piątek, 15 marca 2019

Kariera małego piłkarza

Nie piszę ostatnio zbyt często, a jeśli już to dość monotematycznie, choć ściślej rzecz biorąc tematy są dwa. Patrząc po kilku ostatnich wpisach, na zmianę szkoła i piłka nożna. Nic w tym dziwnego, skoro przez ostatni rok tak właśnie wygląda codzienność Adasia. Szkoła - to z musu raczej, i piłka - z pasji. Minął dokładnie rok, odkąd Adaś zaczął uczęszczać na treningi piłki nożnej. Zapał nie osłabł, a efekty treningów chyba powoli widać.
Wbrew pozorom nawet wakacje nie były czasem czas wolnym od trenowania, a podczas rodzinnych wyjazdów piłka jechała zawsze z nami i zawsze też była w użyciu. Do gry w piłkę Adaś zaciągał tatę, wujków, dziadka, a nawet mamę - tym samym starannie dbając o utrzymanie starszego pokolenia w odpowiedniej kondycji fizycznej. Z nadejściem września powrócił stały rytm treningów, trzy razy w tygodniu. Na moje oko to bardzo, bardzo dużo. Nawet miałam poczucie, że to się trochę "za profesjonalne" robi, ale w końcu to już kolejny rok, niezdecydowani rezygnują, a pozostali trenują już na poważnie...
Problem tylko w tym, że choć Adaś z początkiem nowego roku szkolnego niby chciał nadal na treningi piłkarskie chodzić, wręcz nie mógł się ich doczekać, to w naszym wrześniowym zamieszaniu związanym z nową szkołą, dopadła go jakaś blokada. Nie był w stanie pójść na trening i już, nie potrafił wyjść z domu. Kiedy dziecko poświęca dużo czasu na swoje pasje, rodzic czasami by wolał, żeby czas ten i zapał były bardziej równomiernie rozłożone pomiędzy szkolne obowiązki, a rozwijanie zainteresowań...ale kiedy widzi, że tego zapału dziecku zaczyna brakować, zrobiłby wszystko, żeby minione czasy wróciły. Pozostałego czasu nie wypełni bowiem ani nauka, ani nic innego. Zostaje ogromna pustka. Tak więc tym bardziej z ogromnymi obawami o kondycję (tym razem psychiczną) Adasia wkroczyliśmy w nowy rok szkolny. Na szczęście po burzliwym i trudnym wrześniu, wszystko wróciło do normy.

Jeszcze we wrześniu, niejako na osłodę trudnych szkolnych początków, wybraliśmy się na mecz piłki nożnej rozgrywany na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Międzynarodowy mecz towarzyski Polska-Irlandia. Rozważaliśmy co prawda wyjazd na inny mecz i to już wcale nie towarzyski, a do tego z jakimi przeciwnikami! Polska-Portugalia lub Polska-Włochy. Oba kusiły bardzo, uznaliśmy jednak że ze względu na okoliczności, trudną adaptację szkolną i poziom wyczerpania nerwowego nas wszystkich, a przede wszystkim biorąc pod uwagę ówczesną kondycję Adasia, wyprawa do Chorzowa mogłaby być zbyt wymagająca. Tym bardziej, że mecze odbywały się w niedzielę późnym wieczorem. Wrocławski mecz okazał się więc w sam raz. A jak Adaś kibicował!


Z końcem września Adaś wrócił do treningów, a niewiele później pojawiła się dla niego prawdziwa gratka. Jego klub piłkarski zorganizował dodatkowe treningi bramkarskie dla chętnych. Chłopakowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, a ja miałam coraz większe obawy, tym razem znów o kondycję fizyczną (nie dogodzisz, no!) W końcu zrobiło się tego cztery razy w tygodniu po 1,5 godziny gry w piłkę! Ostatecznie Adaś chodził na treningi bramkarskie, a z jednego treningu zwykłego w tygodniu rezygnowaliśmy. Taki kompromis. Zaczął też na zwykłych treningach częściej stawać na bramce, i był to zdecydowany plus - w tym, co lubi, robił to, co lubi najbardziej. Nie wiem, czy jestem do końca obiektywna, a i do znawcy piłki nożnej mi daleko, ale jako zupełnie nieobiektywny rodzic uważam, że na bramce idzie mu całkiem nieźle. Nie gorzej niż innym - a to już bardzo dużo. Adaś nie jest dużym chłopcem, nie zasłania sobą całej bramki, jednym słowem jeśli o warunki fizyczne chodzi, idealnym kandydatem na bramkarza nie jest, a pomimo to ze swoim skupieniem, zwinnością i brakiem obaw przed rzuceniem się na piłkę (tak, tak - to rzucanie się na ziemię w celu złapania piłki wręcz sprawia mu przyjemność; mam wrażenie że chodzi tu potrzebę mocniejszych wrażeń sensorycznych) potrafi obronić nieraz trudniejsze strzały.
Jeszcze jesienią trafił się pierwszy międzyklubowy turniej. Nowe dla nas wszystkich klimaty.  Nadmienię trochę na marginesie, że to między innymi te klimaty, gdzie trener przed rozpoczęciem rozgrywek instruuje rodziców, jak kibicować, prosząc o powstrzymanie się od zbędnych komentarzy i dopingowania synów poprzez wchodzenie w trenerskie kompetencje. Na przykład w formie okrzyków "podaj temu" albo "bardziej na prawo", albo co gorsza - dobitnej krytyki. Kibicowanie ma być pozytywne. Jakiś czas temu czytałam w pewnej książce, w kontekście zagrożeń współczesnego rodzicielstwa, o presji na wyniki sportowe i nadmiernym zaangażowaniu ojców w budowanie kariery sportowej dziecka. Przykłady opierały się na bazie doświadczeń amerykańskich, ale żeby wszystkie opisane tam rzeczy działy się naprawdę i to tuż obok... Pół soboty na stadionie, kilka drużyn, kilka meczów. Nie ważny wynik. Adaś stał czasami na bramce, ja pękałam z dumy, że radził sobie przynajmniej nie gorzej niż jego zmiennik. Wbrew temu, czego można się było spodziewać, pomimo porażki drużyny (no...kilku) zakończył chłopak turniej z radością że w ogóle miał szansę w nim uczestniczyć - i o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Wszystko pięknie szło, aż pewnego dnia, pod koniec października, Adaś obudził się z bólem nogi. Niby na treningu poprzedniego dnia nic takiego się nie stało, żaden upadek, złe stąpnięcie, a noga zaczęła boleć. Liczyliśmy, że przejdzie - jakieś naciągnięcie mięśni może, na wszelki wypadek jednak odpuszczając dalsze treningi. Noga jednak bolała z dnia na dzień coraz mocniej, a Adaś kuśtykał coraz bardziej. Kiedy po 10 dniach trafiliśmy do ortopedy, okazało się, że złamane są kości śródstopia. Gipsu na szczęście udało się uniknąć, ale skończyło się na kilku tygodniach chodzenia o kulach (co zresztą Adasiowi nie przypadło zbytnio do gustu nawet wówczas, gdy noga naprawdę bardzo go bolała, nie mówiąc już o chodzeniu o kulach później, gdy noga przestała boleć, a mimo to nadal wskazane było jej odciążanie). Z treningów piłkarskich niestety trzeba było zrezygnować na dłuuugi czas.
Do treningów tak na dobre Adaś wrócił dopiero po nowym roku. Przed nami jeszcze sprawdzenie tego i owego, bo trener Adasia jest zdania, że kości śródstopia nie łamią się ot, tak sobie, od samego grania w piłkę. Swoją drogą Adaś, żeby uczestniczyć w treningach, już na początku roku szkolnego musiał przejść badania medycyny sportowej (łatwo nie było - bo pobieranie krwi), a teraz czeka nas powtórka. W moim odczuciu jednak nie wnoszą one zbyt wiele do tematu, poza zdobyciem odpowiedniego zaświadczenia. Adaś jest dzieckiem leczonym hormonem wzrostu. Lekarz medycyny sportowej, pan w słusznym już wieku, choć akurat wiek nie musi być tutaj wyznacznikiem kompetencji w żadną stronę, gdy o hormonie wspomnieliśmy (bo sami przecież chcemy mieć pewność, czy nasze dziecko może trenować piłkę nożną) zapytał tylko...co ile dajemy ten hormon i czy w tabletkach. Jednym słowem pan doktor nigdy nie słyszał o tym, jak wygląda leczenie hormonem wzrostu i w sumie, o ile jestem w stanie zrozumieć, że nie musi być kompetentny we wszystkim, o tyle hormon wzrostu i medycyna sportowa mają tyle wspólnego, że powinien chociaż cokolwiek na ten temat słyszeć. Tak czy inaczej mam nadzieję, że sprawy zdrowotne nie okażą się przeszkodą w treningach, bo wiem, jak wiele piłka znaczy dla Adasia.

Wyszło być może z tego wszystkiego pasmo sukcesów, co najwyżej z drobnym znakiem zapytania natury medycznej w tle. Na ile ten obraz jest prawdziwy? Tak sobie czasami myślę, że to zależy od której strony spojrzeć. To jest nasza szklanka do połowy pełna. Może nawet w 3/4 pełna? Uczęszczanie na ogólnodostępne zajęcia sportowe, trenowanie jakiegoś sportu, to w przypadku dziecka z autyzmem bardzo wiele. Nawet jeśli chodzi o autyzm tzw. wysokofunkcjonujący. To wzrost samooceny, możliwość rozwoju kompetencji społecznych, radzenia sobie z sukcesami (wbrew pozorom one również wyzwalają emocje, których trzeba się nauczyć) i porażkami; to część naszej normalności. Zapewne po przeczytaniu tego wszystkiego nie widać tej połowy, a może zaledwie ćwiartki szklanki pustej. Ona jest. Kiedy patrzę na grę Adasia w polu, kiedy widzę, że nie zawsze rozumie polecenia trenera, nie zawsze wie, co się wkoło dzieje; kiedy przebiera się 15 minut zamiast 5 - jak jego koledzy...Po co jednak to piszę, z lekką obawą czy w ogóle jest w porządku wobec dziecka pisać takie rzeczy? Może dlatego, żeby było prawdziwie. Może po to, żeby pokazać, że Adaś pomimo pewnych trudności, się nie zniechęca, a wręcz przeciwnie - gra ciągle sprawia mu dużą frajdę. Doceniam też bardzo grupę i trenerów, na których trafił.

W temacie piłki nożnej jeszcze, nie mogę sobie odmówić napisania, że jeden tydzień zimowych ferii Adaś spędził właśnie na półkoloniach piłkarskich. Wyzwanie to było, rzecz jasna. Adaś się cieszył, ale kiedy pierwszego dnia weszliśmy do sali i zobaczyliśmy dwóch trenerów i kilkunastu chłopców w różnym wieku (w większości odrobinę młodszych od Adasia, choć byli też koledzy z rocznika Adasia), pojawiły się obawy, jak Adaś sobie w tym wszystkim poradzi. Niepewna mina Adasia mówiła to samo; zawsze poranny chaos, kiedy to grupa dopiero się zbiera, był dla niego najtrudniejszy. Niby cały plan był znany wcześniej, grupa, harmonogram włącznie z posiłkami, wyjściami na miasto, zabawami na miejscu, ale półkolonie były od rana do popołudnia, a treningi dwa razy dziennie po godzinie. Co do piłki nożnej nie mieliśmy wątpliwości, że jest to właśnie to, co Adaś chce robić w ferie, ale jak się odnajdzie w pozostałych aktywnościach, w bądź co bądź w dość sporej grupie chłopców? Jechaliśmy z mężem do pracy z myślą, że popełniliśmy chyba błąd, że za głęboka woda. Tymczasem w kolejnych dniach tata przychodził po Adasia tak, jak zwykle odbiera go ze szkoły, około 14, a Adaś machał mu tylko z szerokim uśmiechem i prosił, żeby przyjechał za dwie godziny, bo on jeszcze chce zastać na popołudniowy trening.