niedziela, 30 lipca 2017

Lipiec nad Bałtykiem

Lipiec się jeszcze nie skończył, a my już jesteśmy po wakacjach. Tych wyjazdowych przynajmniej.
Jeśli mam być szczera, to końcówkę sierpnia nad polskim morzem lubię znacznie bardziej, bo zwykle pogoda jest lepsza, a turystów mniej. Nie zawsze jednak ma się wybór co do terminu. Przedszkole Adasia jest zamknięte przez jeden miesiąc w roku, na zmianę - lipiec lub sierpień. Tym razem wypadł lipiec. Zresztą, tak sobie myślę, że za rok będziemy myśleć, jak zaplanować całe dwa miesiące wolnego od szkoły...
Wakacje to dla nas - mnie i męża - zawsze pewnego rodzaju wyzwanie. Jak to wszystko zaplanować? Zaplanować wyjazd, ale i ten czas, kiedy nie wyjeżdżamy. Potem na miejscu - jak pomóc Adasiowi w aklimatyzacji? Na ile ustalić sztywny rytm dnia, a na ile pozwalać sobie na dowolność? Rodzice małych dzieci przed wyjazdem na wakacje myślą, ile rzeczy trzeba zabrać ze sobą. My myślimy, ile szczegółów trzeba zaplanować, bo każdy z nich może sprawić, że misternie budowana równowaga się posypie. Rozumiecie? A czasem...czasem jest tak, że niby wszystko jest przemyślane, niby powinno być dobrze, a i tak "coś" nie gra i zachodzić w głowę można, czy to szum morskich fal, kolor łóżka czy zbyt wypełniony (z może za mało wypełniony?) plan dnia.
Jeśli o lipiec chodzi, to zresztą wcześniejsze doświadczenia mieliśmy takie sobie. Choć wakacje sprzed dwóch lat wspominam całkiem miło, to pamiętam też, że na miejscu bywało różnie. Adasia drażniły zapewne wszechobecne tłumy i związany z tym brak swobody. Problemem bywało pójście na obiad czy na plażę. Ulubioną zabawą było sypanie piaskiem. Jeśli o intencje chodzi, to Adaś sypał dla siebie, bo to przyjemne wrażenia wzrokowe, ale biorąc pod uwagę, że z rzadka zwraca uwagę na to, co się dzieje wkoło niego, notorycznie ratowałam przed piaskiem przygodnych plażowiczów, których jak na złość było całe mnóstwo. Oczy dookoła głowy to mało...
W tym roku, chociaż wyjeżdżaliśmy w lipcu, to na pogodę nie mogliśmy narzekać. Podobno nawet na południu Polski więcej padało. Nad morzem nie było upalnie, ale całkiem ciepło. Bardziej przydały się krótkie spodenki, niż kurtki przeciwdeszczowe. Deszcz był może ze trzy razy i jak już to kulturalnie - wieczorem ;)  Jak na Bałtyk chyba nie jest źle, prawda? Ku mojemu zaskoczeniu wybrana przez nas "nadmorska dziura" okazała się jeszcze bardziej kameralna, niż się spodziewałam. Plaża szersza niż sobie wyobrażaliśmy i nawet Adaś nazywał ją " plażą małoludną". Wystarczyło przejść się kilkadziesiąt metrów w bok i już można było grać w piłkę albo puszczać latawce. Czego chcieć więcej?
Wszystkie minusy lipcowego wyjazdu, przynajmniej w teorii, zostały wyeliminowane, a mimo to...bywało różnie. Jak to w lipcu. Tylko dlaczego?
Trudniejszy okres trwa. Może zaczął się wcześniej, jeszcze przed wyjazdem. Może to ta zabiegana końcówka czerwca, z zakończeniem roku i szpitalem w tle? Kiedy się jednak ogarniemy pomału i wszystko wróci na normalne tory, napiszę trochę o wakacjach, które mimo wszystko miło wspominamy.

Tymczasem zapraszam - w zakładce fotografie dwa ostatnie zdjęcia.