wtorek, 6 września 2016

Temat długi jak rzeka

Temat długi jak rzeka i szczerze mówiąc dla mnie bardzo trudny. Relacje rodziców dziecka z personelem medycznym. Organizacja opieki medycznej nad małym pacjentem. Procedury.
Piszę to dzisiaj, bo świeżo jestem po kilku rozmowach telefonicznych z oddziałem neurologii dziecięcej, na który Adaś miał być przyjęty we wrześniu. Nie były to łatwe rozmowy, tym razem jednak nie ze względu na  sposób komunikacji. Wręcz przeciwnie – pod tym względem byłam nawet pozytywnie zaskoczona. A jednak konkluzje tych rozmów nie napawają mnie optymizmem.
W ich efekcie podjęliśmy z mężem niełatwą decyzję, ale jedyną możliwą na ten moment. Zrezygnowaliśmy z diagnostyki na oddziale neurologicznym, mając jednocześnie świadomość, że nie uciekniemy przed koniecznością dokładniejszego przebadania Adasia od strony neurologicznej. Szukamy innych możliwości.
Wyszłam z tych rozmów okropnie przybita. Z poczuciem niezgody na obecny stan rzeczy. Z poczuciem nieadekwatności – bo gdzieś z tyłu głowy mam myśl, że tak po prostu jest i trzeba się na to zgodzić. Wszyscy podlegają tym samym regułom i nikt nie protestuje. Wszyscy akceptują, ja tylko mam problem. Wreszcie czuję pewną bezsilność, bo najprawdopodobniej jest tak, że innej drogi nie ma. Przez jakiś może czas będę żyła własną naiwnością, własnym buntem, pytaniem dlaczego nikt niczego z tym nie zrobi, a potem - śmiać się będę z tej swojej naiwności.
W celu wykonania jednego badania dziecko jest przyjmowane na oddział, co ze względu na konieczność narkozy jest dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Rozumiem, że nikt mi nie powie, ile dokładnie dni dziecko będzie hospitalizowane - nigdy nie wiadomo, czy będą potrzebne dodatkowe badania i tak dalej. Ale sprawa wygląda tak, że chodzi o jedno badanie i minimum tydzień czekania na nie na oddziale. 
Przyjęcie w czwartek, ale tylko po to, żeby pacjenta mieć na stanie. Poza tym nic. Po czwartku następuje piątek -lekarz przeanalizuje dokumentację i może zaplanuje jakieś badania. Potem weekend. W weekendy standardowo nic się nie dzieje. Jak dobrze pójdzie badanie zostanie wykonane w środę, jak gorzej - w piątek.
W naiwności więc swojej pytam, czy przyjmowanie pacjenta w czwartek ma sens, skoro ktokolwiek się nim zajmie po weekendzie, jakbym nie wiedziała, że te dodatkowe 4 dni na oddziale bez wyraźnej potrzeby są konieczne, żeby spełnić wymogi NFZ-u. 
Pani z sekretariatu uprzejmie i cierpliwie odpowiada na moje pytania. W końcu mi przerywa, mówiąc, że wie, o co mi chodzi - o to, żeby nie być z dzieckiem na oddziale dłużej, niż jest to konieczne. Wyjaśniam, że byliśmy już w tym samym szpitalu, na innym oddziale, zdecydowanie dłużej niż to było konieczne.
-Więc proszę się przygotować, że tutaj również tak będzie.
...
To nie było nieuprzejme. To było do bólu szczere.
Powszechnie znane. Mam wrażenie, że wszyscy się na to godzą i nie rozumiem dlaczego. Rozumiem, dlaczego godzą się na to rodzice małych pacjentów. My nie mamy, albo nie widzimy, innego wyjścia. Dlaczego jednak nikt odgórnie tego nie ruszy, dlaczego całe społeczeństwo się na to zgadza?
Dziecku nie jest wszystko jedno czy spędzi na oddziale 3-4 dni czy ponad tydzień. Czym innym jest konieczność pobytu w szpitalu. Byliśmy tydzień, byliśmy i 10 dni, jak trzeba było. Nie narzekałam. Nie miałam dylematów - bo trzeba było. Czym innym jednak jest świadomość, że absolutnie nie trzeba i chodzi tylko i wyłącznie o procedury finansowania. 
Społeczeństwu, brutalnie rzecz biorąc, dobro mojego dziecka, czy jakiegoś innego konkretnego dziecka, może być względnie obojętne. 
Szerzej jednak sprawę ujmując - o ile wydłużają się kolejki oczekiwania na miejsce na oddziale, skoro połowa pacjentów mogłaby być hospitalizowana znacznie krócej? 
Jaki to wydatek ze wspólnej kasy, do której wszyscy się dokładają? Do tego na czas pobytu z dzieckiem w szpitalu pracujący rodzic dostaje zwolnienie lekarskie (zakładam, że dostaje, choć w praktyce nie zawsze tak jest). W przypadku mniejszych firm zasiłek opiekuńczy wypłaca ZUS. Nawet przy przeciętnych zarobkach 10 dni zwolnienia to kilkaset złotych. 
Rodzic traci 20% zarobków za czas nieobecności w pracy. Do tego płaci za pobyt w szpitalu z dzieckiem - za 10 dni wyjdzie około 200 PLN. Po przeliczeniu kosztów - i to piszę tylko o kosztach finansowych, nie licząc pozostałych - wychodzi na to, że prywatnie jest...taniej.
Przede wszystkim jednak trudno uznać, że dla kilkulatka ponad tydzień w szpitalnych ścianach ot tak, dla zasady, ma jakiś wyższy cel.
W przypadku Adasia, akurat teraz, kryzys mamy i tak, więc byłoby tylko gorzej...

7 komentarzy:

  1. a jeszcze cztery lata temu było inaczej. Syn leżał na okulistyce 1 dzień, a właściwie pół, gdyż wykonywano mu badanie oczu pod narkozą. Mamo Adasia, a czy możesz mi odpowiedzieć na pytanie o gryzienie. Strasznie mnie to męczy, nie wiem już, jak mam na gryzienie reagować, a dodam, że szkoła nie ułatwia sprawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo miałam zamiar napisać, że u Adasia gryzienie przeszło samo, jak zresztą wiele innych zachowań. Bez konkretnych działań z naszej strony, albo raczej - nie potrafiłabym powiedzieć, że skuteczne okazało się to czy tamto. Ale nie przeszło - po prostu było lato, więcej luzu, do tego Adaś nosił koszulki z krótkim rękawem. Zdarzało się, że gryzł dekolty od koszulek, ale ja chyba po prostu przestałam to zauważać. Wczoraj przyjrzałam się i niestety - długi rękaw i stres związany z powrotem do przedszkola. U Adasia stres ma wpływ na nasilenie problemu.
      Dobrze pamiętam, że czekaliście na terapię SI?

      Usuń
    2. Mamo Adasia Osi terapię SI miał już dawno ( prze prawie dwa lata), potem były inne działania. U nas też w wakacje gryzienia nie ma, a pojawia się po powrocie do placówki,wcześniej do przedszkola, teraz do szkoły. W poniedziałek cały piórnik wymieniłam, wczoraj było lepiej, a dziś już tylko 2 ołówki i gumka.

      Usuń
  2. Tyle macie perypetii ze szpitalami i ogólnie nazywając służbą zdrowia, że ja bym się pokusiła o napisanie dwóch pism: do NFZ niech wyjaśni ten bezsens sytuacji i do rzecznika praw pacjenta ze skargą (podobno bardzo pozytywni nastawiony do pacjentów).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii formalnej chodzi ciągle o ten są szpital.
      Dziękuję bardzo za Twój komentarz. Po jego przeczytaniu pomyślałam, że chyba faktycznie tak zrobię, zamiast siedzieć i narzekać. Warto przynajmniej spróbować. Działać.
      Głowa do góry i do przodu:)

      Usuń
  3. Znam to niestety z autopsji Marzenko i wcale się na to nie zgadzam. My robiliśmy rezonans ambulatoryjnie- bo jeszcze dwa lata temu tak można było zrobić.
    Dla mnie ta sytuacja w szpitalu to zwyczajny brak szacunku do pacjenta. I tyle.
    Pieniądze nie są najważniejsze.

    Wiem, że podjęliście trudną decyzję, ale wiem też, że przemyślaną. I gdyby to badanie było bezwzględnie konieczne- zgodzilibyście się na warunki jakie Wam proponuje ten chory system... Więc... Bądź spokojna :) Ja jestem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Sprawę mamy już rozwiązaną - czekamy do lutego, na termin w innym szpitalu. Z zapewnieniem, że bez komplikacji dziecko jest hospitalizowane 3 dni. Jakby co - lądujemy na neurologii w trybie pozaplanowym, ale mam nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy.

      Usuń