piątek, 15 czerwca 2018

Z piłką u boku

Jeśli spojrzę na, miniony już prawie, rok szkolny – to nie był on zbyt udany. Nie piszę tego pod kątem osiągnięć Adasia w nauce czytania, pisania i liczenia. Naprawdę na tym etapie uważam, że są inne priorytety. Mam na myśli ogólny bilans plusów i minusów płynących z faktu, że Adaś został uczniem.
W tym wszystkim jest jednak jeden, zdecydowany plus. Właściwie plusy są dwa: koledzy i piłka. W szkole Adasia praktycznie każdy chłopak chodził, chodzi lub będzie chodził na zajęcia z piłki nożnej. Szkoła posiada nowe, wyposażone boisko piłkarskie (tzw. „orlik”), gmina dofinansowuje zajęcia piłkarskie. Zajęcia są odpłatne, ale mimo to dość powszechnie dostępne. Trzy razy w tygodniu, popołudniami, większość chłopców z klasy Adasia biegnie na trening piłkarski. Chwilami sobie myślę, że w takich wioskach jak nasza rośnie przyszła kadra piłkarska, bo naprawdę nie ma opcji, żeby nie znalazł się jakiś talent.
Przez pierwszy semestr założyliśmy sobie: żadnych dodatkowych zajęć. Poza integracją sensoryczną, którą uznawaliśmy za terapeutyczne minimum. Ostatecznie poszukiwania SI skończyły się zajęciami na basenie, co zresztą bardzo sobie chwalimy. Obawy były – a jakże! O kondycję Adasia, o choróbska (basen zimą? a jak się nasz chłopak będzie przeziębiać?) Kondycyjnie przyznaję, że bywa różnie, ale jeśli o infekcje chodzi to (tfu, tfu) widzę tutaj nawet pozytywny efekt hartowania i nabierania odporności. Tak więc Adaś chodzi na basen, a ja – jako rodzic – mam czasami wątpliwości, czy powinien chodzić na terapię na basenie, czy raczej do zwykłej szkółki pływackiej...Zasadniczo, jeśli mam być szczera, widzę Adasia dokładnie „pomiędzy”.
Basen Adaś lubi, zwłaszcza odkąd nauczył się nurkować, ale prawdziwą jego miłością stała się piłka nożna. Już w pierwszym semestrze zaczął nalegać, żebyśmy go zapisali na treningi. Tutaj znów musieliśmy przemyśleć i przedyskutować tysiące obaw – o kondycję Adasia, o zdrowie (tak, tak - wprost o zdrowie: czy jeśli Adaś pobiega godzinę bez przerwy to nic mu się nie stanie?) Poza tym jak się odnajdzie w grze zespołowej, jak sobie da radę będąc dzieckiem zwyczajnie drobniejszym od rówieśników...Zapewne każdy rodzic przed zapisaniem dziecka na takie czy inne zajęcia przemyśleć musi to i owo, ale zapewniam, że są rzeczy, nad którymi rodzice dzieci mniej standardowo się rozwijających myślą tysiąc razy bardziej. Kiedy ja już prawie byłam skłonna się zgodzić, tata Adasia wyraził tą najważniejszą chyba i siedzącą gdzieś głęboko w głowie, obawę. Obawę przed porażką. Co będzie jeśli Adaś przekona się, że nie dorównuje rówieśnikom, ba!, jeśli wyjdzie z tej przygody z przekonaniem, że choćby nie wiadomo jak się starał – nie dorówna im nigdy?
Wszelkie decyzje odłożyliśmy na drugi semestr. Adaś jednak był wytrwały i jak tylko zaczął się drugi semestr, wrócił do tematu. Przeciągnęliśmy jeszcze trochę ze względu na wyjazd na turnus narciarski. Kiedy jednak nawet po bardzo intensywnym tygodniu nauki jazdy na nartach Adasiowi ochota na grę w piłkę nożną nie przeszła, po prostu musieliśmy się zgodzić.
W ten sposób zaczęła się Adasia przygoda z piłką nożną. Właściwie - zaczęła w bardziej zorganizowanej formie, bo już wcześniej Adaś był z piłką nierozłączny. Każdą wolną chwilę spędzał ćwicząc strzały i obronę. Szybko przekonał się, że obrona jest tym, co tygryski lubią najbardziej. Myślę, że dlatego, iż atak wymaga więcej biegania. Albo może dlatego, że Adaś akurat inaczej, niż większość fanów futbolu, ceni obrońców i bramkarzy bardziej niż napastników? 
Wracając do treningów muszę przyznać, że radzi sobie chłopak. Nie tylko się nie zniechęcił, a wręcz przeciwnie – z piłką zaprzyjaźnił się jeszcze bardziej.
Do dzisiaj uśmiecham się, przypominając sobie pierwszy trening i tatę Adasia, który poszedł zapytać kiedy następne zajęcia. Zanim jednak pytanie zadał, uzyskał standardową odpowiedź przewidzianą dla tych ojców, którzy koniecznie chcą, żeby ich syn został w przyszłości co najmniej piłkarzem ekstraklasy:
-Wie pan, po pierwszym treningu to trudno ocenić predyspozycje piłkarskie, ale daje radę chłopak.
Dla nas to "daje radę" znaczy bardzo wiele.
Cieszę się w sumie. Wiem, że Adaś żyje pasją i pasję musi mieć, żeby jakoś żyć. Kiedy nie biega akurat za piłką, przegląda album z piłkarzami. Codziennie przed szkołą siada na parapecie i ogląda po kolei swoje karty piłkarskie, co go bardzo uspokaja. Analizuje wyniki rozgrywek. Taki dodatkowy bonus: w tej swojej pasji Adaś ma miejsce zarówno na konieczne mu pobycie samemu (karty), jak i łącznik ze światem zewnętrznym (gra w piłkę pomaga mu budować pozycję w grupie). 
Raz tylko zapytał, co on ma zrobić, żeby mu wreszcie pozwolili stanąć na bramce. Zawiedziony przyznał, że wszyscy twierdzą, iż na bramkę jest za mały. Taka bezsilność - no bo co można poradzić? Można jedynie zachęcić, żeby poprosił o szansę; żeby mu chociaż dali spróbować. Może jeśli sprawdzi się jako bramkarz, to będą mu pozwalali bronić częściej? To małe marzenie chyba się spełniło. Kolejne - żeby trener Adasia powołał na rozgrywki...
Pozwalamy sobie marzyć. Sobie i Adasiowi przede wszystkim.
Czasami myślę, że te marzenia wcale nie są zupełnie nierealne. Najważniejsze w tym wszystkim jednak jest to, że sama możliwość gry sprawia Adasiowi ogromną frajdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz