sobota, 24 września 2016

Jazda na rowerze

Ostatnio o niewielu wydarzeniach piszę na bieżąco, choćbym nawet czasami chciała. Za mało czasu na pisanie, za dużo się dzieje. Więc niech tym razem będzie (prawie) na bieżąco. Czym jest bowiem dwudniowy poślizg, skoro często zdarza mi się nawet kilkumiesięczny?
Otóż rok temu na Dzień Dziecka Adaś dostał własny, dwukołowy, rower.
Dokładnie 365 dni później, w przeddzień Dnia Dziecka tego roku, Adaś nauczył się samodzielnie jeździć na rowerze, bez pomocy, bez dodatkowych kółek.
Zobaczcie sami.

Przedwczoraj odbyliśmy naszą pierwszą wspólną wyprawę rowerową. Mama, tata i Adaś- każdy na swoim rowerze. Wyprawa była do najbliższego spożywczaka, jakieś 500 m w jedną stronę i tyleż samo w drugą. Myślę, że kiedy zaproponowaliśmy taką wycieczkę, Adaś nie dowierzał, iż to się może udać. To pytanie w oczach "jak to? wy też na swoich rowerach?! naprawdę?"
Jaki był później zaskoczony i szczęśliwy zarazem, kiedy jechał pomiędzy mamą i tatą na własnym rowerze! Udało się. To była radość z samej jazdy i radość płynąca z przekonania, że potrafi - a myślał, że nie potrafi.
-Jestem taki dumny, że aż chce mi się jechać tak szybko, jak wy! - zakrzyknął uradowany. Może forma dość specyficzna, ale przekaz jasny.
Kiedy zbliżaliśmy się już do domu, Adaś oznajmił, że "fajnie" było i pytał, kiedy znowu się wybierzemy wszyscy na rowery. Na co tata...tata się trochę zagalopował, snując wizje bliższych i dalszych rodzinnych wypraw rowerowych. "Do parku to może nie (12 km w jedną stronę!) ale..." 
Chociaż kto wie, może kiedyś, za parę lat nie będą to już abstrakcyjne i futurystyczne wizje?

środa, 14 września 2016

Mistrz lania wody

Są miejsca, w których Adaś zapomina o całym świecie. Zawsze tam, gdzie jest woda. Jeśli dodatkowo ta woda jest w ruchu - to jest już pełnia szczęścia. Wsiąka bez reszty. 
Wybraliśmy się w weekend nad Stawy Milickie.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Adaś pobiegł na plac zabaw. Początkowo obchodził go z kilku stron. Frekwencja, konkurencja - jak zwał tak zwał. Na placu zabaw były inne dzieci i to w dość sporej liczbie, co zupełnie to miejsce dyskwalifikowało.
Potem dzieci sobie poszły, Adaś więc przystąpił do odkrywania przestrzeni. Od razu udał się w miejsce, które wcześniej przykuwało jego uwagę - do drewnianych rynien ze spływającą wodą. Przekonał się, że na górze jest kran, z którego można puszczać wodę.
Mistrz lania wody.
Chociaż musiał wspinać się na palce, wyciągać ręce do góry i choć cała ta czynność była dla niego ogromnym wysiłkiem fizycznym - nie odpuścił. Zafascynowany wodą. 
Potem przyszły inne dzieci, ale Adaś już nie uciekł. Chyba nawet odnalazł się w roli dostarczyciela wody.




Okolica oferuje sporo innych atrakcji, ale...
Zwierzyniec - tyle, co przeszliśmy obok,
Stawy - hm...były,
Płuczka karpia - sama sobie obejrzałam,
Ścieżka sensoryczna - jak wyżej,
Muzeum - zaliczone, wszedł Adaś i wyszedł. 
Nawet jakby mnie ktoś zapytał, co jeszcze było na tym placu zabaw, to nie odpowiem. Nie wiem. Cały czas i całą uwagę pochłonęło lanie wody.

Później Adaś zarządził spacer po lesie i był to pierwszy nasz leśny spacer sprawiający prawdziwą przyjemność wszystkim. Żadnego przymusu, motywowania i obaw, że zaraz nastąpi bunt na pokładzie. Mogę nawet dodać, że był to pierwszy dłuższy spacer, podczas którego Adaś nie wspomagał się ramionami mamy czy taty. 




Na koniec, jak zwykle, kilka krajobrazów.




wtorek, 6 września 2016

Temat długi jak rzeka

Temat długi jak rzeka i szczerze mówiąc dla mnie bardzo trudny. Relacje rodziców dziecka z personelem medycznym. Organizacja opieki medycznej nad małym pacjentem. Procedury.
Piszę to dzisiaj, bo świeżo jestem po kilku rozmowach telefonicznych z oddziałem neurologii dziecięcej, na który Adaś miał być przyjęty we wrześniu. Nie były to łatwe rozmowy, tym razem jednak nie ze względu na  sposób komunikacji. Wręcz przeciwnie – pod tym względem byłam nawet pozytywnie zaskoczona. A jednak konkluzje tych rozmów nie napawają mnie optymizmem.
W ich efekcie podjęliśmy z mężem niełatwą decyzję, ale jedyną możliwą na ten moment. Zrezygnowaliśmy z diagnostyki na oddziale neurologicznym, mając jednocześnie świadomość, że nie uciekniemy przed koniecznością dokładniejszego przebadania Adasia od strony neurologicznej. Szukamy innych możliwości.
Wyszłam z tych rozmów okropnie przybita. Z poczuciem niezgody na obecny stan rzeczy. Z poczuciem nieadekwatności – bo gdzieś z tyłu głowy mam myśl, że tak po prostu jest i trzeba się na to zgodzić. Wszyscy podlegają tym samym regułom i nikt nie protestuje. Wszyscy akceptują, ja tylko mam problem. Wreszcie czuję pewną bezsilność, bo najprawdopodobniej jest tak, że innej drogi nie ma. Przez jakiś może czas będę żyła własną naiwnością, własnym buntem, pytaniem dlaczego nikt niczego z tym nie zrobi, a potem - śmiać się będę z tej swojej naiwności.
W celu wykonania jednego badania dziecko jest przyjmowane na oddział, co ze względu na konieczność narkozy jest dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Rozumiem, że nikt mi nie powie, ile dokładnie dni dziecko będzie hospitalizowane - nigdy nie wiadomo, czy będą potrzebne dodatkowe badania i tak dalej. Ale sprawa wygląda tak, że chodzi o jedno badanie i minimum tydzień czekania na nie na oddziale. 
Przyjęcie w czwartek, ale tylko po to, żeby pacjenta mieć na stanie. Poza tym nic. Po czwartku następuje piątek -lekarz przeanalizuje dokumentację i może zaplanuje jakieś badania. Potem weekend. W weekendy standardowo nic się nie dzieje. Jak dobrze pójdzie badanie zostanie wykonane w środę, jak gorzej - w piątek.
W naiwności więc swojej pytam, czy przyjmowanie pacjenta w czwartek ma sens, skoro ktokolwiek się nim zajmie po weekendzie, jakbym nie wiedziała, że te dodatkowe 4 dni na oddziale bez wyraźnej potrzeby są konieczne, żeby spełnić wymogi NFZ-u. 
Pani z sekretariatu uprzejmie i cierpliwie odpowiada na moje pytania. W końcu mi przerywa, mówiąc, że wie, o co mi chodzi - o to, żeby nie być z dzieckiem na oddziale dłużej, niż jest to konieczne. Wyjaśniam, że byliśmy już w tym samym szpitalu, na innym oddziale, zdecydowanie dłużej niż to było konieczne.
-Więc proszę się przygotować, że tutaj również tak będzie.
...
To nie było nieuprzejme. To było do bólu szczere.
Powszechnie znane. Mam wrażenie, że wszyscy się na to godzą i nie rozumiem dlaczego. Rozumiem, dlaczego godzą się na to rodzice małych pacjentów. My nie mamy, albo nie widzimy, innego wyjścia. Dlaczego jednak nikt odgórnie tego nie ruszy, dlaczego całe społeczeństwo się na to zgadza?
Dziecku nie jest wszystko jedno czy spędzi na oddziale 3-4 dni czy ponad tydzień. Czym innym jest konieczność pobytu w szpitalu. Byliśmy tydzień, byliśmy i 10 dni, jak trzeba było. Nie narzekałam. Nie miałam dylematów - bo trzeba było. Czym innym jednak jest świadomość, że absolutnie nie trzeba i chodzi tylko i wyłącznie o procedury finansowania. 
Społeczeństwu, brutalnie rzecz biorąc, dobro mojego dziecka, czy jakiegoś innego konkretnego dziecka, może być względnie obojętne. 
Szerzej jednak sprawę ujmując - o ile wydłużają się kolejki oczekiwania na miejsce na oddziale, skoro połowa pacjentów mogłaby być hospitalizowana znacznie krócej? 
Jaki to wydatek ze wspólnej kasy, do której wszyscy się dokładają? Do tego na czas pobytu z dzieckiem w szpitalu pracujący rodzic dostaje zwolnienie lekarskie (zakładam, że dostaje, choć w praktyce nie zawsze tak jest). W przypadku mniejszych firm zasiłek opiekuńczy wypłaca ZUS. Nawet przy przeciętnych zarobkach 10 dni zwolnienia to kilkaset złotych. 
Rodzic traci 20% zarobków za czas nieobecności w pracy. Do tego płaci za pobyt w szpitalu z dzieckiem - za 10 dni wyjdzie około 200 PLN. Po przeliczeniu kosztów - i to piszę tylko o kosztach finansowych, nie licząc pozostałych - wychodzi na to, że prywatnie jest...taniej.
Przede wszystkim jednak trudno uznać, że dla kilkulatka ponad tydzień w szpitalnych ścianach ot tak, dla zasady, ma jakiś wyższy cel.
W przypadku Adasia, akurat teraz, kryzys mamy i tak, więc byłoby tylko gorzej...

niedziela, 4 września 2016

6 urodziny Adasia

W ubiegłą sobotę Adaś obchodził swoje szóste urodziny.
Kiedy to minęło?
Tym razem zero wspomnień, sama teraźniejszość. Najprawdopodobniej dlatego, że urodziny Adasia wypadły w sobotę i przyjęcie urodzinowe odbyło się tego samego dnia.
Ostatnio tradycją już się stało, że gdy tylko wracamy z wakacji, Adaś zaczyna przygotowywać przyjęcie urodzinowe. Adasiowe szykowanie przyjęcia polega na ozdabianiu pokoju balonikami i napisem (rok temu na wakacjach byliśmy w lipcu, więc balony w salonie mieliśmy dłuuugo ;) 
Poniżej efekt tegorocznych działań. Pomoc ze strony rodziców była, rzecz jasna, ale naprawdę wkład Adasia był ogromny (wspólne z tatą drukowanie literek, dziurkowanie, pomaganie przy nawlekaniu...a najlepsze było to, że jak mówiłam "teraz literka A" to Adaś przynosił odpowiednią!)


Sześcioletni Adaś rośnie jak na drożdżach. Powoli goni wzrostem rówieśników. Dopiero teraz odkrywam, jak to jest, kiedy dziecko wyrasta - z ubrań, z butów. Przede wszystkim z butów. Nasza nowa rzeczywistość. Przez sześć lat nie wiedziałam, co to znaczy wymiana dziecięcej garderoby i że nadchodzi ten moment, kiedy wszystkie po kolei spodnie okazują się za krótkie. Ja wręcz czasami chciałam, żeby któreś spodnie okazały się za krótkie - bo już czekały nowe, większe.
Sześcioletni Adaś potrafi jeździć na rowerze bez bocznych kółek. To jest właśnie to, o czym miałam napisać i ciągle nie było kiedy. Brawo Adaś! Okazał się lepszy niż mama - bo ja posiadłam tę umiejętność w wieku lat siedmiu, z wielkim wysiłkiem i po jakiś czterech latach nauki :P 
Poza tym Adaś zaczyna wykazywać zainteresowanie literkami. Nie czyta jeszcze, ale to zainteresowanie uważam za bardzo dobry wstęp do nauki czytania. Jak większość chłopców lubi piłkę nożną - efekt Euro2016, oraz zupełnie indywidualnie, po adasiowemu, uwielbia nagrywać i oglądać przejeżdżające pociągi. 
Nauczył się też w tym roku budować z klocków Lego i nawet potrafi zająć się tym sam kilka minut. Jeszcze rok temu uważałam opowieści o tym, jak rówieśnicy Adasia budują z kloców samodzielnie nawet godzinę czy dwie, za opowieści z odległej planety. Abstrakcję totalną. Tymczasem dziś, prawie prawie, mamy to samo!
Sześcioletni Adaś zaczyna po rak kolejny przedszkolną zerówkę. Gdyby nie reforma reformy systemu edukacji, to kilka dni po skończeniu sześciu lat Adaś poszedłby do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Obecnie ogromnie się jednak cieszę, że zostaje kolejny rok w przedszkolu.