środa, 16 marca 2016

Absurdy procedur i nie tylko cz.1

Początkowo człowiek ma zamiar walczyć, dzwonić, skargę do dyrekcji szpitala napisać, pełen naiwnej wiary, że miałoby to odnieść jakiś skutek. Z dnia na dzień, po kolejnych wykonanych telefonach, tego zapału jest mniej. Coraz mniej. W końcu człowiek siada i myśli sobie, na co mu to wszystko. Zakopuje się w bezpieczną, domową atmosferę i odcina to, co było, grubą kreską. Nic się nie stało przecież. Głową...procedur nie przebije.
Z chirurgii Adaś trafił na oddział pulmonologiczny. Na podstawie zdjęcia RTG stwierdzono u niego zapalenie płuc.
Telefon od męża:
-Gdzie jest wynik RTG Adasia?
Nie wiem, nie widziałam na oczy. Wypisu też na oczy nie widziałam i nawet nie mam pojęcia, co on zawiera. (Mało profesjonalne podejście przy wypisie z chirurgii dziecięcej pominę.)
Wynik RTG, jak się okazało, został razem z całą dokumentacją leczenia, w poprzednim szpitalu. Tymczasem nasza nowa pani doktor prowadząca chciała zobaczyć ten wynik, bo to, co była w stanie "wysłuchać" u Adasia przy badaniu, nie zgadzało jej się z opisem zdjęcia. Wykazała się tutaj podobną naiwnością, co my, stwierdzając najpierw, że "pewnie zapomnieli dołączyć zdjęcie", a następnie prosząc tatę Adasia, żeby po nie po prostu pojechał. Wykonany telefon pozbawił jednak złudzeń. Nikt niczego dołączyć nie zapomniał (choć rzeczywiście, my raz właśnie ze szpitala dostaliśmy kopię RTG na płycie bez większych problemów i pisania wniosków - jako załącznik do wypisu). Trzeba napisać podanie o udostępnienie dokumentacji medycznej, odczekać, zapłacić...może za dwa tygodnie będzie.
Pani doktor w następnych dniach podjęła dalsze kroki w celu szybszego wydobycia potrzebnego jej badania, ale w końcu musiała się poddać.
Ja zadzwoniłam do NFZ-u po to tylko, żeby usłyszeć, że to jest w porządku i tak ma być. Zgodnie z procedurami. Skoro to zdjęcie jest mi potrzebne na już, to muszę poprosić. Może się uda. (Nikt mi go nie musi wydać szybciej niż ustawowe 30 dni, oni mi je "łaskawie" mogą wydać szybciej.)
Przeszukałam internet i nagle oświeciło mnie, że jest sporo osób, głównie ze złamaniami kończyn, z podobnym problemem. Trafia taki pacjent do szpitala, gdzie mu zrobią zdjęcie, opiszą, że kończyna złamana, unieruchomią i odeślą do przychodni. Lekarz w przychodni chce widzieć nie tylko informację, że kończyna jest złamana, ale i obraz złamania - kluczowy dla dalszego leczenia. A tymczasem zdjęcia brak...
Obdzwoniłam też szpital, który miał nam wydać wynik badania. Zostałam grzecznie i kulturalnie poinstruowana, skąd pobrać podanie i że może w takiej sytuacji warto dopisać, że to pilne. Nabrałam nawet jakiejś nadziei, że dopisek "pilne" załatwi sprawę.
Małżonek zawiózł nasze podanie. Oczywiście osobiście trzeba, jakieś 20 km. Zwiedził sekretariat szpitalny i archiwum, gdzie usłyszał, że skoro pilne, to "może na za tydzień będzie".
Kiedy właśnie zbierał myśli  (pewnie na twarzy miał wypisane "kiedy?!"), pani obróciła się na pięcie:
-No co pan myśli, my tu mamy mnóstwo podań z prokuratury!
(Acha...na za tydzień raczej nie będzie).
Na szczęście Adaś przestał gorączkować, zmiana antybiotyku nie była konieczna. Daliśmy radę bez wyniku badania.
Nauczka na przyszłość? Wniosków brak. Co najwyżej można siąść i...odpuścić. Bo po co się denerwować, skoro nerwów i tak nie brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz