czwartek, 21 grudnia 2017

Odrobina świątecznego nastroju

Śnieg spadł, choinka ubrana, pierniczki upieczone. Odrobina świątecznego nastroju zagościła u nas w domu. Choć niestety dopiero co wyszliśmy z choróbska (forma -my ma tutaj dosłowne znaczenie) i kilka planów świątecznych musieliśmy zmienić, to poczuliśmy już nieco nadchodzące Święta.
Pamiętam ubieranie choinki w wigilijny poranek, ale teraz sobie tego nie wyobrażam - dla Adasia to tyle emocji, że sił by mu nie starczyło na wigilijną wieczerzę. W tym roku zamierzałam na choinkę kupić nowe bombki, ale teraz jestem zdania, że jednak nasze stare już, plastikowe bombki kupione w czasach niemowlęcych Adasia, spisują się świetnie. Przetrwały wszystko - rozrzucenie po pokoju, notoryczne upadki z choinki, a nawet nadepnięcie. 
W tym roku upiekliśmy z Adasiem nasze pierwsze pierniczki - nigdy dotąd ich nie piekliśmy. Ale skoro tylu znajomych zachęcało widokami przygotowywanych przez dzieci ciasteczek, postanowiliśmy spróbować. Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania, ale nie ten wizualny, a przynajmniej nie tylko. Teraz każdy pomyślał zapewne o wrażeniach smakowych, ale też nie o to chodzi. Ja się po prostu nie spodziewałam, że moje dziecko (z drobną pomocą - naprawdę drobną) upiecze te pierniczki samo! Oczywiście jeszcze przedwczoraj mogłabym się zarzekać, że może i inne dzieci samodzielnie pieką ciasteczka, ale u nas to nie przejdzie. Taki rodzinny, przyjemny sposób spędzania czasu. U nas było tak kiedyś...kiedyś bardzo dawno temu. A potem było inaczej - choć piekliśmy wspólnie i ciasteczka i babeczki i ciasta, to Adaś miał w sobie tyle emocji (pozytywnych bądź co bądź, ale nieujarzmionych), że ciężko mu było się skoncentrować na danej czynności. W efekcie Adaś rozsypywał, ja piekłam, a kuchnia fruwała...Tym razem zanim przyszłam do kuchni, miałam wszystkie składniki przygotowane! Musiałam tylko Adasiowi na odległość ("nie wchodź mamo do kuchni, radzę sobie") mówić po kolei, co ma przygotować. Pomyślał nawet sam z siebie, że nam się mikser przyda i miska. Potem było jeszcze lepiej. Była nawet chwila, kiedy to ja, a nie Adaś siedziałam wpatrzona w drzwiczki od kuchenki i przyglądałam się, jak ciasteczka się pieką, a mój pomocnik w tym czasie przygotowywał kolejną partię. Nie ma co - pełen luksus. 
PS. Nie martwcie się, nie zostawiłam Adasia samego w kuchni z gorącym piekarnikiem. Poza przygotowaniem wstępnym, resztą prac wspierałam "na miejscu".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz