wtorek, 16 czerwca 2015

Lato, lato...

Lato zbliża się wielkimi krokami. Właściwie, patrząc na pogodę za oknem, lato już jest.
Zbliżają się wakacje. 
W ubiegłym tygodniu Adaś miał w przedszkolu oficjalne zakończenie roku. Pięknie występował razem z całą grupą. Otrzymał dyplom i jajko niespodziankę. 
Proszę bardzo - oto absolwent grupy 4-latków z trofeami. 


Z okazji tego wydarzenia zaliczyłam najbardziej ekstremalne pieczenie babeczek z kremem nugatowym w życiu. Babeczki z kremem nugatowym ostatecznie okazały się babeczkami bez kremu nugatowego. Brak kremu nie miał jednak związku z samym procesem pieczenia, a z banalnym brakiem głównego składnika. Zamiast kremu była polewa czekoladowa.
Adaś wybrał przepis. W przedszkolu wyjaśnił sobie jeszcze z panią wychowawczynią, czym jest krem nugatowy i czy na pewno jest tym, czym myśli, że jest. Porozmawiał o tym również z drugą panią wychowawczynią...i zapewne poruszył temat kremu nugatowego z każdą napotkaną osobą.
Gdy tylko wróciłam do domu, synek jeszcze w drzwiach mi oznajmił:
-Mamo! Ty mówiłaś, że potrzebujemy kremu nugatowego, a to nie jest krem nugatowy tylko zwykły krem orzechowy!
Ja tymczasem przywlokłam się do domu z pracy (cóż, to określenie wyjątkowo tu pasuje), zrobiłam po drodze zakupy i przed pieczeniem babeczek chciałam jeszcze zjeść obiad...Wiedziałam, że późna popołudniowa pora, Adaś po przedszkolu i mama po pracy, nie wróżą kulinarnego sukcesu, choć wcale nie wątpiłam w nasze możliwości. Zresztą - lubimy z Adasiem piec babeczki.
Adaś nie mógł się doczekać. Z tej niecierpliwości zdążył rozsypać sól i pieprz.
Zabraliśmy się za babeczki.
Co w tym było takiego ekstremalnego? Trudno opisać, a jednak się działo...
Nalałam wodę. Za chwilę woda była w całej kuchni, bo Adaś postanowił do niej włożyć ręce.
Odmierzyłam cukier do kubeczka. Obiecałam Adasiowi, że później go wsypie. Słowo "poźniej" jakoś mu umknęło...
Odwróciłam się na sekundę. Rozsypana mąka została rozprowadzona po całym blacie kuchennym...
Standard kucharzenia z dzieckiem, prawda? Ja jednak wiem, że Adasiowi po prostu potrzebne było dostymulowanie...jeśli ktokolwiek jest w stanie zrozumieć, co mam na myśli.
Efekt kulinarny jednak nie był najgorszy.

Wracając do zakończenia roku przedszkolnego...
Zazwyczaj Adaś zostawał do samego końca "imprezy". Biegał z kolegami, bawił się. Tym razem wgramolił mi się na kolana. 
-Chcesz, żebyśmy już poszli do domu?
-Nie.
-Chcesz iść się pobawić?
-Nie.
-To co chcesz robić?
-Chcę tak siedzieć.
I siedzieliśmy. Tak sobie nawet pomyślałam, że to może nie wypada, żeby 5-latek wdrapywał się mamie na ręce, ale zdaje się, że Adaś nie z tych, co to prędko mi powie "Mamo, daj spokój, bo wstyd przy kolegach!"

Ostatnio z przedszkolem jest dość kryzysowo nawet na co dzień.
Na ścianie, pod codziennym planem aktywności, oficjalnie pojawił się u nas plan miesięczny z odliczaniem dni do wakacji.
Czekamy więc na wakacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz