środa, 13 marca 2013

Spacery, spacerki

Przyszła wiosna i sobie poszła.
Adaś zadziwił mnie ostatnio chęcią wychodzenia na dwór. Idąc dalej - jest to chęć wychodzenia do dzieci. Kiedy widzi kolegę z sąsiedztwa przez okno to od razu mówi, że chce iść do niego. Możecie sobie wyobrazić moją reakcję, kiedy pierwszy raz coś takiego usłyszałam. Wiedząc, że o rok młodszy od Adasia kolega z sąsiedztwa chodzi jak w zegarku i dokładnie za pół godziny oznajmi swojej mamie, że czas na obiad, ubierałam siebie i Adasia w takim pośpiechu jak mało kiedy (no, może czasem jak się spieszymy na autobus to ubieramy się równie szybko).
Adaś rzeczywiście chętnie poszedł do innych dzieci. Jednak cały czas bawił się obok. Jeśli chciał zabawkę, którą bawiło się inne dziecko, podchodził do mnie i ciągnął mnie za rękę, jakby mówiąc "zabierz mu to autko". Kiedy jeden z kolegów poczęstował wszystkie dzieci herbatniczkami, Adaś bez słowa pozwolił  sobie zabrać otrzymane ciasteczko.
Mam wrażenie, że ogólna niechęć do dzieci przeszła. Jesteśmy krok do przodu. Unikanie wszelkiego kontaktu zamieniło się w ogromną potrzebę zabawy z rówieśnikami przy jednoczesnym braku umiejętności włączenia się w nią. Było "nie chcę!". Teraz jest "bardzo chcę, ale nie potrafię..." 

Pewnego dnia tata Adasia wrócił z pracy i pierwsze jego słowa to było:
-Kochanie, co się stało z Twoją kurtką?!
Ano stało się. Cała w błocie. Dobrze, że mąż łaskawie nie skomentował stanu przedpokoju ;) Przedpokój również był cały w błocie, a na wycieraczce leżały - całe w błocie, a jakże - kalosze Adasia.
W skrócie - spacer z Adasiem.
Wiosna była, więc przyszły roztopy. Mieliśmy pójść na chwilę do sklepu. Adaś upodobał sobie brodzenie w największym błocie i uparcie szedł bokiem drogi wchodząc w najbardziej miękkie błotko. Na nic próby nakierowania synka na właściwe tory. Kiedy kalosze były już tak oblepione błotem, że wyglądały jak rakiety do chodzenia po śniegu, dał się przekonać. Od razu znalazł najgłębszą kałużę, w której buty "umył". Cóż, nie protestowałam. Wyglądało na to, że bedzie dobrze, ale niestety. Na drodze stanął nam traktor. Żeby jeszcze stanął dosłownie na drodze! On stał na czyimś podwórku, a Adaś za nic nie dał sobie przetłumaczyć, że nie może tam wejść, że możemy popatrzeć tylko z daleka. Staliśmy tam chyba z godzinę. Adaś wykorzystywał cały arsenał przypisany do buntu dwulatka. Płakał, krzyczał, rzucał się na ziemię. W końcu wzięłam go na ręce i zaniosłam do domu.

Problem w tym, że ostatnio każde nasze wyjście na dwór kończy się w ten sam sposób. Szczególnie zabawa z kolegami. Powód zawsze się znajdzie. Najczęściej zupełnie nieoczekiwany i niespodziewany.
Zastanawiam się, czy prawdziwą przyczyną nie jest frustracja z powodu nieumiejętności radzenia sobie w grupie rówieśników...
A jeśli to bunt dwulatka to niech jak najszybciej przejdzie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz