środa, 2 stycznia 2013

Pobyt w szpitalu

Ostatnie dni ubiegłego roku spędziłam z Adasiem w szpitalu.
Adaś miał atak drgawek gorączkowych.
Zaraz po świętach, w czwartek, zaczął lekko kaszleć. Poza tym nic. Nad ranem dostał wysokiej gorączki. Dostał paracetamol i zasnął. Po niespełna trzech godzinach znów miał 38,5 stopnia. W przychodni - brak miejsc. Prywatnie - nie było szans, chyba że na 2 stycznia. Nie najlepszy czas na chorowanie. Nie dosyć, że sezon chorobowy w pełni - jakoś nadzwyczaj ciepło jak na grudzień się zrobiło, to jeszcze tuż po Świętach, a przed Nowym Rokiem i część lekarzy na urlopach.
Adaś zasnął przy mnie. Po chwili zaczął cały drżeć, wywrócił oczy, zrobił się sztywny. Wyglądał jakby się dusił. Ślinił się, był cały siny. Byłam przerażona. Nawet nie wiem ile to trwało. Myślałam, że mniej niż minutę, dopiero dużo później połączenie faktów uświadomiło mi, iż jednak dłużej. Tysiące myśli w głowie. Włącznie z tą, żeby tata Adasia, który właśnie poszedł do apteki, zdążył wrócić zanim...
Potem Adaś zrobił się biały na twarzy i zupełnie wiotki. Po jakimś czasie zasnął.
W międzyczasie przerażona, nie wiedząc, co się z dzieckiem dzieje, zadzwoniłam na pogotowie.
Lekarka na izbie przyjęć stwierdziła drgawki gorączkowe. Myślałam, że może uda się nam wrócić do domu, tym bardziej, że pielęgniarka wypełniająca dokumentację nie wydawała się przejęta. Skwitowała "to tylko drgawki gorączkowe, tak to wygląda proszę pani". Ale lekarce Adaś się nie spodobał. Rozdrażniony, przysypiający, niekontaktowy. Nie dał się za bardzo zbadać. Potem zasnął pomimo całego zamieszania wkoło.
Trafiliśmy na salę naprzeciwko pielęgniarek, "jakby co..." Zawsze dla mnie takie "jakby co" brzmi źle. Podobnie jak sala z możliwością podania dziecku tlenu. Oczywiście dobrze, że jakby się coś miało dziać to jest odpowiednia pomoc, ale z drugiej strony to założenie, że może się coś dziać...
Wszystkie wyniki okazały się dobre, tylko trochę czerwone gardło. Adaś przespał cały dzień.
Obawialiśmy się powtórki sprzed ponad roku. Wtedy Adaś miał wysoką gorączkę przez ponad tydzień, pomimo podawania antybiotyku, bez jakiejkolwiek przyczyny, z wyjątkiem lekko zaczerwienionego gardła. Na szczęście tym razem już na drugi dzień gorączka przeszła, Adaś odzyskał apetyt i humor. Została  obawa o stan psychiczny Adasia - jak zniesie pobyt w szpitalu, czy się nie wycofa?  Bałam się także złapania kolejnej infekcji.
Dwa dni byliśmy sami na sali. O tyle dobrze. Potem doszedł maluszek z zapaleniem ucha. Miałam wrażenie, że Adasiowi jego ciągły płacz w ogóle nie przeszkadza, jakby go nie było (ja sama chwilami miałam ochotę się rozpłakać, bo tak żałośnie kwilił). Adaś spał w najlepsze. Ja nie spałam. W pewnym momencie Adaś obudził się z przerażeniem w oczach, rączki mu trochę drżały. Serce skoczyło mi do gardła, myślałam, że kolejny atak, choć gorączki już nie miał. Potem usiadł na łóżku, patrzył się na wyłączoną lampkę nocną i powtarzał "tam" pokazując palcem. Pytałam, co tam jest, ale nie reagował. Potem się rozpłakał i wrócił normalny kontakt. "Może coś mu się przyśniło?". Ufff, na pewno tak.
Nie chciał długo zasnąć. Siedział w łóżeczku, plecami do mnie. W którymś momencie zaczął powtarzać "mami ma" (mamy nie ma).
W poniedziałek rano miałam wrażenie, że albo pobyt w szpitalu niestety źle wpłynął na Adasia, albo jednak wraca infekcja. Do 9 rano nie chciał się obudzić, pomimo że już od 6 rano był ruch wkoło. Myślałam, że nie będzie spał, bo co chwila ktoś wchodził. Tymczasem Adaś kazał się odłożyć do łóżeczka i tak leżał z otwartymi oczami. Zupełnie do niego niepodobne. Nie wiem czy spał czy nie.
Wyszliśmy do domu w poniedziałek. Niestety musimy zrobić kolejne eeg :( Tym bardziej jak lekarka usłyszała, że Adasiowi zdarza się "zawieszać". Ja nadal nie wierzę, że to może być padaczka, ale coraz większe obawy jednak są. Wypis mamy dopiero odebrać.
Sylwestrowy wieczór spędziliśmy już w domu. Adaś przespał powitanie Nowego Roku.
Tatę Adasia rozłożyło w weekend, mnie wczoraj, więc pierwszy dzień Nowego Roku spędziliśmy na kanapie, podziwiając choinkę.
Adaś dalej kaszle, mam nadzieję że nic się z tego nie rozwinie.
Właściwie trochę nas ten Sylwester ominął. Nie miałam czasu ani siły na myślenie.
Za to mam od Adasia noworoczny prezent. Od wczoraj mówi do mnie "mamusiu". Już nawet z tatą Adasia się zastanawialiśmy gdzie on to słowo podłapał, bo w sumie my go za bardzo nie używamy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz