środa, 3 lutego 2016

Duże Sprawy w Małych Głowach

Nie będzie to recenzja. Zresztą byłoby nie w porządku pisanie recenzji książki przed przeczytaniem jej w
całości. Wolę jednak nieco wyprzedzić wewnętrzny przymus napisania choćby paru słów (bo wiem, że
prędkiej, czy później taki wewnętrzny przymus by się pojawił ;) Będzie więc kilka, spisanych na bieżąco, refleksji o naszej przygodzie z książką "Duże Sprawy w Małych Głowach".
Dla porządku zacznę jednak od paru słów na temat samej książki. Jej autorką jest Agnieszka Kossowska, mama Dzielnego Franka. Franek ma autyzm oraz posługuje się językiem migowym. Książka „Duże Sprawy w Małych Głowach” ma na celu przybliżenie dzieciom tego, z czym zmagają się ich niepełnosprawni rówieśnicy. Napisana jest z perspektywy dziecka z danym rodzajem niepełnosprawności. Porusza temat autyzmu, niepełnosprawności sensorycznej (problemy ze wzrokiem i słuchem), ruchowej oraz intelektualnej.
My – znaczy się ja i Adaś – przeczytaliśmy na razie rozdział o niepełnosprawności sensorycznej i o autyzmie. Wracając jednak do początku...
W ubiegły czwartek odbyły się dwa spotkania we wrocławskich bibliotekach, podczas których była rozdawana książka (dla zainteresowanych dodam informację, że po feriach zimowych planowane są we Wrocławiu kolejne spotkania). Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy będziemy mieli możliwość w nich uczestniczyć, ale udało się – z czego ogromnie się cieszę. Nie ma co ukrywać - na książkę czekałam od grudniowej premiery, początkowo licząc nawet na udział w spotkaniu autorskim w Opolu, niestety niemożliwy ze względu na szkarlatynę Adasia.
Na wrocławskie czytanie książki dodarli tata z Adasiem. Obawiałam się, że już na samym początku będzie bunt, być może w ogóle wykluczający wyprawę do biblioteki – bo biblioteki tamtego dnia w planach nie było. Myślałam, że jeśli już Adaś da się przekonać, to będzie "przeżywał" samo miejsce. Może opowie, że było dużo ludzi, albo kręcące się kule do siedzenia? Zakładałam również mniej optymistyczne scenariusze, zakończone przyspieszoną ewakuacją. Nic z tych rzeczy.
Kiedy, wracając z biblioteki, tata z Adasiem odebrali mnie z pracy, Adaś od razu pochwalił się, że „ma książkę”. Podczas spotkania czytane były fragmenty o niepełnosprawności sensorycznej - Adaś mi to powiedział. Dużo mówił o samej książce, pamiętał dokładnie wszytko. Opowiedział mi o alfabecie Braille’a - że jest szorstki i inne dzieci podchodziły spróbować, ale on nie chciał.
W domu zażyczył sobie „nową książkę” na dobranoc. Wpadłam w lekką panikę, bo zwykłam wpierw sama czytać lektury, które później czytam dziecku. Zwłaszcza w przypadku książek poruszających trudne tematy. Zaufałam jednak Autorom książki i przyznam, że nie żałuję. Niepełnosprawność przedstawiona została w przystępny sposób, nawet dla wyjątkowo wrażliwego dziecka, jakim jest Adaś.
Tamtego wieczora Adaś zażyczył sobie rozdział o niewidomej Ani. Nie wiem, czy dlatego, że jest on wydrukowany na żółtych stronach, a żółty to jeden z jego ulubionych kolorów? Czy może dlatego, że akurat ten rozdział był czytany w bibliotece? Albo dlatego, że chciał ponownie „podejść” do alfabetu Braille’a?
Najpierw razem liczyliśmy zwierzątka. Ania ma dużo zwierzątek, więc Adaś na palcach dodawał:
-..dwie papużki, kotek...
Następnie policzyliśmy rybki w adasiowym akwarium, a potem czytaliśmy dalej...
Nie wiem, czy Adaś potrafił zrozumieć problem z przestawianiem przedmiotów – jakie to musi być denerwujące dla bohaterki książki, kiedy płatki śniadaniowe stoją w innym miejscu niż powinny, ale słuchał uważnie. Ja natomiast zrozumiałam doskonale i dziwię się sobie, że wcześniej bym o tym nie pomyślała, skoro to takie oczywiste. Jako osoba o dość słabym wzroku nieraz szukałam okularów i bardzo mnie denerwowało, kiedy nie było ich tam, gdzie się ich spodziewałam. Okulary położone na szafce dla krótkowidza o znacznej wadzie wzroku zlewają się z podłożem i musi on dotykiem sprawdzać, czy rzeczywiście tam są. Dlaczego więc nie pomyślałabym, że dla osoby niewidomej problemem może być przestawienie przez kogoś jakiegoś przedmiotu w inne miejsce? Potem przenieśliśmy się w świat nowinek technicznych. Otwierałam oczy ze zdumienia, że istnieje coś takiego, jak czujnik kolorów, że jest urządzenie pomagające napełnić szklankę odpowiednią ilością płynu...Na końcu alfabet Braille'a. Adaś długo mu się przyglądał.
Następnego dnia czytaliśmy rozdział dotyczący dzieci z autyzmem. Zastanawiałam się, jak Adaś zareaguje. Czy może powie mi, że czasami odbiera świat podobnie jak bohater tego rozdziału, Franek? 
Mam wrażenie, że rozdział o autyzmie okazał się dla Adasia niezrozumiały, a raczej - za bardzo zrozumiały. Te refleksje wykraczają już nieco może poza ramy książki, ale dla mnie są ważne. Czytanie tego rozdziału uświadomiło mi coś dla mnie istotnego. Adaś nie widzi inności w dzieciach autystycznych. Nie zastanawia się, dlaczego czasami machają rękami, albo czemu krzyczą. Dla niego jest oczywiste, że suszarka do rąk "boli", a świat składa się z oderwanych od siebie kawałków.
Franek z pierwszego rozdziału książki nie lubi koloru czerwonego i jabłek...
-Mamo, ja wiem, czemu Franek nie lubi jabłek. Przecież jabłka w większości są czerwone - powiedział Adaś tak, jakby zupełnie normalną konsekwencją nielubienia koloru czerwonego było nielubienie jabłek, które bywają czerwone.
Rozumiecie tę logikę? Mnie rozłożyła na łopatki. 
Kolejnym razem przeczytaliśmy rozdział o dzieciach głuchych i słabosłyszących. Ćwiczyliśmy razem czytanie z ruchu ust, a potem spróbowałam nauczyć Adasia kilku podstawowych zwrotów w języku migowym. Zainteresowały go obrazki postaci. Sam zapytał, co one pokazują. Zaczęliśmy od "dzień dobry".
-Ojej, mamo, aż tak długo? - Adaś wyraził swoje zdanie na temat złożoności zwrotu "dzień dobry" w języku migowym, a przecież w języku polskim to również są dwa wyrazy.
Znów nauczyłam się czegoś. Doceniłam, jak trudna jest nauka migowego w przypadku dziecka mającego problemy z koordynacją ruchową. U nas gest "dzień dobry" miał zakończenie gdzieś w okolicach czoła, podczas gdy na obrazku (i "na mamie") były to raczej okolice brody. 

Dotychczas najtrudniejszym pytaniem, które zostało mi zadane przez rówieśnika Adasia, było:
-Dlaczego Adaś jeździ w wózku?
Pytanie to zadał najlepszy kolega Adasia, kiedy razem z nim i jego mamą wracaliśmy z przedszkola. Adaś miał wtedy 4,5 roku, kolega trochę więcej.
Wiecie, dlaczego akurat to pytanie było takie trudne? Dlatego, że nie znałam na nie odpowiedzi. Właśnie - dlaczego, skoro teoretycznie Adaś mógłby chodzić sam, a z drugiej strony tyle razy próbowaliśmy i nic z tego nie wychodziło?
Mam nadzieję, że niedługo uda mi się "Duże Sprawy w Małych Głowach" zanieść do adasiowego przedszkola. Na to konkretne pytanie, niekatualne już zresztą, nie ma w tej książce odpowiedzi, są za to odpowiedzi na wiele innych ważnych dziecięcych "dlaczego?"

PS. Rozpoczęła się już zbiórka na drugi nakład książki, gdyż pierwszy rozszedł się bardzo szybko. Książka jest darmowa - to informacja dla niewtajemniczonych ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz