poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nowe-stare miejsca

W sobotę byliśmy w bibliotece. Nic w tym niezwykłego niby, ale byliśmy wszyscy - to znaczy ja, mąż i Adaś też. Na dodatek w TEJ bibliotece, naszej ulubionej - bo nie każda jest taka sama. 
Gdy Adaś był młodszy, byliśmy jej stałymi bywalcami. Przychodziliśmy często, w sobotnie przedpołudnia. To był taki nasz weekendowy rytuał. Adaś wybierał książki do czytania, uczestniczył w pierwszych w swoim życiu balach karnawałowych, warsztatach plastycznych, spotkaniach tematycznych. To tam Adaś został posiadaczem własnej karty bibliotecznej.
Prawdę powiedziawszy wyrobienie karty było spowodowane tym, że adasiowe książkowe potrzeby uniemożliwiały tacie wypożyczenie odpowiedniej ilości kryminałów, ale może nie spłycajmy tematu ;)
Wszystko do czasu, aż autyzm dał o sobie mocniej znać. Chociaż Adaś książki nadal lubił, nie potrafił znieść obecności innych dzieci i nadmiaru bodźców. Po jakimś czasie nawet przyjście do biblioteki w dzień, w którym nie było żadnych zorganizowanych zajęć, stało się niemożliwe. Musieliśmy zrezygnować z naszych weekendowych wypadów na ponad dwa lata.

W piątkowy wieczór czytałam Adasiowi opowiadanie o żółwiku Franklinie, a po jego przeczytaniu Adaś oglądał na okładce inne książeczki z serii. Znalazł  jedną, która go bardzo zaintrygowała.
-Mamo, przeczytasz mi?
Obiecałam, że tak, jeśli tylko ją gdzieś znajdziemy. Może będzie w bibliotece? Miałam na myśli to, że sama pójdę - bo czasem chodziliśmy, ja lub mąż, do zupełnie innej biblioteki, bliżej pracy.
Tymczasem Adaś przypomniał sobie tamtą "naszą".
Opowiedział mi każdy szczegół z czasów naszych wypraw bibliotecznych.
Opisał dokładnie wygląd biblioteki, budynek, wnętrze. Taka ceglana, staro-nowa, jak to ujął.
Przypomniał sobie gliniane jabłuszko, które zrobił w czasie jednych warsztatów, choć ja długo nie mogłam zrozumieć, o czym mówi. A jabłuszko przecież cały czas wisi w naszej kuchni.
Ku mojemu zaskoczeniu, Adaś zapytał, czy będzie mógł jeszcze kiedyś pójść na takie warsztaty plastyczne w bibliotece - gdyby takie były organizowane akurat, rzecz jasna.

W sobotę pojechaliśmy do biblioteki. Ze dwa lata nie byliśmy w tamtej okolicy. Bo wiecie, to nie tak, że wychodzimy z domu i siłą rzeczy, idąc do sklepu, czy jadąc do przedszkola, mijamy to miejsce.
Znów ta sama droga. Spacer - ulicę dalej od zaparkowanego samochodu. Ostatnio kiedy tam byliśmy, Adaś uparcie wdrapywał się nam na ręce. Teraz dzielnie szedł sam.
Repertuar książkowy też już nieco inny, niż dwa lata temu.
Tym razem Adaś mógł nawet wejść za ladę i popatrzyć, jak pani skanuje wypożyczane książki.
Gdy wychodziliśmy - obładowani adasiowymi książkami - pomyślałam, że to miejsce jest naprawdę wyjątkowe.
Kto wie, może znów będziemy w weekendy jeździć do biblioteki?

2 komentarze: