wtorek, 15 marca 2016

Szpital

Za nami kolejny pobyt w szpitalu. Nie jestem już w stanie zliczyć który...W 5,5-letnim życiu Adasia prawie dwudziesty...
Drugi raz na intensywnej terapii.
Teraz przyczyną były drgawki gorączkowe.
Długo był spokój, nawet bardzo długo. Od poprzednich drgawek gorączkowych minęły ponad dwa lata. Niemal uwierzyliśmy, że coś takiego nigdy już się nie zdarzy, że układ nerwowy Adasia po prostu dojrzał. Tymczasem wystarczyło niespełna 39 stopni na termometrze, żeby wywołać napad. Taki, że Adaś przestał oddychać.
Wszystko działo się w szpitalu. Zupełnie przypadkowo, przez błędną diagnozę, Adaś trafił na oddział chirurgii dziecięcej z podejrzeniem zapalenia wyrostka. Wszyscy tak się przejęli perspektywą operacji, że kontrolowanie temperatury zeszło na dalszy plan. Tym bardziej, że jeszcze na izbie przyjęć było idealne 36,6 (zmierzone przez panią pielęgniarkę termometrem wyjętym z szafy i chyba niezbyt dokładnie). Gdy trafiliśmy na oddział było już ponad 38 stopni. Powiedziałam, że dziecko musi szybko dostać lek, bo w przeszłości miało drgawki gorączkowe. Myślałam, że mówię to tylko profilaktycznie...Wystarczyła minuta, może dwie.
Mąż został z Adasiem. Ja pobiegłam po lekarza. Potem na prośbę lekarza po pielęgniarki. W tym biegu widziałam, jak lekarz robił Adasiowi masaż serca.
Wszystko się uspokoiło po dożylnym podaniu leku na gorączkę. Potem tlen i szybko na intensywną terapię.
Na szczęście później nic się dramatycznego nie działo.
...Zastaliśmy tylko inną szpitalną rzeczywistość, przypominającą nam czas zaraz po urodzeniu Adasia. Dźwięki aparatury mierzącej funkcje życiowe, zielone fartuchy...
Najgorzej było wieczorem - okropna świadomość, że trzeba tu Adasia zostawić samego. Aż do 7 rano. A Adaś już wszystko wie i rozumie. I pamięta, że mama zawsze z nim zostawała, w każdym szpitalu...
Następnego dnia mieliśmy wracać na zwykły oddział, ale cukier zaczął u Adasia szaleć, osiągając naprawdę wysokie wartości. Więc spędziliśmy kolejny dzień na intensywnej terapii. Potem jeszcze jeden dzień na chirurgii, raczej ze względów proceduralno-finansowych niż z realnej potrzeby. Śmiem nawet twierdzić, że wręcz ze szkodą ogólną, ale o tym może innym razem. Następnie przyplątało się zapalenie płuc i Adaś został przewieziony na pulmonologię.
Jakkolwiek to zabrzmi odetchnęłam z ulgą - znany szpital, znane miejsce, rodzice i dzieci razem na sali...No i Adaś już zdrowiejący. Dwa dni na oddziale, antybiotyk, inhalacje i do domu na doleczenie.
Od weekendu jesteśmy w domu.
Adaś ma już umówiony termin na oddziale neurologicznym - na wrzesień. Oby do tego czasu nic się nie działo.
Wirus paskudny rozłożył całą grupę Adasia. W ubiegłym tygodniu na prawie 20 dzieci do przedszkola nie chodził nikt (słownie: frekwencja wyniosła zero). W większości przypadków dzieci pozarażały całe rodziny, włącznie z babciami, ciotkami, wujkami i wszystkimi, z którymi mieli kontakt (mnie też nie oszczędziło).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz