piątek, 25 stycznia 2013

Psychoanaliza matki

...nie zrozumieliśmy celu tych spotkań. Pielęgnowaliśmy naiwne przekonanie, że mogłyby służyć przekazaniu zespołowi psychiatrów informacji, które miały pomóc w postawieniu diagnozy. Skoro tych informacji nie wykorzystano, zapewne chodziło o coś innego. Ci specjaliści od psychologii pewnie wiedzieli, o co. Ja mogłam się tylko domyślać. Może chodziło o to, żebyśmy pokazali się jako ludzie i jako rodzice. Może nie o to (...) Jak na standardy Instytutu, potraktowano nas dobrze. Nikt mnie nie oskarżał, że odtrącam dziecko albo że kreuję więź symbiotyczną. Dyrektor kliniki dla dzieci autystycznych, stanowiącej część ogromnego centrum medycznego, napisał, że jednym z najpoważniejszych problemów w leczeniu jest opór z jakim rodzice reagują na pogląd, że to oni są przyczyną choroby."
To fragment książki Clary Park "Oblężenie".
Książka ta opisuje czasy sprzed ponad pół wieku, kiedy to autyzm był mało znaną jednostką chorobową, a wśród psychiatrów panował pogląd, iż to rodzice, najczęściej matki, są winni stanu swoich dzieci.
Po co pisać własnymi słowami, skoro gdzieś już to czytałam...
Ja miałam jednak mniej szczęścia i zostałam oskarżona o tworzenie więzi symbiotycznej.

To podsumowanie naszej wtorkowej wizyty u psychiatry. Nie pisałam wcześniej, bo nie chciałam pisać zbyt emojonalnie.
Była to nasza trzecia wizyta u psychiatry. Dwie poprzednie przebiegały w zupełnie innym tonie. Podczas poprzedniej wizyty, w grudniu, pani doktor skierowała nas do polecanej przez siebie psycholog. Mieliśmy ze sobą opinię i testy od psycholog, która pracuje z Adasiem na co dzień. Psychiatra podeszła do nich jendak podejrzliwie. Zapytała, po jakim czasie opinia została wydana. 1,5 miesiąca - i dużo i mało.
Poszliśmy więc, choć uważałam tę wizytę za zupełnie zbędną. Przecież to już czwarty psycholog oglądający Adasia. Pani psycholog za bardzo nie wiedziała, co z nami zrobić, my podobnie - niekoniecznie wiedzieliśmy, po co tam jesteśmy, poza celem oczywistym - wpisem w karcie pacjenta. Testów nie robiła, skoro Adaś je już miał. Adaś siedział i się bawił, mówiąc bez przerwy, krzycząc lub śpiewając. My opowiadaliśmy. Nie usłyszeliśmy nic nowego, poza tym że Adaś wygląda na dziecko z ADHD, choć na diagnozę za wcześnie. Wpis został dokonany. Jaki? Nie wiem.
Przyszłam więc teraz do psychaitry z nadzieję, że długa droga diagnozowania dziecka zostanie zakończona (a ciągnie się już wszystko od maja). Tymczasem rozmowa przebiegała w zupełnie innym kierunku. Nagłe zaprzeczenie tego, co słyszeliśmy podczas poprzednich wizyt.
Teza musiała zostać udowodniona. Zresztą - dopiero po wyjściu z gabinetu odtworzyłam w myślach przebieg całej rozmowy i zdałam sobie sprawę, że wszystkie pytania zmierzały w jednym kierunku. Miały pokazać, że jestem niekonsekwentną matką, a jedynym problemem Adasia jest patologiczny lęk separacyjny, bo ja uzależniam dziecko od siebie.
Na koniec padło jeszcze pytanie, czy psycholog, do której chodzimy pracuje ze mną nad problemem?

-Dziecko często wymusza krzykiem, robi histerie?
-Tak. Nie wiem na ile w stopniu podobnym do innych dwulatków, ale wymusza.
-Jak pani reaguje?
-Jak już nic nie działa to zostawiam, niech się wypłacze.
-A przy tacie też wymusza?
-Tak, nawet jeszcze bardziej.
-Bawi się sam?
-Do niedawna nie, ale ostatnio potrafi chwilę się sobą zająć.
-A je samodzielnie?
-Tak.
-Ubiera się?
-Pracujemy nad tym.
-Chce coś robić sam?
-Niebardzo...
-Mycie zębów?
-O, to chce robić sam, choć potem trzeba oczywiście poprawiać.

Autyzmu nie ma. Mówi. Mowy nie ma się co czepiać (nie ma - z czego się ogromnie cieszę!) Kontakt nawiązuje, co prawda z dużym opóźnieniem, ale nawiązuje.
Diagnoza - lęk separacyjny. Patologiczny. Uzależniłam dziecko od siebie, bo mi jest tak wygodniej i to jest chore, trzeba to przerwać. Już, z dnia na dzień. Inaczej będzie coraz gorzej.
Działanie - mam dać dziecku więcej swobody. Musi umieć bawić się sam. Mama może czasem (ale to czasem!) się pobawić. Tata ma usypiać. Kontakty z rówieśnikami - posłać do przedszkola koniecznie.
Jeszcze w grudniu słyszeliśmy, żeby absolutnie nie posyłać dziecka do przedszkola teraz, najwyżej od września do placówki integracyjnej. Po miesiącu nagle mamy posłać do zwykłego, jak jest możliwość to nawet od zaraz.

Wyszłam nie rozumiejąc tej nagłej zmiany zdania. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć inaczej niż zapisem o niewiadomej treści ze strony pani psycholog.
Wyszłam nie wiedząc, co mam myśleć o sobie jako o matce.
Łatwo powiedzieć - odciąć się od tej opinii, skoro było po drodze tak wiele innych.
Przemyślałam wszystko i właściwie do dziś duszę to w sobie. Posypałam się trochę. Wszystko we mnie pękło. Może to kolejny dowód na to, że to ja jestem słaba psychicznie skoro coś takiego potrafi naruszyć we mnie poczucie sensu tego, co robię?
Właśnie teraz, kiedy wydawało mi się, że wreszcie wszystkie decyzje podjęte w stosunku do Adasia były dobre, kiedy zdawało się, że idziemy w dobrym kierunku, że nasze starania przynoszą efekty. Właśnie teraz słyszę, że tą drogą wyrządzam dziecku więcej szkody niż pożytku.
Ja mam świadomość, że popełniam błędy. Nie jestem idealna, nikt nie jest. Nie byłam jednak przygotowana na tak druzgocącą krytykę. Na pewno nie na to, że jestem przyczyną wszystkich problemów Adasia.

Wczoraj spróbowałam zachęcić Adasia do samodzielnej zabawy. Ku mojemu zdziwieniu potrafił zająć się sobą ponad godzinę, bez przerwy. Niestety - przesypywaniem makaronu z miski do garnka i z powrotem. Podsunęłam mu pomysł - budowanie z klocków, ale nic z tego. Przypomniałam sobie, że od tego wychodziliśmy - Adaś mógł godzinami przelewać wodę, albo przesypywać makaron, "wchodziłam" w tą jego zabawę nie po to, żeby go od siebie uzależnić, ale żeby nawiązać w ogóle jakiś kontakt.

6 komentarzy:

  1. Nie wiem co Ci Kotek napisać:( To Ty jesteś matką, wspaniałą matką!!!i to Ty wiesz najlepiej czy Twojemu synkowi coś się dzieje czy nie...Wierzę Ci, ze taka krytyka może wytrącić z równowagi, może złamać człowieka psychicznie:( Każdy z nas popełnia błędy i nikt nie jest idealny...Oj ja też nasłuchałam się na ten temat elaboratów:( Również w przypadku starszej córeczki, gdy była mała...Pamiętaj Ty jesteś mamą i Ty decydujesz. A w to, ze jesteś wspaniałą mamą, nie podlega dyskusji:* Pozdrawiam Cię bardzo ciepło i życzę spokojnej niedzieli:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam świadomość, że popełniam błędy. Chodząc do specjalistów muszę być otwarta na sugestie, porady, krytykę. Zresztą - jakie ja mam doświadzenie?
      Z drugiej strony nikt nie jest nieomylny...

      Usuń
  2. W cywilizowanym, niepolskim świecie obserwację dziecka dla celów diagnozy przeprowadza się nie tylko w gabineciku pani psycholog lub psychiatry, ale także w środowisku domowym. I nie musi obserwujący autystyka siedzieć w przedpokoju, ale wystarczy załączyć dla potrzeb badania kamerę... Mój autystyk traktuje swoją mamcię jak mebel. Na co dzień nie zauważa szafy, bo jest, ale niech tylko spróbuje się oddalić. Sam leci... Ale nie płacze zostawiany w przedszkolu... Za to ryczeli i to przez długie miesiące kumple z grupy... Jeden zalicza już 4 placówkę i wymiotuje z tęsknoty za mamą... Też ma lęk separacyjny i pozostali też?
    W normalnym świecie nikt nie podejmuje się wydania wyroku na dziecko i jego rodziców w pojedynkę... Ale to w normalnym świecie...
    Znalazł się pacjent, to i choroba się znalazła... Nie lubi klocków Adaś, pewnie ma dysklockalię ( podobne do dysortogrfii ); przesypuje makaron - pewno to nerwica natręctw... Można by tak długo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak byłoby najlepiej - dłuższa obserwacja dziecka, obserwacja w domowych warunkach. Ale jest jak jest :(
      Nie wiem, jak Adaś by zareagował na przedszkole. Myślę, że będzie to przeżywał, choć na ulicy potrafi iść przed siebie nie oglądając się na rodziców.
      "Dysklockalia" - dobre :)

      Usuń
  3. Nie daj się... Ja zauważyłam pewną prawidłowość...
    Nie jestem niczemu winna w czasie wizyt prywatnych... Za 100 zł lub 150 zł jestem zwalniana z wszelkiej odpowiedzialności, a moje dziecko w okresie największego regresu czyni postępy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smutne, że tak bywa :(
      Przede wszystkim z tego, co czytałam prywatnie można zrobić diagnozę w jednym czasie. Państwowo wszystko ciągnie się miesiącami, jeśli nie dłużej.

      Usuń