czwartek, 25 sierpnia 2016

Nadmorskie wspomnienia część I

Meldujemy się, już po wakacjach. Wolałabym uniknąć pisania "po wakacjach" - bo te przecież w pewnym sensie jeszcze trwają, ale lepsze określenie nie przychodzi mi do głowy. Niech więc będzie - po wyjazdowych wakacjach. 

W sobotę wróciliśmy znad morza i powoli ogarniamy domową codzienność. Chwilowo nastąpił mały kryzys i wcale nie chodzi tutaj o tęsknotę za szumem fal. Adaś, który w tym roku podczas wyjazdu funkcjonował całkiem nieźle i względnie szybko się zaaklimatyzował, po powrocie do domu - wręcz przeciwnie. Był więc cały wachlarz zachowań trudnych, Adaś gorzej radzi sobie z panowaniem nad emocjami, zdarzało się po kilka wybuchów złości dziennie, ale powoli wychodzimy na prostą.
Tymczasem nadmorskie wakacje w tym roku były spokojne i udane. Wypełnione tworzeniem budowli z piasku i spacerami. Niezbyt upalne, ale też nie deszczowe. Tym razem wypoczęliśmy wszyscy. 
Wszystkiego na pewno nie dam razy opisać. Zresztą, kto chciałby to czytać. Będzie więc kilka migawek - wspomnienia i przemyślenia przemieszane ze sobą. 

Miejsce
W tym roku przekonaliśmy się, jak ważne jest miejsce, w którym się zatrzymamy. Nawet nie tyle o miejscowość chodzi, co o samo miejsce. Miałam przeczucie, że rok temu właśnie miejsce było jednym z czynników, które sprawiły, że Adaś dawał sobie radę gorzej...Przeczucie, a w tym roku niemal pewność - bo tym razem było inaczej.
Nie chcę wcale powiedzieć, że pensjonat, który wybraliśmy rok temu, był nie taki, ani tym bardziej robić antyreklamy - skądże! W gruncie rzeczy to całkiem miłe miejsce, blisko morza, było jednak pewne ale...
Na zdjęciach widziałam pokoje może niezbyt duże, lecz o jasnych ścianach, utrzymane w ciepłej tonacji. Jeszcze specjalnie dopytywałam przez telefon: czy na pewno? czy wszystkie? te na piętrze też? Nasz styl. Prawie jak w domu. 
Po otwarciu drzwi moim oczom ukazała się lampa z czerwonym abażurem, dająca nikłe, czerwone światło. Znaczną część pomieszczenia zajmowało łóżko z czarnym, metalowym stelażem, na którym leżała pościel w kolorze czerwonym. Do tego zielone ściany - na szczęście była to raczej delikatna odmiana zieleni - z kolorowym paskiem przez środek. Oględnie rzez ujmując - pokój nadawał się raczej na romantyczne wakacje we dwoje niż na pobyt rodziny z dzieckiem, a tym bardziej - z dzieckiem, które jest bardzo wyczulone na wszelkie bodźce zewnętrzne. Myślę, że ten wszechobecny czerwony kolor zwyczajnie Adasia drażnił, nadmiernie pobudzał, wręcz świdrował od wewnątrz. 
W tym roku było zupełnie inaczej. Jasno. Wszystko w kolorach: białym, szarym i jasnoniebieskim. Z dala od zgiełku i uczęszczanej drogi na plażę. Nawet nie wiedziałam, że Adasiowi spodobało się tam aż tak bardzo - do czasu, kiedy ostatniego dnia z łezką w oku mówił "pa-pa, domku!" 

Podróż
Pisałam już wiele razy, że podróżowanie z Adasiem do łatwych nie należy. Powtarzam to chyba za każdym razem, kiedy wracamy z dłuższej trasy. Zresztą nie musi to być nie wiadomo jak daleka podróż; czasami wystarczy droga do Opola, więc co dopiero nad morze.
Mogę więc powtórzyć to po raz kolejny. Za każdym razem wyruszamy lepiej przygotowani na wszelkie ewentualności, każdy szczegół jest przemyślany – pora jazdy, postoje, zajęcia na drogę. I co? Za każdym razem jest zupełnie tak samo – bez znaczenia czy ruszamy o świcie, w środku dnia, czy o zmroku. 
Myślę, że kiedy mówimy znajomym o naszych problemach z dłuższą jazdą samochodem, nie do końca wiedzą, o co nam chodzi. Standardowe problemy przy podróżowaniu z dziećmi dotyczą z reguły choroby lokomocyjnej (i tutaj nie jestem do końca pewna, czy to nie to, jednak z roku na rok nabieram przekonania, że nie) oraz nudy (jestem przekonana, że nie w tym rzecz). 
Ujmując sprawę obrazowo mniej więcej po 1,5-godzinie w samochodzie Adaś wpada w histerię. To nie jest płacz, to jest rozdzierający pisk i pojawia się z reguły nagle – bez wstępnego marudzenia, czy narzekania. Nie da się wtedy odwrócić jego uwagi, zainteresować go czymś innym, choćby nie wiem, jak ciekawym. Musimy szukać najbliższego postoju, który niestety nie zawsze jest w zasięgu kilku minut jazdy. Z krzyczącym i rzucającym się w foteliku Adasiem na pokładzie. 
Trudno się w takich sytuacjach porozumieć,  uzyskać odpowiedź na pytanie, co jest nie tak - choć z reguły komunikacja werbalna jest na całkiem zadowalającym poziomie. Coraz bardziej jednak skłaniam się ku hipotezie, że chodzi o dyskomfort lub nawet ból związany z długotrwałym siedzeniem w wymuszonej pozycji. Może to być jednak myślenie zupełnie błędne, ale nawet jeśli nie jest - i tak nie mamy innego wyjścia niż robienie jak najczęstszych postojów.

Te lepsze momenty podróży...i te najlepsze (czyt. drzemka na ostatnie 20 km)
A kiedy już dotarliśmy na miejsce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz