środa, 30 grudnia 2015

Magia Świąt

Święta Bożego Narodzenia minęły i mogę napisać, że dla nas był to dobry czas, pod każdym względem. Mam nadzieję, że dla Was również.
Trudno byłoby mi napisać o wszystkim. Nie sądzę zresztą, żeby relacja z rodzinnych Świąt "u państwa M." miała znaczenie dla szerszego grona Czytelników. Napiszę więc tylko o tym, co w jakimś stopniu jednak to nasze przeżywanie świąt wyróżnia. W tym roku wyjątkowo niewiele, na szczęście.
Święta z autyzmem w tle. Duże wyzwanie, żeby przy wigilijnym stole wszyscy czuli się dobrze i komfortowo. Włącznie z dzieckiem, dla którego niezwykłość chwili i stawiane mu oczekiwania mogą okazać się zbyt trudne. Włącznie z dzieckiem, które może pogubić się wśród wielu obecnych przy wigilijnej kolacji osób. Niby nie obcych, a jednak obcych. Dzieckiem, dla którego błyszcząca choinka, świecące lampki i kolorowo opakowane prezenty stanowią próbę wytrzymałości sensorycznej...
Adaś teraz jest dzieckiem, ale wiem, że podobne problemy z zaakceptowaniem całego świątecznego zamieszania mają również dorosłe osoby z autyzmem. Kiedy nie potrafią odnaleźć się w tej rzeczywistości, następuje jej negacja i bunt. Powoli oswajam się z myślą, że autyzm będzie Adasiowi towarzyszyć w późniejszych latach i zapewne jeszcze długo będzie mu trudno oswoić Wigilię. Być może nigdy to się nie uda.
W tym roku jednak, biorąc pod uwagę  wszystkie zmienne, było wyjątkowo dobrze. 
Tym bardziej nieoczekiwanie, że poważny kryzys nastąpił dzień wcześniej, przy pieczeniu świątecznego ciasta. Skończyło się tym, że kuchnia (uprzednio już świątecznie wysprzątana) była cała w kakao, Adaś był cały w kakao i krzyczący do tego niemożliwie - bo mu mama kazała posprzątać rozsypane kakao i (o zgrozo!) umyć ręce, łazienka (również uprzednio świątecznie wysprzątana) była cała mokra - bo naprędce wrzucone do pralki pranie kakaowych ubrań trochę przeciekło, a z dwóch ciast zrobiło się jedno - bo mamie na pieczenie drugiego siły i cierpliwości zabrakło. To tak z przymrużeniem oka. Bałagan i ilość upieczonych ciast były jednak kwestią drugorzędną. Prawdziwym problemem było to, co się z Adasiem działo, a czego nie chciałabym tutaj w szczegółach opisywać...
Wigilię spędziliśmy poza domem, u Babci i Dziadka Adasia. Było dużo osób, a pomimo to Adaś dał radę.
Połamał się opłatkiem ze wszystkimi, składając każdemu piękne życzenia. Zasłyszane uprzednio, bezbłędnie odtworzone, ujęte w niezwykłe, jak na 5-latka, słowa. Starał się chłopak, rozmiękczając tym serca połowy rodziny. Nie skosztował barszczu ani żadnej tradycyjnej wigilijnej potrawy. Zjadł makaron prosto z miski. W szerszej perspektywie myślę jednak, że nie miało to większego znaczenia.
Nie zabrakło elementu humorystycznego. Kiedy cała rodzina zasiadła do wigilijnej wieczerzy, Adaś koniecznie musiał poinformować wszystkich, że:
-Mama dzisiaj pomalowała sobie paznokcie!
No dobrze - ostatnio pomalowane paznokcie miałam na wakacje, a skoro tym razem użyłam bezbarwnego lakieru, to zapewne nikt sam by tego nie zauważył, ale nie jestem pewna czy ta informacja była potrzebna całej rodzinie akurat przed pierwszą łyżką wigilijnego barszczu...
Swoją drogą pomalowane paznokcie robią na Adasiu takie wrażenie, że być może kiedyś poświęcę temu osobny wpis. Dziś niech wystarczy jako informacja dla przyszłej synowej ;)

Testowanie prezentu.
W Pierwszy Dzień Świąt zrobił nam Adaś prezent. Poszliśmy do kościoła, normalnie, na Mszę. Zazwyczaj idziemy na 5-10 minut. Przez ostatnie lata musieliśmy znacznie obniżyć oczekiwania. Tymczasem Adaś wytrzymał całe 45 minut! Zachowywał się przyzwoicie. Może ma w tym swój udział grający aniołek przy szopce?  A może to Święta...

Zabawa w sypanie płatków "śniegu". 
Pomocnik Świętego Mikołaja.
Adaś i jego słuchawki.
Mikołaj przyniósł Adasiowi słuchawki Supermana. Na drugą część popołudnia synek zaszył się na uboczu z nimi i kotem wygrywającym świąteczne melodie. Kota do słuchawek podłączyć się nie dało, choć Adaś chyba był tym faktem nieco rozczarowany. Z słuchawkami do dziś się nie rozstaje. Służą one raczej tłumieniu dźwięków, niż ich wzmacnianiu. Trzeba było wręcz Adasia przekonywać, żeby chociaż na noc je zdejmował.

W Drugi Dzień Świąt wybraliśmy się zobaczyć ruchomą szopkę we wrocławskim kościele Najświętszej Maryi Panny na Piasku. 


Adasia jednak najbardziej zainteresowało...
...to!
Trudno się dziwić. Rodzice takich atrakcji nawet nie przewidzieli :)
Potem krótki spacer na Ostrów Tumski. 
Pierwsza zjedzona w całości wata cukrowa ("małą poprosimy, jak najmniejszą" ;)



Co więc było takiego niezwykłego? Każda spokojna chwila, czas razem i nie obok siebie, każdy brak krzyku i buntu, każde uprzejme słowo, uśmiech i...ta zwyczajność.
Tym razem się udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz