piątek, 28 lutego 2014

Wycieczka przedszkolna

Znów powinnam użyć słowa "pierwsza", ale być może, w kontekście poprzedniego wpisu, stałoby się to już nieco nudne. Napiszę więc tylko, że Adaś był dzisiaj na wycieczce przedszkolnej, a w pierwszym półroczu grupa maluszków na wycieczki nie jeździła. 
Wycieczka była niedaleka, do Wrocławia, na warsztaty, podczas których dzieci same wykonywały cukierki i lizaki. Wyjazd planowany był na rano, a powrót w porze obiadowej - w sumie jakieś trzy godziny.
Długo wahałam się, czy posyłać Adasia na tę wycieczkę. 
Słyszałam czasem opinie innych rodziców, że to przedszkole obawia się brać dziecko z problemami na wyjścia czy wycieczki. Nasze przedszkolanki się nie bały. Uważały, że warto spróbować. Po rozmowie ustaliłyśmy, że gdyby było bardzo źle, to zadzwonią do mnie i odbiorę Adasia. 
Jeszcze pod koniec zeszłego roku Adaś na pewno by nie pojechał, bo samo przedszkole znosił źle. Teraz dotarło do mnie, że już od jakiegoś czasu nie ma codziennego płaczu. Podobno synek nie ignoruje już wszystkich i wszystkiego. Powoli zaczyna nawiązywać kontakty z dziećmi. Jest lepiej, zdecydowanie. Ja też to widzę.
Jednak czy taka wycieczka ma szansę mu się spodobać? Czy raczej będzie krzyk i odwrót? Czy Adaś po prostu jest gotowy na takie wyzwanie?...
W pracy siedziałam zastanawiając się, czy będzie telefon z przedszkola, czy nie. 
Nie było. 

Kiedy przyszłam do przedszkola, Adaś przywitał mnie bez słowa. Potem przez pół godziny było bieganie w szatni od jednej ściany, do drugiej. 
Na temat wycieczki dowiedziałam się tyle, że Adaś początkowo nie chciał brać udziału w warsztatach, bo wymagało to dotykania masy o konsystencji niezbyt przyjaznej dla jego rączek. Lizaka jednak wykonał, przywiózł i zabrał do domu. W sumie chciał go nawet zjeść podczas powrotu z przedszkola...
Więcej pewnie się nie dowiem, bo sam Adaś o wyciecze nie mówi. 
W którymś momencie, zajadając się makaronem, synek ni stąd ni zowąd stwierdził:
-Mamo, tata mówił, że będziemy jechać do fabryki czekolady. A my nie pojechaliśmy do fabryki czekolady, tylko do Wrocławia!
I nie było to wypowiedziane z wyrzutem, ale z tą niezwykle rozczulającą, dziecięcą powagą. 

niedziela, 23 lutego 2014

Pierwsza samodzielnie napisana literka!!!

To niezwykle ważne wydarzenie miało miejsce wczoraj, a napisana literka to oczywiście A. Ciekawe tylko czy było to A, jak Adaś, czy A - jako pierwsza litera alfabetu. 
Myślę, że raczej A, jak Adaś, bo chwilę później odkryliśmy, że synek jest już niemal w stanie się podpisać, brakuje tylko ostatniej literki.
Przyjechał wujek, Adaś zaprosił wujka do wspólnego rysowania. Odwróciłam się na chwilę, a tu na kartce Adasia widniało piękne A. Zapytałam, kto napisał tę literkę. Wujek, chyba nieświadom wielkości chwili, jak gdyby nigdy nic odpowiedział, że Adaś. Szczerze mówiąc przez chwilę pomyślałam, że to żart. Niedowiarek ze mnie, nie? Ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, obok pierwszego A Adaś napisał drugie, potem trzecie...Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę!
Może nie byłoby to aż tak zaskakujące, gdyby nie fakt, że nigdy nie uczyliśmy Adasia literek. Mieliśmy takie przykazanie pod pani psycholog, która uznała, że Adaś już jako dwulatek byłby w stanie się ich nauczyć, ale raczej nie przyniosłoby mu to wówczas korzyści. 
Może synek nauczył się literek w przedszkolu? Muszę koniecznie zapytać. Choć bardziej wygląda mi to na typowy dla Adasia sposób zdobywania niektórych umiejętności - sprawiając wrażenie, jakby robił to od zawsze, podchodzi i buduje z klocków, rysuje, układa puzzle, posługuje się angielskimi słówkami, pisze...

A poniżej załączona ilustracja. Adaś z dumą prezentuje swoje dzieło :)))

środa, 19 lutego 2014

Same radości

Dzisiaj napiszę o radości wczorajszego poranka. A także o dzisiejszym popołudniu. Ogólnie będzie o samych pozytywach, które ciszą ogromnie i...nie powiem, nieco nas zaskoczyły.
Wczoraj rano Adaś prawie całą drogę do przedszkola przeszedł sam!!! Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Warunek był jeden - Adaś musiał iść kilka metrów za mną. Ze względu na warunki zewnętrzne, czyli godzinę 8.30 rano i niemal żaden ruch samochodowy wokoło, mogliśmy sobie na to pozwolić. 
Adasia uśmiech numer pięć ;)
Sam spacer nie był zamierzony. Był raczej dziełem przypadku, a konkretnie...Obudził mnie sms od męża "zapomniałem wyjąć wózka z bagażnika". Oznaczało to, że czeka mnie i Adasia piesza droga do przedszkola. Do przejścia, jak najbardziej. Nie mamy daleko. Jednak dotychczas każda taka próba kończyła się klęską. Założyłam więc, że droga zajmie nam godzinę, będę musiała nieść krzyczącego i kopiącego Adasia, do przedszkola dotrzemy ledwo żywi i cała okolica na pewno będzie o tym wiedziała. 
Wyszliśmy z domu, nawet na czas. Nastawiłam się psychicznie na wyżej wymienione atrakcje. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Adaś szedł sobie jakieś 5 metrów za mną, równo trzymając dystans - nie zbliżając się ani nie oddalając zbytnio. Spacer w pięknym porannym słońcu. Marzenie! Chyba nawet nie wiedziałam, jak może wyglądać taki spacer...
Dzisiaj natomiast, siedząc w pracy, dostałam wiadomość od męża, który właśnie odbierał Adasia z przedszkola. Pisał, że jakbym widziała, jak się Adaś na przedszkolnym podwórku bawi z koleżanką z grupy, to bym się chyba popłakała z radości. Nie widziałam, a i tak mało się nie popłakałam z radości, choć warunki zewnętrzne raczej temu nie sprzyjały. 
W domu za to czekała mnie cała relacja. Uwaga...Adaś sam mi opowiedział w co się bawili!!!

czwartek, 13 lutego 2014

Orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego

Dla porządku chronologicznego zacznę od kilku słów wstępu.
Na szczęście ostatnie zapalenie krtani u Adasia przebiegło wyjątkowo łagodnie i daliśmy radę w domu. Już po tygodniu Adaś był prawie zupełnie zdrowy. Na wszelki wypadek został w domu jeszcze parę dni i od dwóch tygodni znów chodzi do przedszkola. Co prawda nie mamy pewności, czy się coś nowego nie szykuje...Oby nie!
Po tygodniu siedzenia w domu zaczęły się za to problemy innej natury, bardziej emocjonalnej, że tak powiem. Codziennie przynajmniej godzina płaczu z pozornie błahego powodu. Nieraz przyczyny wybuchu złości w ogóle nie potrafiliśmy się domyślić. 
Z jednej strony rozdrażnienie po chorobie, z drugiej może zwykła domowa nuda. Jednak najbardziej prawdopodobną przyczyną takiego stanu rzeczy były problemy z komunikacją.
Adasiowe zapalenie krtani przeszło na mnie. Na tydzień straciłam głos (i wcale nie o chrypkę chodziło, chrypkę to mam teraz), tylko zupełnie nie mogłam mówić. Kiedy tak któregoś wieczoru, po kolejnym trudnym dniu, usiadłam z myślą "jak długo jeszcze to może trwać?", tata Adasia stwierdził:
-Trudno się dziwić, przecież Adaś cię od tygodnia nie słyszał.
Eureka! Tak, chyba o to chodziło. 
Wszelkie próby nawiązania kontaktu były na wstępie wskazane na porażkę. Adaś rozumie komunikaty słowne. Rozumie plan dnia wyrażony obrazkowo. Nie rozumie gestów. Nie patrzy na drugą osobę. 
Frustracja była ogromna. Czy to było tak, jakbym przez ten tydzień niemal dla niego nie istniała?
Zrozumiałam, jak trudne musi być wprowadzanie komunikacji alternatywnej z dzieckiem autystycznym. 
...

Wczoraj zanieśliśmy do przedszkola orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. Przed nami trudna rozmowa z dyrekcją. 
Długo to wszystko trwało. Dwa grudniowe terminy w poradni psychologiczno-pedagogicznej nam przepadły. Pierwszy odwołała poradnia, potem Adaś był w szpitalu. Wreszcie udało się - styczeń. Adaś zdołał wyzdrowieć. Ja za to absolutnie nie nadawałam się, żeby gdziekolwiek pójść.
Wizyta w poradni przypadła więc tacie Adasia. Naturalnie uznałam chyba za oczywistość, że Adaś i tata dadzą radę, ale małżonek nie był tego taki pewien. Czekałam więc w napięciu ich powrotu, myśląc, jak sobie radzą i czy uda się wszystko załatwić. 
Z mojej głowy zniknęło orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego widziane jako pewna bariera do przejścia, pewien próg (czy moje dziecko naprawdę wymaga szczególnego wsparcia?). Pojawiło się za to w formie zupełnie pragmatycznej, jako (kolokwialnie rzecz ujmując) sprawa do załatwienia. Coś, o co trzeba się postarać, bo Adaś bez tego nie daje sobie rady. 

W progu stanęli radosny i umorusany czekoladą Adaś oraz jego tata. Mąż na wstepie poinformował mnie, że Adaś już w drodze zjadł jajko niespodziankę (męskie metody wychowawcze).
Adasiowi testy psychologiczne bardzo się podobały. Widziałam. Był mniej więcej tak szczęśliwy, jak zwykle bywają dzieci po wizycie w figlogaju.
Wieczorem, od męża, dowiedziałam się, że Adaś kolejne zadania mógłby rozwiązywać w nieskończoność, dopasowywanie obrazków szło mu rewelacyjnie, ciągle domagał się czegoś nowego. Następne zadanie, następne, następne...W końcu trafiło się zadanie, które Adaś wykonał nieprawidłowo, co pani psycholog skwitowała stwierdzeniem:
-No wie pan, w końcu musi być jakaś granica...
Wyniki testu w skali Leitera - powyżej przeciętnej i znacznie powyżej przeciętnej. 

Mój prywatny rollercaster. W wesołym miasteczku nigdy bym do czegoś takiego nie wsiadła. W życiu bywa różnie. 
Nasza codzienność przypomina raczej wędrówkę po górach - z trudem zdobywane szczyty, po to, by potem iść w dół, i znowu w górę...
Ale to coś trochę innego, na co wpływu nie mam i co zmienia się jakby świat wirował wkoło. To, co słyszymy. Opinie takie, czy inne. 

Dziś odebraliśmy też z przedszkola opinię semestralną Adasia. Rozwój mowy jest jego najmocniejszym punktem. Szalone, prawda?