest zaliczany do leków sierocych, o kosztach nie wspomnę. Napiszę, jak już będziemy wiedzieć.

Tymczasem przygotowujemy się właśnie do wyjazdu wakacyjnego. Walizki już spakowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz