czwartek, 25 czerwca 2015

Wzajemne oczekiwania

Przeczytałam właśnie kolejny artykuł mówiący o tym, że dziecko z autyzmem nie zostało przyjęte na kolonię. Nie chcę oceniać konkretnie tej sytuacji, bo zwyczajnie jej nie znam, poza opisem prasowym.
Mam tylko kilka refleksji na temat wzajemnych oczekiwań rodziców i opiekunów.
Można sprawę rozpatrywać w kategoriach nietolerancji - bo dziecko z racji swojej niepełnosprawności jest wykluczane. 
Dla mnie sprawa nie jest jednak czarno-biała. Ja się generalnie nie dziwię nauczycielom/opiekunom, którzy nie czują się na siłach, by podjąć się opieki nad dzieckiem autystycznym, nie mając do tego odpowiedniego przygotowania i wsparcia. Tym bardziej, gdy dowiadują się o tym na ostatnią chwilę.
Rodzic oczywiście może wyjaśnić, na czym polega zaburzenie dziecka. Przekazać informacje na temat szczególnych wymagań. Podać instrukcję postępowania w konkretnych sytuacjach. Odczarować autyzm.
Należy przy tym założyć, że rodzic jest odpowiedzialny i posyłając dziecko na kolonię, półkolonię czy inny wyjazd zorganizowany udzieli wyczerpujących informacji na temat dziecka (również tych niewygodnych) oraz sam jest przekonany, że jego dziecko jest na taki wyjazd gotowe.
Wobec tego w praktyce często sprawa wygląda tak. Przychodzi rodzic zapisać dziecko. Rozmawia z przedstawicielem firmy turystycznej/kierownikiem kolonii/dyrektorem...W każdym razie rozmawia z "szefostwem". Przedstawia sprawę. Z reguły nie ma problemu. Rodzic słyszy, że "damy radę!" Udziela więc wyczerpujących informacji na temat dziecka, wypełnia wszelkie dokumenty i optymistycznie zaczyna przygotowywać syna czy córkę do wyjazdu. 
Tuż przed wyjazdem...Łup! Ktoś zadecydował, że jednak dziecka nie wezmą. Bo ma autyzm. Bo się boją. Bo nie wezmą odpowiedzialności. 
Wina wychowawcy.
Trudno się jednak dziwić, kiedy taki wychowawca zostaje postawiony przed faktem dokonanym na kilka dni przed. Ma opanować w parę dni to, co rodzice wypracowywali latami, i czego specjaliści uczyli się na studiach? Ma uwierzyć, że "jakoś to będzie"? On tak naprawdę też potrzebuje czasu, żeby oswoić autyzm.
Rozumiem rozgoryczenie rodziców.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak rozczarowanie dziecka...

Nie wiem, czy kiedykolwiek sami będziemy się starali wysłać nasze autystyczne dziecko na kolonię. Wierzę, że Adaś kiedyś będzie na taki wyjazd gotowy, będąc jednak szczerą sama ze sobą - pewności takiej nie mam.
Mamy jednak podobne doświadczenia z poprzednim przedszkolem. 
Przyszliśmy porozmawiać. Pani dyrektor nie widziała problemu, żeby przyjąć dziecko posiadające pewne deficyty. Podjęła decyzję. Zapewniła, że postara się zorganizować odpowiednie warunki. Bez nauczyciela wspomagającego. Wszystko na barkach wychowawcy, nieprzygotowanego do pracy z dziećmi o szczególnych potrzebach, który o przyjęciu dziecka autystycznego do jego grupy dowiedział się być może już po fakcie.
...Po jakimś czasie, zdaje się, nawet chęci zabrakło...
Jednego z ostatnich dni w ubiegłym przedszkolu tata przyprowadził Adasia po dłuższej chorobie. 
Pani wychowawczyni boleśnie szczerze stwierdziła:
-Myślałam, że Adasia już nie będzie do końca roku przedszkolnego...
Po czym zreflektowała się, westchnęła "no dobrze..." i odebrała zapłakanego Adasia z ramion taty.
Nie muszę chyba pisać, jak się wtedy czuliśmy i jak musiał poczuć się Adaś.
Byliśmy wtedy w trakcie poszukiwań nowego przedszkola. Nie było łatwo. Wbrew pozorom pozytywne wrażenie zrobiła na mnie placówka, w której, po przedstawieniu sprawy, usłyszałam od pani dyrektor "muszę przed podjęciem decyzji porozmawiać z wychowawcą grupy, do której trafiłoby dziecko".

Do czego zmierzam?
Oczywiście chciałabym, żeby dzieci ze spektrum autyzmu mogły uczestniczyć, na miarę możliwości, we wszystkim tym, w czym uczestniczą ich rówieśnicy. Jestem przekonana, że w wielu przypadkach jest to możliwe.
Takie decyzje muszą być jednak podejmowane świadomie, najlepiej przy udziale osoby, która później ma się dzieckiem bezpośrednio zajmować. Nie ma co ukrywać, ta osoba musi mieć odpowiednie narzędzia, żeby do takiego dziecka dotrzeć i chęci, by się nauczyć postępowania z takim dzieckiem. Niby niewiele, ale jak się okazuje - bardzo wiele.
Czasem więc chyba lepiej usłyszeć odpowiedzialne "nie" niż nieodpowiedzialne "tak".
"Jakoś to będzie" odbywa się, niestety, często kosztem dziecka. Niezależnie już, czy ostatecznie kończy się to odmową w ostatniej chwili, czy też przyjęciem dziecka bez jakiejkolwiek chęci zajęcia się nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz