poniedziałek, 19 czerwca 2017

Najbardziej wyluzowana matka. Najbardziej panikująca matka.

Od piątku jesteśmy w domu. Moja nieśmiała nadzieja okazała się wcale nie taka bezpodstawna. Gorączka przeszła, tylko jak zwykle nie wiadomo, co to było. Niby jakaś infekcja, jednak nie bardzo wiadomo jaka. Badania, jak to już nieraz bywało, nic nie wykazały. Jednym słowem znów 40 stopni gorączki praktycznie z niczego.
Gdy w środku nocy siedzieliśmy w poczekalni w szpitalu pediatrycznym znów zastanawiałam się, czy na pewno trzeba było przyjeżdżać? Kolejny raz wyrzuty sumienia, że może jednak już będzie dobrze i to wszystko na wyrost? Adaś, doprowadzony do stanu, w którym w ogóle mogliśmy wyruszyć z domu, trzymał się względnie nieźle.
Zazwyczaj jest podobnie. Gorączka, maksymalne dawki leków, okłady chłodzące. Temperatura mierzona na czole gdzieś tam między jednym i drugim kompresem znacznie przekracza 39 stopni. Ile jest naprawdę, nie chcę nawet wiedzieć. Spada wolno, bardzo wolno. Minimum 2-3 godziny. Te 2-3 godziny to za każdym razem koszmar. Czuwanie, spoglądanie na każdy ruch dziecka, ciągła świadomość, że w każdej chwili mogą wystąpić drgawki, że może trzeba będzie wzywać karetkę. Nie możemy zrobić nic więcej. Nie możemy jechać do szpitala, bo każdy ruch, zmiana temperatury, cokolwiek przy takim stanie dziecka może wywołać drgawki. Przeżywaliśmy to już kiedyś. Więc czekamy aż temperatura spadnie przynajmniej do 38 stopni. Kiedy spadnie, jest już dobrze - tętno nieco zwalnia, ustępują dreszcze, nie pojawiają się drżenia całego ciała - takie jakby Adasiem coś wstrząsało. Wtedy wiemy, że w najbliższym czasie nic złego się nie wydarzy. Zostajemy z pytaniem: próbować wytrzymać do kolejnej dawki leku przeciwgorączkowego, czy wykorzystać chwilę, kiedy Adaś jest w lepszym stanie, na dojazd do szpitala?

Tym razem nawet rano było dobrze, bo leki działały, do tego kroplówki (może i bez nich panowalibyśmy nad sytuacją?) Miałam nawet porozmawiać z lekarzami o możliwości wyjścia do domu...
Wszystko do czasu. Wystarczył kwadrans, leki zaaplikowane w maksymalnych dawkach, kroplówka i gorączka rosnąca momentalnie do 40 stopni. Potem się rozbujało. Dołączyły niefajne objawy - światłowstręt, zaburzenia widzenia. Oglądanie Adasia pod kątem naprawdę poważnych chorób. Wtedy już nie miałam wątpliwości, że dobrze się stało, że jesteśmy w szpitalu.

Nieraz z tęsknotą wspominam czasy, kiedy byłam najbardziej wyluzowaną matką na świecie. Jeśli ktoś chciałby skojarzyć z matką skrajnie nieodpowiedzialną, to nie o to chodzi. Nie dawałam 6-miesięcznemu dziecku schabowego, nie pozwalałam bawić się wodą z toalety, nie zostawiałam samego w pokoju na pół dnia, ale miałam w sobie ten luz. Niepoprawny optymizm, głęboką wiarę, ba - przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Dziecko trzeba tylko (i aż) mądrze kochać, karmić, przewijać i wszystko będzie dobrze, bo niby czemu miałoby nie być dobrze? Nawet wtedy, gdy przywiozłam niespełna 2-kilogramową Kruszynkę do domu. Nie bałam się swojego dziecka, podczas, gdy cała rodzina trzęsła się nad nim - że mały, że taki delikatny. Nie sprawdzałam co chwilę, czy oddycha. Chyba nawet mniej niż mamy donoszonych niemowląt przejmowałam się sprawami typu kupki i zupki.
Teraz tęsknię do czasów, kiedy katar był tylko katarem i kiedy gorączka była tylko gorączką. Obie te przypadłości, tak naturalnie związane z dzieciństwem - bo któremu dziecku nie zdarzy się choćby przeziębienie, czy które nie złapie choć raz przedszkolnej infekcji? - powinny być przyjmowane równie naturalnie. Tymczasem ja po tych 7 latach z Adasiem jestem Matka Panikującą. Gorączka u dziecka sprawia, że cała trzęsę się z nerwów. Daleko mi do mojego pierwotnego niepoprawnego optymizmu.

Któregoś razu, gdy siedzieliśmy we trójkę - ja, mąż i Adaś - w poczekalni w szpitalu pediatrycznym, wyraziłam to głośno:
-Kiedyś byłam chyba najbardziej wyluzowaną matką na świecie.
 Teraz jestem najbardziej panikująca matką na świecie.
Mąż pokiwał głową i stwierdził:
-No ale jak my mamy nie panikować, skoro doświadczenia mamy takie a nie inne.

Jak tu nie panikować...
Z każdym kolejnym razem takim jak ten ostatni, mniej mam w sobie siły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz