wtorek, 10 maja 2016

Da się i nie da się

Mieliśmy wczoraj trudniejszy dzień, taki trudniejszy zupełnie zwyczajnie. Nic się wielkiego, na szczęście, nie działo. Po prostu nie mogliśmy się dogadać. Ja z Adasiem i Adaś ze mną. Zakatarzony Adaś został w domu. Jeszcze nie chory, a jednak do przedszkola się nienadający. W sumie więc sam ten katar mógł być podstawą naszego niedogadywania się – bo przeszkadza, spać nie daje, bo niby jest ok, a jednak nie jest. Ot, zwykłe przeziębieniowe rozdrażnienie. 
Po głębszej analizie doszłam jednak do wniosku, że zapewne jest jeszcze jakaś przyczyna, już zupełnie od kataru niezależna, z powodu której czasami nie możemy się porozumieć. Przemyślałam sobie wszystkie „punkty sporne” i te chwile, kiedy nasze płaszczyzny komunikacji zupełnie się rozmijają. (Zapewne nie będzie to łatwy wpis, raczej szczery do bólu). Poskładałam w całość wszelkie dotychczasowe rozważania na ten temat, bo długo już nad tym wszystkim myślę. Miesiącami.
Możliwe, że wymagam za dużo. 
Od Adasia łatwo jest wiele wymagać. "Na pierwszy rzut oka”, a nawet znając Adasia bliżej, można uznać, że pewne rzeczy po prostu powinien potrafić. Wręcz trudno uwierzyć, że mógłby ich nie potrafić.
Taka, na przykład, prosta sprawa. Adaś często strąca różne rzeczy. Wywraca, rozlewa. Nie obejrzy się nawet. Proszę raz, drugi, piąty, dziesiąty: „uważaj następnym razem”. Wymagam podniesienia strąconej rzeczy, posprzątania rozlanego soku. Mówię:
-Adaś, obejrzyj się za siebie. Zobacz, co zrobiłeś.
Adaś odwraca się wtedy za siebie i ogarnia przestrzeń wzrokiem. Zaczyna zazwyczaj od zupełnie odległych elementów tej przestrzeni. Chwilę trwa, zanim zrozumie, o co mi chodzi. Zresztą, jeśli mam być szczera, najczęściej bez podpowiedzi się nie obędzie. Ja tymczasem nie mogę pojąć, jak można strącić kubek rozlewając sok niemalże na swoje stopy, i nawet tego nie zauważyć...
Coraz bardziej jednak czuję, że reakcja Adasia jest szczera. Nie wynika ona z próby uniknięcia odpowiedzialności ani z jakiejkolwiek złośliwości. On naprawdę, choćby i szczerze obiecał, że następnym razem będzie uważał – po raz kolejny rozleje sok, bo nie będzie w stanie odpowiednio ocenić odległości. Ręce, będące integralną częścią jego ciała, jakby były zupełnie odrębną i niezależną jednostką. On naprawdę nie czuje, że coś potrącił, w coś wszedł i jego zdziwienie, kiedy mu o tym mówię, nie jest udawane.
To jest tylko jedna sprawa. Takich spraw jest mnóstwo – kiedy teoria mówi, że coś jest w zasięgu możliwości, a praktyka jest zupełnie inna. Ubieranie się – kiedy Adaś w połowie czynności zdąży zapomnieć, co wcześniej robił; kulturalne jedzenie – bo jak może być połowa obiadu pod stołem...i tak dalej. 
Konsekwencją tego jest frustracja, ogromna obopólna frustracja. Odbijająca się, niestety, nie tylko na wzajemnych relacjach, ale przede wszystkim na adasiowym samopoczuciu. Bo jak on ma się czuć, skoro wymaga się od niego rzeczy niemożliwych? Jak ma się nie buntować, kiedy naprawdę nie wie,co znów zrobił nie tak?
Dorzucę jeszcze jeden element tej, niełatwej dla nas, układanki. Czasami jednak się da. Tym bardziej więc trudno uwierzyć, że są chwile, kiedy się nie da. Może wystarczy gorszy dzień, niewyspanie, mniej siły – bo pewnie w ogromnym i niedocenianym wysiłku, w mobilizacji wszystkich sił, tkwi sekret tego, że czasami Adaś pewne rzeczy potrafi zrobić...
Chwilami myślę, że pod tym względem rodzicom dzieci z głębszym autyzmem jest nieco łatwiej. Prościej wyznaczyć granicę możliwości dziecka, zrozumieć, że pewne rzeczy są zwyczajnie poza zasięgiem. Choć trudniej jest, zapewne, w innych obszarach. Nie chcę się jednak wypowiadać za innych. Tylko podejrzewam, że tak może być.
Ja w każdym razie mam ogromny problem z wyznaczeniem realnych wymagań. 
Myślę, że w przyszłości świat będzie miał ten sam problem w stosunku do takich Adasiów.
Kiedy jest "prawie dobrze", tak łatwo przyrównywać do "zupełnie dobrze" i tak ciężko pojąć, że jednak istnieje ta granica, nieudawana, nieleniwa i nie na złość, za którą jest zwyczajne „nie da się”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz