sobota, 14 października 2017

"Dzieci z Bullerbyn"

W pewne wrześniowe popołudnie wybraliśmy się z Adasiem do kina na "Dzieci z Bullerbyn". Film wyświetlany był w ramach festiwalu filmowego Kino Dzieci. Kultura na całego. Przede wszystkim jednak postanowiliśmy wykorzystać okazję, bo całkiem niedawno czytaliśmy książkę o tym tytule, która Adasiowi bardzo się spodobała.

Przeczytaliśmy już zresztą kilka książek z klasyki lektur szkolnych. Zaczęliśmy od "Tajemniczego Ogrodu" (wtedy trochę się obawiałam, czy to na pewno pozycja odpowiednia dla nieco ponad 6-latka i szczerze muszę przyznać, że początek nieco "ocenzurowałam", ostatecznie nie mam jednak wątpliwości, że książkę warto było przeczytać). Czytaliśmy "Kubusia Puchatka". W połowie - to jedyna książka, która Adasiowi nie przypadła do gustu: nie mógł przez tę książkę przebrnąć jako 4-latek, nie daliśmy rady jej przeczytać również teraz. Chyba zbyt wysoki poziom nieoczywistości. Na przykład tłumaczyłam kilka razy, o co chodziło z tymi śladami stóp i tropieniem dzikiego zwierza i...mam wrażenie, że bezskutecznie.
Adaś nadal pytał:
- Ale to była łasica?
- Nie, Adasiu, nie było łasicy. To był Puchatek. I Prosiaczek.
- A łasica?
- Nie, nie było łasicy.
- To gdzie była łasica?
...
Stąd też, podejrzewam, brak zainteresowania treścią książki.
Za to zupełnie abstrakcyjny humor "Akademii Pana Kleksa" spodobał się Adasiowi bardzo. Były "Dzieci z Bullerbyn" - przeczytane od deski do deski, wszystkie trzy części. Teraz na tapecie są "Przygody Baltazara Gąbki", a na przyszłość mamy już co najmniej kilka czytelniczych pomysłów.
W dzień, w którym mieliśmy iść do kina, Adaś miał w szkole zajęcia z panią psycholog. Pochwalił się, rzecz jasna, planami na popołudnie. Opowiedział też przy okazji, że on już czytał "Dzieci z Bullerbyn" i wymienił przy okazji inne książki, które "przeczytaliśmy".
-Pomyślałam sobie "no dobrze"... - stwierdziła pani psycholog kilka dni później w rozmowie ze mną.
-Tak, wiem. Wydało się pani zapewne dziwne, żeby 7-latek przeczytał te wszystkie książki.
Pani psycholog z uśmiechem stwierdziła, że jeszcze to jej wcale nie zdziwiło. Zdziwiło ją dopiero, kiedy jakiś czas później poprosiła Adasia o przeczytanie jednego zdania z instrukcji do gry, a on oznajmił:
-Ale przecież ja czytać nie umiem!
Dopiero wtedy zrozumiała, jak to Adaś "przeczytał" książki :)

Wracając jednak do naszej wizyty w kinie. Ja przeżyłam sentymentalny powrót do przeszłości - w dzieciństwie czytałam książkę "Dzieci z Bullerbyn" i oglądałam film. Tak się nawet nieco zastanawiałam, jaki będzie odbiór tego filmu dzisiaj. W końcu jest zupełnie różny od współczesnych produkcji filmowych dla dzieci. Brak w nim jest wartkiej akcji, wszystko jest zupełnie zwyczajne, codzienne, tło stanowią muzyka i pejzaże, brak jest dowcipów z podtekstami, które we współczesnej sztuce filmowej mają zapewnić kinową rozrywkę nie tylko dzieciom, ale i towarzyszącym im rodzicom.
Kino było pełne niemal po brzegi. Przyszły dzieci nieco starsze od Adasia i nieco młodsze. Wszyscy siedzieli do samego końca filmu. Dzieci oglądały, aż miło było popatrzyć...
A teraz jak wygląda naprawdę wizyta z dzieckiem w kinie.
Weszliśmy na salę jako jedni z pierwszych. Zajęliśmy miejsce. Odczekaliśmy, aż sala kinowa się zapełni. I wtedy Adaś zakrzyknął "chcę pić!". Poszliśmy po coś do picia. Udało nam się wrócić. Po chwili była wycieczka do toalety. Sądzę, że chodziło raczej o chwilowe uniknięcie tłoku niż cokolwiek innego. Po jednej z takich eskapad zastaliśmy...zamknięte drzwi! Adaś oczywiście przejęty, jak nie wiem co. Tysiące pytań, czy nas ktoś wpuści. Szczerze mówiąc sama miałam lekką wątpliwość, ale trzymałam fason.
Film Adaś oglądał z zainteresowaniem, tyle tylko, że...w podskokach. Głównym problemem okazały się świecące buty. Nigdy więcej! Moje  niedopatrzenie. Jak mogłam o tym nie pomyśleć, że w kinie jest ciemno, a Adaś nie usiedzi w miejscu i za każdym takim podskokiem będzie te buty widać. Skończyło się na zdjęciu butów. Ekhm. Od tamtego czasu już pamiętam - jak ma szkolną wycieczkę do kina czy teatru, to żadnych świecących butów. Na szczęście miejsca mieliśmy strategiczne, z samego boku, a i widownia wyrozumiała, bo wszyscy przyszli z dziećmi.

Kiedy już wracaliśmy z kina, tacy ukulturalnieni, dzieląc się wrażeniami z filmu, Adaś przystanął pod najbardziej obskurnym lokalem serwującym kebab. No dobrze - najbardziej obskurnych lokali z kebabem to ja pewnie nie widuję; to było ścisłe centrum miasta, więc może nawet był to "ekskluzywny" lokal z kebabem.
Przystanął i zakrzyknął:
-To! - wskazując ręką w głąb tegoż zacnego lokalu.
Podążyłam wzrokiem za ruchem ręki Adasia.
-???
-To! Tam! - wykrzykiwał Adaś podekscytowany.
Czy zaraz będę musiała tłumaczyć dziecku, dlaczego nie skorzystamy z usług tego lokalu gastronomicznego?
-To! Było na stołówce w szkole! - Adaś nie dawał za wygraną.
Wszystkiego bym się po szkole spodziewała, ale kebab na stołówce?!
-To białe!
Taaak, w końcu jesteśmy w domu. Tego samego dnia, przed wyjściem do kina, pytany o szkolny obiad Adaś powiedział, że nie nie wie, co na niego było (ale było niedobre). Opisowo tłumaczył, że białe i paskowane, takie "coś". Teraz z wielką radością zaprezentował mi to "coś" - w budce z kebabem, za szybą, była przygotowana do surówki posiekana biała kapusta.
Czar ukulturalnienia prysnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz