poniedziałek, 28 stycznia 2013

Zbieram się w sobie

Powoli zbieram się po zeszłotygodniowej wizycie u psychiatry.
Układam sobie w głowie wszystkie sensy i bezsensy, co warto kontynuować, co zmienić. Niezbyt łatwo mi to idzie. Choć czuję, że wiele było pozytywów we wspólnej zabawie z Adasiem to jednak nie ma już we mnie tego zaangażowania. Tak jakby nagle opadł cały zapał, gdzieś się rozpłynęła wiara w sens tego, co robiliśmy. Nawet jeśli rozum mówi mi co innego, to jakoś nie potrafię...
Mało budujące to, co napiszę, ale chwilowo straciłam zaufanie do terapeutów pracujących z dziećmi, do psychologów i psychiatrów. Czuję, że mogą wiedzieć o nas więcej, niż my sami o sobie. Wierzę, że większość z nich wykorzystuje tę wiedzę dla dobra dziecka. A jednak nieswojo się z tym czuję. Prześwietlona, odsłonięta i bezbronna.
Pamiętam słowa psycholog z poradni dla dzieci autystycznych - przekonanie, że wrócimy po opinię o potrzebie kształcenia specjalnego. Że są tacy, którzy przychodzą po raz drugi dopiero po wielu latach, kiedy problemy w szkole są już bardzo widoczne. Przez te lata można było działać.
Więc może iść do innej psychiatry. Szczerze - na dziś nie mam siły.
Jeszcze gdyby o dobro dziecka chodziło...Tymczasem widzę, że efekty wizyty sprzed tygodnia pozytywne nie są. Przynajmniej na razie. Wiem, że Adaś jakoś odczuwa moje emocje. Wiem, że...żeby nie być zbyt blisko, może jestem za daleko?
Właściwie nic się nie zmieniło, a jednak jest jakoś inaczej.
Rzeczywiście - od Adasia stopniowo wymagamy coraz większej samodzielności. W sobotę godzinę zajęło ubranie spodni. Nie pomogły zachęty, jakim to Adaś jest dużym chłopcem ani instruktaż na pluszowym misiu. Wszystkie metody zawiodły. Wiem, że Adaś jest w stanie ubrać się sam, z niewielką pomocą z mojej czy taty strony. Wiem, choć nigdy tego nie widziałam na własne oczy. Sam zakłada najwyżej buty. Spodnie to już bardzo dużo. Czuję, że problem tkwi nie w braku umiejętności czy też w braku zachęty. Adaś się nie ubiera, bo ubieranie kojarzy mu się z wyjściem na dwór. Jak mam przekonać go, żeby się ubrał, skoro przeciąganie tego w nieskończoność jest dla niego jakby nagrodą - odroczeniem niechcianej chwili? W każdym razie się staramy. Trudne to jednak przy konieczności zdążenia na określoną godzinę na terapię, tym bardziej kiedy spóźnienie się na autobus oznacza koniec wyprawy (następny za godzinę).
Jeśli chodzi o zabawę to niestety Adasiowi tak się spodobało przesypywanie makaronu, że wolał tę czynność nawet od zabawy z babcią. Do tego od niedawna - może dwa, trzy tygodnie - Adaś kręci się w kółko przy muzyce. Nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie nagranie. Adaś śpiewał coś, chciałam nagrać. Nagrało się kręcenie w kółko. Takie nieobecne :( Powtarzane po kilka razy dziennie.
Dzisiejsze zajęcia z panią psycholog też mnie jakoś pozytywnie nie nastawiły. Tym razem Adaś nie poradził sobie z żadnym z zadań, choć zazwyczaj radził sobie całkiem nieźle. Sama nie mogłam uwierzyć, że nie potrafił poprawnie pokazać owieczki na obrazku, albo odróżnić małej kaczuszki od mamy kaczki. Mamy książeczkę "Zwierzęta i ich dzieci" od roku chyba. Byłam przekonana, że materiał całkowicie opanowany, tymczasem okazało się, że nie. Albo zagrał jakiś inny czynnik - brak skupienia, niechęć?
A potem były puzzle - konieczność ułożenia na górze głowy, potem rąk i na dole nóg. Poszło jeszcze gorzej niż z owieczkami, ale tego akurat się spodziewałam. Pracujemy nad tym od dawna. W chwili obecnej wydaje mi się, że te puzzle są nie do przeskoczenia...choć mam świadomość, że się mylę.
Do tego zupełny brak pokazywania palcem. Zupełna bierność.
To nie tak, że ja czegoś oczekuję, choć może tak to brzmi...
Za to po zajęciach w zeszłym tygodniu Adaś na "do widzenia" odpowiedział pani Kamili..."do zobaczenia". Jejku, skąd on to wziął!

Wczoraj Adaś sam z siebie stwierdził:
-Dzisiaj ludzie idą do kościoła.
Nie wiem, skąd wiedział. Może powiedzieliśmy coś na ten temat między sobą?
Postanowiłam podrążyć temat.
-Adasiu, a dlaczego ci ludzie idą do kościoła?
Na co Adaś po dłuższym namyśle:
-Żeby...żeby otwierać i zamykać drzwi :)

piątek, 25 stycznia 2013

Psychoanaliza matki

...nie zrozumieliśmy celu tych spotkań. Pielęgnowaliśmy naiwne przekonanie, że mogłyby służyć przekazaniu zespołowi psychiatrów informacji, które miały pomóc w postawieniu diagnozy. Skoro tych informacji nie wykorzystano, zapewne chodziło o coś innego. Ci specjaliści od psychologii pewnie wiedzieli, o co. Ja mogłam się tylko domyślać. Może chodziło o to, żebyśmy pokazali się jako ludzie i jako rodzice. Może nie o to (...) Jak na standardy Instytutu, potraktowano nas dobrze. Nikt mnie nie oskarżał, że odtrącam dziecko albo że kreuję więź symbiotyczną. Dyrektor kliniki dla dzieci autystycznych, stanowiącej część ogromnego centrum medycznego, napisał, że jednym z najpoważniejszych problemów w leczeniu jest opór z jakim rodzice reagują na pogląd, że to oni są przyczyną choroby."
To fragment książki Clary Park "Oblężenie".
Książka ta opisuje czasy sprzed ponad pół wieku, kiedy to autyzm był mało znaną jednostką chorobową, a wśród psychiatrów panował pogląd, iż to rodzice, najczęściej matki, są winni stanu swoich dzieci.
Po co pisać własnymi słowami, skoro gdzieś już to czytałam...
Ja miałam jednak mniej szczęścia i zostałam oskarżona o tworzenie więzi symbiotycznej.

To podsumowanie naszej wtorkowej wizyty u psychiatry. Nie pisałam wcześniej, bo nie chciałam pisać zbyt emojonalnie.
Była to nasza trzecia wizyta u psychiatry. Dwie poprzednie przebiegały w zupełnie innym tonie. Podczas poprzedniej wizyty, w grudniu, pani doktor skierowała nas do polecanej przez siebie psycholog. Mieliśmy ze sobą opinię i testy od psycholog, która pracuje z Adasiem na co dzień. Psychiatra podeszła do nich jendak podejrzliwie. Zapytała, po jakim czasie opinia została wydana. 1,5 miesiąca - i dużo i mało.
Poszliśmy więc, choć uważałam tę wizytę za zupełnie zbędną. Przecież to już czwarty psycholog oglądający Adasia. Pani psycholog za bardzo nie wiedziała, co z nami zrobić, my podobnie - niekoniecznie wiedzieliśmy, po co tam jesteśmy, poza celem oczywistym - wpisem w karcie pacjenta. Testów nie robiła, skoro Adaś je już miał. Adaś siedział i się bawił, mówiąc bez przerwy, krzycząc lub śpiewając. My opowiadaliśmy. Nie usłyszeliśmy nic nowego, poza tym że Adaś wygląda na dziecko z ADHD, choć na diagnozę za wcześnie. Wpis został dokonany. Jaki? Nie wiem.
Przyszłam więc teraz do psychaitry z nadzieję, że długa droga diagnozowania dziecka zostanie zakończona (a ciągnie się już wszystko od maja). Tymczasem rozmowa przebiegała w zupełnie innym kierunku. Nagłe zaprzeczenie tego, co słyszeliśmy podczas poprzednich wizyt.
Teza musiała zostać udowodniona. Zresztą - dopiero po wyjściu z gabinetu odtworzyłam w myślach przebieg całej rozmowy i zdałam sobie sprawę, że wszystkie pytania zmierzały w jednym kierunku. Miały pokazać, że jestem niekonsekwentną matką, a jedynym problemem Adasia jest patologiczny lęk separacyjny, bo ja uzależniam dziecko od siebie.
Na koniec padło jeszcze pytanie, czy psycholog, do której chodzimy pracuje ze mną nad problemem?

-Dziecko często wymusza krzykiem, robi histerie?
-Tak. Nie wiem na ile w stopniu podobnym do innych dwulatków, ale wymusza.
-Jak pani reaguje?
-Jak już nic nie działa to zostawiam, niech się wypłacze.
-A przy tacie też wymusza?
-Tak, nawet jeszcze bardziej.
-Bawi się sam?
-Do niedawna nie, ale ostatnio potrafi chwilę się sobą zająć.
-A je samodzielnie?
-Tak.
-Ubiera się?
-Pracujemy nad tym.
-Chce coś robić sam?
-Niebardzo...
-Mycie zębów?
-O, to chce robić sam, choć potem trzeba oczywiście poprawiać.

Autyzmu nie ma. Mówi. Mowy nie ma się co czepiać (nie ma - z czego się ogromnie cieszę!) Kontakt nawiązuje, co prawda z dużym opóźnieniem, ale nawiązuje.
Diagnoza - lęk separacyjny. Patologiczny. Uzależniłam dziecko od siebie, bo mi jest tak wygodniej i to jest chore, trzeba to przerwać. Już, z dnia na dzień. Inaczej będzie coraz gorzej.
Działanie - mam dać dziecku więcej swobody. Musi umieć bawić się sam. Mama może czasem (ale to czasem!) się pobawić. Tata ma usypiać. Kontakty z rówieśnikami - posłać do przedszkola koniecznie.
Jeszcze w grudniu słyszeliśmy, żeby absolutnie nie posyłać dziecka do przedszkola teraz, najwyżej od września do placówki integracyjnej. Po miesiącu nagle mamy posłać do zwykłego, jak jest możliwość to nawet od zaraz.

Wyszłam nie rozumiejąc tej nagłej zmiany zdania. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć inaczej niż zapisem o niewiadomej treści ze strony pani psycholog.
Wyszłam nie wiedząc, co mam myśleć o sobie jako o matce.
Łatwo powiedzieć - odciąć się od tej opinii, skoro było po drodze tak wiele innych.
Przemyślałam wszystko i właściwie do dziś duszę to w sobie. Posypałam się trochę. Wszystko we mnie pękło. Może to kolejny dowód na to, że to ja jestem słaba psychicznie skoro coś takiego potrafi naruszyć we mnie poczucie sensu tego, co robię?
Właśnie teraz, kiedy wydawało mi się, że wreszcie wszystkie decyzje podjęte w stosunku do Adasia były dobre, kiedy zdawało się, że idziemy w dobrym kierunku, że nasze starania przynoszą efekty. Właśnie teraz słyszę, że tą drogą wyrządzam dziecku więcej szkody niż pożytku.
Ja mam świadomość, że popełniam błędy. Nie jestem idealna, nikt nie jest. Nie byłam jednak przygotowana na tak druzgocącą krytykę. Na pewno nie na to, że jestem przyczyną wszystkich problemów Adasia.

Wczoraj spróbowałam zachęcić Adasia do samodzielnej zabawy. Ku mojemu zdziwieniu potrafił zająć się sobą ponad godzinę, bez przerwy. Niestety - przesypywaniem makaronu z miski do garnka i z powrotem. Podsunęłam mu pomysł - budowanie z klocków, ale nic z tego. Przypomniałam sobie, że od tego wychodziliśmy - Adaś mógł godzinami przelewać wodę, albo przesypywać makaron, "wchodziłam" w tą jego zabawę nie po to, żeby go od siebie uzależnić, ale żeby nawiązać w ogóle jakiś kontakt.

niedziela, 20 stycznia 2013

Bal karnawałowy

Dziś wybraliśmy się na bal karnawałowy do miejskiej biblioteki. 
Nasza pszczółka

Adaś sam powiedział, że chce się przebrać za pszczółkę, choć proponowałam jeszcze żabkę i tygryska. Nie wiedziałam, że Adaś lubi pszczółki, myślałam że woli żabki a najbardziej lubi tygryski. Cóż, z dnia na dzień poznaję Adasia, a on z dnia na dzień się zmienia i jak widać tygryski już nie są u niego na czasie. 
Jeszcze dziś rano Adaś twierdził, że bardzo chce być przebrany za pszczółkę, ale na bal iść nie chce. Dał się jednak przekonać. Na salę pobiegł pierwszy, nie oglądając się wcale na mamę czy tatę.
Bal był naprawdę świetnie zorganizowany - cała fabuła, tańczenie w kółeczku, czarowanie, klaskanie. Mam nadzieję, że Adaś dobrze się bawił, choć jako mama Adasia...nie wiem. Muszę przyznać, że dość często nie wiem co myśli i co czuje Adaś. Zdecydowanie za często.

Zarówno ja jak i tata Adasia mamy podobne refleksje - Adaś zachowuje się inaczej niż jego rówieśnicy i to po prostu widać. W domu są krzyki, bieganie w kółko. Na ulicy - krzyk lub mruczenie. Dopiero jednak w grupie dzieci widać, że Adaś jest jakby z innego świata. Nie było krzyku, płaczu - to fakt. Nie wyszedł w trakcie i nie stał przez cały czas w kącie. Więc chyba nie było tak źle. Duży postęp. Nawet więcej - kiedy otoczenie zostało nieco oswojone, Adaś włączył się do zabawy. Trochę potańczył, co chyba sprawiło mu przyjemność. Nie zabrakło też wątku miłosnego, kiedy to Adaś został porwany do tańca przez pewną tygrysicę. Tak, tak - miejska biblioteka ma w sobie to coś - w końcu to w tym miejscu Adaś po raz pierwszy pocałował dziewczynę ;)
Adaś podszedł do balu z niezwykle poważną, jakby zafrasowaną miną. Znów - nie wiem. Nie wiem czy to oznaczało, że zaledwie tolerował zaistniałą sytuację? Z drugiej strony nie musiało tak być. Pamiętam, jak niedawno Adaś jechał na karuzeli z równie poważną miną, a kiedy przejazd się skończył nie chciał wysiadać. Wyciągnęłam wniosek, że chyba mu się ta karuzela podobała.


Ale...podczas, gdy inne dzieci biegały, śmiały się, wygłupiały, Adaś chodził wśród nich jakby we mgle, jakby obok. Poruszał się dużo wolniej, choć w domu nie potrafi usiedzieć sekundy spokojnie. Dopiero teraz, kiedy ubrałam to wszystko w słowa, przyszło mi na myśl, że być może przyczyną tej jakby niezdarności i powolności była obawa, by przypadkiem nie dotknąć innego dziecka. Kiedy dzieci tańczyły, Adaś też tańczył, ale obok. Kiedy tańczył - to tuż za kółeczkiem. Kiedy klaskał - to stojąc z boku. Była jedna zabawa - dzieci ustawiają się w kółeczko trzymając za ręce. Adaś stanął w środku kółka i powoli kręcił się wokół własnej osi. Musieliśmy podejść i go stamtąd zabrać. Podczas balu Adaś nie odezwał się ani słowem do nikogo. Nasza pani logopedka swoją drogą też nie może uwierzyć, że Adaś mówi, bo u niej Adaś nie mówi; obiecałam przynieść nagrania. 

A potem będzie, że od najmłodszych lat
 przesiadywał w bibliotece ;)
Po zabawie Adaś od razu pobiegł do książek i wyszukał książeczkę, którą już dawno obiecywałam wypożyczyć. Pamiętał! Wyszukał też inną, którą wypożyczaliśmy już chyba z pięć razy. Trudno - wypożyczyliśmy szósty raz.
A najlepsza zabawa w pszczółkę to była w domu :) 

Pomimo wszystkich moich przemyśleń i licznych znaków zapytania liczę, że był to dla Adasia udany czas. A ja - po prostu czasem stojąc z boku dostrzegam to, czego na co dzień nie widzę. Kiedy bawimy się w domu jest przecież zupełnie inaczej. W każdym razie refleksje naszły mnie dopiero wieczorem, patrząc na Adasia wśród dzieci wręcz cieszyłam się, że nie ucieka. 

czwartek, 10 stycznia 2013

Trochę o spaniu

Ostatnio Adaś miał lepszy czas jeśli chodzi o zachowanie. Nawet pobyt w szpitalu, zdaje się, nie wpłynął na niego tak źle, jak się spodziewałam. Wręcz to, co tydzień temu napawało mnie obawą, że jednak nie wszystko jest w porządku - Adaś pozwalał się odłożyć do łóżeczka i sam w nim leżał, po paru dniach uznałam za ogromny krok naprzód. Coś zupełnie nowego. Adaś dojrzał do tego, że może być sam z łóżeczku, bez mamy "pod ręką" (dosłownie). Noce były jakieś spokojniejsze. Co prawda w dzień Adaś nie spał, ale do tego już przywykłam. Wieczorem sam brał nas do swojego pokoju, dając do zrozumienia, że chce spać. Szybki prysznic, kaszka i po 10 minutach Adaś zasypiał. Jaka to była ulga - ten brak ciągłej walki z usypianiem, zupełnie nowa jakość wieczoru dla nas wszystkich! Kiedy o północy Adaś się budził, wystarczyło go przytulić. Po chwili sam szedł z powrotem do swojego łóżeczka, kładł się i zasypiał. Za pierwszym razem przecieraliśmy oczy ze zdumienia, ale nie było wątpliwości - Adaś po prostu chciał spać u siebie i potrafił zasnąć sam. Pomimo, iż trwało to zaledwie kilka dni, naiwnie wydawało mi się, że problem spania został rozwiązany. A właściwie - rozwiązał się sam. Po prostu nadszedł odpowiedni moment i tyle.
Niestety była to tylko tymczasowa zwyżka formy. Przedwczoraj wszystko wróciło, pozornie bez żadnej przyczyny. Może to, że tata wrócił do pracy? Może powrót do zajęć w Promyku? Jazda przez miasto? Może...
W każdym razie wieczorem znów długie usypianie. Zaryzykowałam i za którymś razem powiedziałam Adasiowi, że wychodzę na chwilę. Cisza - myślałam, że zasnął. Skoro jednak powiedziałam, że na chwilę - muszę się tego trzymać. Wróciłam, a tu Adaś nie tylko nie śpi. Powtórzył mi ze szczegółami i bezbłędnie, co robiłam przez ten czas. Choć drzwi od pokoju były zamknięte, rozpoznał każdy najcichszy dźwięk! Opowiedział, że poszłam do łazienki, umyłam zęby, potem wyszłam i podeszłam do drzwi wejściowych, nacisnęłam klamkę sprawdzając, czy są zamknięte, potem wróciłam...
Cała noc nie przespana. Przy okazji Adaś tak mnie poszczypał, że zostały ślady. W tym względzie już nie wiem, co robić. Zawsze brałam Adasia za rękę, przytrzymywałam, i mówiłam, że nie wolno. Wczoraj znów tak zrobiłam i potem Adaś przez dwie godziny przeżywał, że mama tak zrobiła i powiedziała, że nie wolno. Jest bardzo wrażliwym dzieckiem i potrafi długo rozpamiętywać. Natomiast zachowania to nie zmienia - Adaś wie, że nie wolno, ale jak czuje potrzebę, żeby się uspokoić (bo tak właśnie odbieram to szczypanie, jakaś potrzeba stymulowania zmysłów?) to jest to silniejsze od zakazu.
W dzień niewiele lepiej. Adaś koniecznie chciał myć ręce i mógłby to robić godzinami. Jak zabroniłam - pół godziny płaczu. Potem gotujemy obiad. Adaś wymyślił, że chce ciasto. Mówię, że nie ma, a Adaś na to, że trzeba upiec. Zanim się zorientowałam, że synek mówi serio, cała kuchnia była w mące...
To jednak nic w porównaniu z radością, jaką mi sprawił. Wracaliśmy pod wieczór od logopedy. Przy drodze stało kilka budek, sprzedających różne artykuły. Adaś oznajmił, że on tam pójdzie z tatą. Zapytałam gdzie. "Tam". Tajemniczo..."Adasiu, a po co tam pójdziecie?" "Żeby tupić kwiatki dla mamusi"...Rozbroił mnie zupełnie. Mogło to być pokłosie poniedziałkowych zajęć z panią psycholog - był rysuneczek z kwiatkami i była mowa, że to pewnie dla mamy, ale to nie ma znaczenia.
Potem jeszcze jedna sytuacja w drodze, może nie tak wzruszająca, co zadziwiająca. Jedziemy. Stały komentarz Adasia: "światło czerwone - stoimy, światło zielone - jedziemy". Kolejne światła, a Adaś liczy "dziewięć, dziesięć, osiem, siedem (zawsze stosuje taką kolejność)..tata zdążył". Chwila ciszy, po czym tata Adasia ze zdumieniem stwierdził, że chyba Adaś rozumie do czego służą minutniki zamontowane przy światłach...
Na koniec zdjęcie z dzisiejszego obiadu. Trzy miski ryżu, ale po co te warzywa? Oto, jak Adaś sobie poradził z niechcianą marchewką - zbudował  z niej wieżę i to jeszcze pięknie wybierając od największego plasterka do najmniejszego.
Dzisiejszy obiad - marchewkowa wieża.

sobota, 5 stycznia 2013

O Świętach Bożego Narodzenia

Doszliśmy już do siebie, więc postanowiłam napisać parę słów o Świętach Bożego Narodzenia, choć może pisanie o Świętach już po Nowym Roku jest mocno spóźnione.
Tym bardziej spóźnione jest składanie teraz świątecznych życzeń. Skoro jednak okres bożonarodzeniowy jeszcze trwa, jutro święto Trzech Króli, to odważę się napisać to, co miałam w myślach już w wigilijny poranek.
Niech to będą życzenia na cały rok - i nie tylko:
Żebyście zawsze potrafili dzielić się radością i dobrem,
oraz żebyście takich właśnie ludzi spotykali na swojej drodze.

Tegoroczne Święta były pierwszymi, które Adaś być może zapamięta. Nawet jeśli nie zapamięta to i tak - były to pierwsze Święta, w których Adaś uczestniczył bardziej świadomie, choć zapewne wielu spraw nie rozumiał.
Wiedząc, jak Adaś reaguje na wszelkie zmiany w domu, nawet tak błahe jak przestawienie magnetofonu z jednej półki na inną, na długo przed Świętami zaczęliśmy oswajać Adasia z tym, że w dużym pokoju stanie choinka. Chyba zadziałało. Pewnego razu Adaś nawet oznajmił wszystkim, że tata "po choinę" pójdzie.

W sobotę przed Świętami wybraliśmy się na Jarmark Bożonarodzeniowy organizowany na wrocławskim Rynku. Powiedzieliśmy Adasiowi, że pojedziemy do miasta, i że na pewno będzie mu się podobało. Sama bardzo się cieszyłam z tego wyjazdu - że pomimo gorączki przedświątecznych przygotowań znaleźliśmy czas, żeby razem gdzieś pójść. Adaś po raz pierwszy w życiu jechał na karuzeli. Właściwie to była kolejka dla maluchów. Obawialiśmy się, że będzie chciał wysiadać w trakcie jazdy, albo że będzie się bał. Nic takiego. Adaś przez cały przejazd miał niezwykle skupioną i poważną minę, nie zauważał nawet jak mu machaliśmy. Ale kiedy zabawa się skończyła nie chciał wysiadać. Było też czytanie bajek. Chciałam, żeby Adaś posłuchał bajki o Czerwonym Kapturku, bo czytaliśmy ją w domu wielokrotnie.

Następnego dnia ubraliśmy choinkę. Adaś zawiesił parę bombek, ale wolał się przyglądać. Kiedy choinka była już przystrojona, usiadł po turecku naprzeciwko niej i oznajmił "choina-podziwiać" :) Mama i tata też podziwiać musieli.
Choinkę u babci i dziadka Adaś szybko rozpracował. W domu mamy żółte lampki choinkowe, u babci są takie duże i kolorowe, trochę nietypowe jak na współczesne standardy. Więc Adaś podszedł do choinki, pokazał czerwone światełko i oznajmił "światło czerwone - stoimy". Potem pokazał zielone "zielone - jedziemy" :)
Dzięki Adasiowi mieliśmy też na wigilijnym stole pewną osobliwość - trzy mikołajkowe figurki na stole - żadnej nie pozwolił przestawić.
Wigilia upłynęła nam spokojnie. Oczywiście był krótki czas gorszego humoru Adasia, bo jednak mimo wszystko sporo się działo, ale w porównaniu z zeszłym rokiem to było nic. Rok temu Adaś na widok babci i prababci, które zresztą dobrze zna i widywał wówczas codziennie, odstawił taki płacz, że przez chwilę nie byłam pewna czy coś mu nie jest. Skończyło się tym, że poszedł spać i wieczerzę przespał.
W tym roku Adaś zjadł barszcz z makaronem (a jakże - barszcz bez makaronu nie przejdzie) i poszedł czekać na Mikołaja. Niestety Mikołaj bardzo się spieszył, przyszedł tak szybko, że Adaś go nawet nie zauważył. Z tego pośpiechu Mikołaj zgubił u nas na balkonie czapkę. Na cały wigilijny wieczór zniknął też Adasia renifer Rudolf - na pewno przyłączył się do Mikołaja.
Uświadomiłam sobie jedną rzecz. Adaś pod choinką znalazł betoniarkę. Mam wrażenie, że inne dzieci spontanicznie reagują radością, kiedy zabawka im się spodoba. Adaś ani razu się nawet nie uśmiechnął, choć prezent mu się spodobał - bawił się betoniarką przez cały wieczór, przez całe Święta wszędzie ją ze sobą woził - do jednej babci, do drugiej babci.

W sumie fajne były te Święta...
W Boże Narodzenie poszliśmy do kościoła. Znów - wyjątek, jakby Adaś wyczuwał, że jest święto i całą mszę wytrzymał w kościele. Na początku mszy podszedł do jednej ławki i stanął naprzeciwko siedzącej w niej pani. Swoim zwyczajem zaczął się kiwać w przód i w tył, przyglądać z każdej perspektywy przekręcając głowę. Po czym oznajmił "Tu mama, siedziała"...Owszem - tydzień wcześniej rzeczywiście tam siedziałam. Kazanie było specjalnie dla dzieci, wszystkie podeszły do szopki. Więc tata wziął Adasia i pokazał mu szopkę, opowiedział, że tam jest "dzidzi Jezus".
Muszę też zanotować, choćby dla siebie samej dialog, jaki Adaś przeprowadził w poranek drugiego dnia Świąt ze swoim pluszowym żółwiem. Otóż Adaś wziął żółwia i stwierdził "Adaś pyta: żółwu-na dół, czy tat, czy nie." Po czym sam za żółwia odpowiedział "tat" i wziął go na dół :)
Trzeba przyznać, że dialogi to już Adaś prowadzi na wysokim poziomie. Tak mi przyszło na myśl, choć to już ze Świętami nie ma związku. Dziś byliśmy u sąsiadów na herbatce. Sąsiedzi zadziwieni, że Adaś już taki komunikatywny. "Przecież z tego co pamiętamy Adaś nie mówił". Tak - jeszcze nie tak dawno Adaś nie mówił...

środa, 2 stycznia 2013

Pobyt w szpitalu

Ostatnie dni ubiegłego roku spędziłam z Adasiem w szpitalu.
Adaś miał atak drgawek gorączkowych.
Zaraz po świętach, w czwartek, zaczął lekko kaszleć. Poza tym nic. Nad ranem dostał wysokiej gorączki. Dostał paracetamol i zasnął. Po niespełna trzech godzinach znów miał 38,5 stopnia. W przychodni - brak miejsc. Prywatnie - nie było szans, chyba że na 2 stycznia. Nie najlepszy czas na chorowanie. Nie dosyć, że sezon chorobowy w pełni - jakoś nadzwyczaj ciepło jak na grudzień się zrobiło, to jeszcze tuż po Świętach, a przed Nowym Rokiem i część lekarzy na urlopach.
Adaś zasnął przy mnie. Po chwili zaczął cały drżeć, wywrócił oczy, zrobił się sztywny. Wyglądał jakby się dusił. Ślinił się, był cały siny. Byłam przerażona. Nawet nie wiem ile to trwało. Myślałam, że mniej niż minutę, dopiero dużo później połączenie faktów uświadomiło mi, iż jednak dłużej. Tysiące myśli w głowie. Włącznie z tą, żeby tata Adasia, który właśnie poszedł do apteki, zdążył wrócić zanim...
Potem Adaś zrobił się biały na twarzy i zupełnie wiotki. Po jakimś czasie zasnął.
W międzyczasie przerażona, nie wiedząc, co się z dzieckiem dzieje, zadzwoniłam na pogotowie.
Lekarka na izbie przyjęć stwierdziła drgawki gorączkowe. Myślałam, że może uda się nam wrócić do domu, tym bardziej, że pielęgniarka wypełniająca dokumentację nie wydawała się przejęta. Skwitowała "to tylko drgawki gorączkowe, tak to wygląda proszę pani". Ale lekarce Adaś się nie spodobał. Rozdrażniony, przysypiający, niekontaktowy. Nie dał się za bardzo zbadać. Potem zasnął pomimo całego zamieszania wkoło.
Trafiliśmy na salę naprzeciwko pielęgniarek, "jakby co..." Zawsze dla mnie takie "jakby co" brzmi źle. Podobnie jak sala z możliwością podania dziecku tlenu. Oczywiście dobrze, że jakby się coś miało dziać to jest odpowiednia pomoc, ale z drugiej strony to założenie, że może się coś dziać...
Wszystkie wyniki okazały się dobre, tylko trochę czerwone gardło. Adaś przespał cały dzień.
Obawialiśmy się powtórki sprzed ponad roku. Wtedy Adaś miał wysoką gorączkę przez ponad tydzień, pomimo podawania antybiotyku, bez jakiejkolwiek przyczyny, z wyjątkiem lekko zaczerwienionego gardła. Na szczęście tym razem już na drugi dzień gorączka przeszła, Adaś odzyskał apetyt i humor. Została  obawa o stan psychiczny Adasia - jak zniesie pobyt w szpitalu, czy się nie wycofa?  Bałam się także złapania kolejnej infekcji.
Dwa dni byliśmy sami na sali. O tyle dobrze. Potem doszedł maluszek z zapaleniem ucha. Miałam wrażenie, że Adasiowi jego ciągły płacz w ogóle nie przeszkadza, jakby go nie było (ja sama chwilami miałam ochotę się rozpłakać, bo tak żałośnie kwilił). Adaś spał w najlepsze. Ja nie spałam. W pewnym momencie Adaś obudził się z przerażeniem w oczach, rączki mu trochę drżały. Serce skoczyło mi do gardła, myślałam, że kolejny atak, choć gorączki już nie miał. Potem usiadł na łóżku, patrzył się na wyłączoną lampkę nocną i powtarzał "tam" pokazując palcem. Pytałam, co tam jest, ale nie reagował. Potem się rozpłakał i wrócił normalny kontakt. "Może coś mu się przyśniło?". Ufff, na pewno tak.
Nie chciał długo zasnąć. Siedział w łóżeczku, plecami do mnie. W którymś momencie zaczął powtarzać "mami ma" (mamy nie ma).
W poniedziałek rano miałam wrażenie, że albo pobyt w szpitalu niestety źle wpłynął na Adasia, albo jednak wraca infekcja. Do 9 rano nie chciał się obudzić, pomimo że już od 6 rano był ruch wkoło. Myślałam, że nie będzie spał, bo co chwila ktoś wchodził. Tymczasem Adaś kazał się odłożyć do łóżeczka i tak leżał z otwartymi oczami. Zupełnie do niego niepodobne. Nie wiem czy spał czy nie.
Wyszliśmy do domu w poniedziałek. Niestety musimy zrobić kolejne eeg :( Tym bardziej jak lekarka usłyszała, że Adasiowi zdarza się "zawieszać". Ja nadal nie wierzę, że to może być padaczka, ale coraz większe obawy jednak są. Wypis mamy dopiero odebrać.
Sylwestrowy wieczór spędziliśmy już w domu. Adaś przespał powitanie Nowego Roku.
Tatę Adasia rozłożyło w weekend, mnie wczoraj, więc pierwszy dzień Nowego Roku spędziliśmy na kanapie, podziwiając choinkę.
Adaś dalej kaszle, mam nadzieję że nic się z tego nie rozwinie.
Właściwie trochę nas ten Sylwester ominął. Nie miałam czasu ani siły na myślenie.
Za to mam od Adasia noworoczny prezent. Od wczoraj mówi do mnie "mamusiu". Już nawet z tatą Adasia się zastanawialiśmy gdzie on to słowo podłapał, bo w sumie my go za bardzo nie używamy...